Pomysł na jakim opiera się rozgrywka w Reality Fighters jest bardzo chwytliwy. W końcu kto z nas nie chciałby zostać głównym bohaterem konsolowej bijatyki i to takiej, której akcja rozgrywa się w wybranym przez nas miejscu? Problem w tym, że między koncepcją, a gotową grą jest jeszcze etap produkcji.
Pierwsze chwile spędzone z Reality Fighters nastrajają bardzo pozytywnie. Nie sposób nie uśmiechnąć się kiedy oglądamy zawodników walczących na śmierć i życie na naszym biurku między kubkiem kawy a myszką. Konsola oblicza swój kąt nachylenia względem podłoża, dlatego jeśli ustawimy ją bezpośrednio nad blatem, akcję obserwować będziemy z góry. Efekt wypada bardzo przekonująco. Początkowa ekscytacja mija jednak po kilku potyczkach, a my zaczynamy sprawdzać, co jeszcze produkcja studia Novarama ma nam do zaoferowania. A wtedy szybko okazuje się, że niewiele.
Kreator postaci w tego typu produkcji powinien być tak zaprojektowany, żeby zadowolić wszystkich graczy - tych którzy zamierzają odwzorować siebie, ale również całą resztą lubującą się w zwariowanych awatarach. Reality Fighters mniej lub bardziej zawodzi obie te grupy. Tworzenie naszego zawodnika jest bardzo proste. Kamerkami PS Vita robimy zdjęcie twarzy swojej lub wybranej osoby, a konsola umieszcza je na modelu. Zwolennicy realizmu będą w tym momencie rozczarowani, że nie da się zmienić tak podstawowych cech postaci jak kolor włosów i wzrost. Poza tym w garderobie nie znajdziemy wiele poważnych ubrań. Tutaj o wiele lepiej będą się czuli fani odjechanych bohaterów. Ich uwagę z pewnością przykuje kostium mućki, suknia baleriny albo stringi a la Borat. Problem w tym, że niektóre elementy strojów wykluczają się wzajemnie, choć na pierwszy rzut oka powinno dać się założyć oba, na przykład peruka z czasów Ludwika XVI i czułki karalucha.
Uczciwie trzeba przyznać, że edytor ma też kilka mocnych stron. Do wyboru mamy aż 15 różnych stylów walki, które zdobywamy jako nagrodę za pokonywanie kolejnych rywali. Są wśród nich tradycyjnie techniki takie jak boks i wrestling, ale nie brakuje też takich odlotów jak balet, kowboj, a nawet zombie. Tak, gdybyście nie wiedzieli, to wygrzebywanie się z ziemi, powłóczenie nogami i gryzienie może być stylem walki. Dla wprowadzenia jeszcze większego zamieszania dołóżmy do tego bronie, które są tak samo głupawe jak cała reszta - w ruch idą między innymi gitary, miotły i parasolki. Kreator postaci ma jeszcze jedną ciekawą funkcję. Pozwala mianowicie na nagranie krótkiej frazy, którą nasz zawodnik będzie rzucał po wygranej walce. Jak zwykle w takich momentach nic nie przychodziło mi do głowy i skończyło się na trywialnym „Mów mi miszczu!”, ale z pewnością znajdzie się wiele osób bardziej ode mnie kreatywnych Szkoda tylko, że nie można mieć własnego tekstu na początku pojedynku,.
Podstawowym trybem w Reality Fighters jest Historia, ale niech nazwa Was nie zmyli. To zwyczajnie seria następujących po sobie 15 walk z coraz bardziej absurdalnymi przeciwnikami. Absolutnym numerem jest nasz rodak, niejaki Kowalski zaanonsowany jako punk-dentysta. Serio. Każda potyczka poprzedzona jest monologiem pana Miyagi'ego, tego samego, którego kojarzyć możecie z kultowego filmu Karate Kid. Stary Japończyk jest naszym trenerem, tyle że przez całą grę niczego nas nie uczy. Zamiast tego łamaną polszczyzną rzuca bezużyteczne komentarze w stylu: Twój przeciwnik Tony z bogatej włoskiej rodziny pochodzi. Pamiętać o tym musisz. Jak niby ma mi to pomóc?!
Aby jako tako poznać mechanikę gry trzeba przejść do trybu Trening, ale jego nazwa też jest mocno naciągana. Stawia się przed nami nieruchomego przeciwnika i tyle, reszta należy do nas. Nie ma żadnego samouczka ani wyzwań, a żeby przejrzeć listę ciosów za każdym razem trzeba zatrzymywać grę i wchodzić do menu. Inna rzecz, że w Reality Fighters nie ma za bardzo po co trenować. Ciosów jest raptem po kilka dla każdej postaci, do tego używają tych samych sekwencji przycisków. Wiem, że nie jest to tytuł przeznaczony dla wiernych fanów bijatyk, ale mimo to z pewnością nie zaszkodziłoby mu, gdyby repertuar ruchów był bardziej rozbudowany. Wszystko to nie oznacza jednak, że gra jest łatwa. Wręcz przeciwnie, niektóre walki sprawiają ogromną trudność. Ostatnie dwie potyczki napsuły mi tyle krwi, że ciepło zacząłem wspominać Galactusa z Ultimate Marvel vs. Capcom, którego aż do teraz uważałem za mocno przesadzonego bossa. Naszym wrogiem jest również kamera, ponieważ aby śledzić walkę musimy za zawodnikami wodzić konsolą, a ciężko to godzić z jednoczesnym wyprowadzeniem ataków.
W zasadzie jedynym elementem Reality Fighters, do którego nie mam zastrzeżeń jest animacja zawodników. Już po kilku ruchach jesteśmy w stanie rozpoznać jakiego stylu używa przeciwnik, a obserwowanie naszego napakowanego alter ego biegającego na palcach jak balerina po prostu nie może się nie podobać. Każdy z uczestników szalonego turnieju ma tajny cios, który przywołuje na arenie jakiś dodatkowy element otoczenie. Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy na moim biurku wyrósł nagle narożnik ringu, a bokser, z którym walczyłem zaczął okładać w nim mojego zawodnika. Wygląda to świetnie, choć oczywiście kolejne takie wydarzenia nie robią już takiego wrażenia. Schludnie wykonano także tła, które możemy wybrać, jeżeli nie chcemy korzystać z funkcji rzeczywistości rozszerzonej. Wśród przygotowanych lokacji znajdziemy wiele egzotycznych miejscówek, takich jak rosyjski las, Taj Mahal i Boliwijska pustynia.
Kiedy czytałem zapowiedzi gier, które ukażą się wraz z premierą PS Vita w dniu jej europejskiej premiery, wielokrotnie spotkałem się z tym, że Little Deviants: Małe Rozrabiaki określano jako zwyczajne tech-demo, podczas gdy o Reality Fighters pisało się jak o pełnoprawnej pozycji. Okazuje się jednak, że jest odwrotnie. Bijatyka Navaramy sprawia wrażenie tytułu, który wciąż jest w trakcie produkcji. Ma spory potencjał, pomysłowo wykorzystuje AR, ale atuty te są zepchnięte na drugi plan przez całe mnóstwo niedociągnięć i niekonsekwencji. Może drugie podejście do tematu, o ile deweloper się go podejmie, będzie bardziej udane?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!