Największa zaleta Grand Slam Tennis 2? Bez wątpienia nowatorski system kontroli nad piłką, zwany Racquet Control, który obsługuje się przez wychylenia prawej gałki pada. Największe wady? Tryb kariery, ogólna monotonia starć na korcie i przewidywalne zachowania przeciwników na dwóch najniższych poziomach trudności (w sumie z czterech dostępnych). A miało być tak fajnie!
Tytuł od EA miał wbić szpilę między ugruntowane już i zadomowione na rynku serie Top Spin (2K Sports) i Virtua Tennis (Sega). Ta pierwsza uchodzi za symulację doskonałą i osobiście cenię ją najbardziej za realizm. Druga ma zdecydowanie bardziej arcade’owy charakter i dzięki temu też znalazła drogę do serc sympatyków zmagań na korcie. Być może problem z Grand Slam Tennis 2 polega na tym, że nie do końca potrafi się zdecydować - czy jest bardziej symulacją tenisa, czy właśnie arcade’ówką...
Wróćmy do największego atutu – systemu sterowania. W zasadzie są dwa – ten klasyczny i ten nowatorski, zwany - jak już wspomniałem - Racquet Control. Co ważne, w każdym meczu możemy korzystać z nich naprzemiennie i tylko od nas zależy, na który się zdecydujemy, wyprowadzając konkretne uderzenia. W klasycznym poruszamy zawodnikiem lewą gałą, a przyciski służą do oddawania uderzeń (slide, spin, flat). Do tego dochodzą loby i zagrania tuż pod siatkę, a więc tenisowa klasyka. Ten sposób sterowania spodoba się zapewne początkującym, bo automatyka i precyzja są w nim duże. Innymi słowy – dość ciężko jest spudłować, przez co pojedynki są dziecinnie proste.
Rakietowa kontrola
System Racquet Control może okazać się przełomem w grach tenisowych. Nazwa sugeruje, że uzyskujemy większą kontrolę nad wirtualną rakietą i jest w tym sporo prawdy. Tutaj zawodnikiem ponownie kierujemy lewą gałą, ale prawa służy do wyprowadzania uderzeń i nadawanie dość precyzyjnego kierunku lotu piłce. Początkowo trzeba się do tego przyzwyczaić, bo system ten jest bardziej subtelny, a najmniejsza pomyłka skutkuje uderzeniem odmiennym od tego, czego oczekiwaliśmy. Jednak to właśnie tutaj – za sprawą braku automatyki i przy całkowitym oparciu rozgrywki na naszych umiejętnościach – można sadzić uderzenia na linię, zabójcze skróty, czy mordercze podcinki tuż pod siatkę. W grze istnieje szkółka (prowadzi ją sam John McEnroe), więc warto poćwiczyć zanim wyjdzie się na kort, bo tylko w ten sposób opanujemy dokładnie ten system sterowania. Bez treningu ma się skłonność do „przechodzenia” na ten prostszy, co w efekcie psuje zabawę.
Pod względem dostępnych rozgrywek Grand Slam Tennis 2 prezentuje standardowy poziom. Mamy singla i debla, dostęp do trybu kariery, dowolnego turnieju, rozgrywek multi (tych nie testowałem, bo debugowa wersja ich nie obsługiwała) oraz tryb ESPN Grand Slam Tennis Classic. W tym ostatnim rozgrywamy dwadzieścia pięć pojedynków, które miały miejsce w ostatnich 30 latach tej dyscypliny sportu. To świetna odskocznia od płaskiej w sumie kariery, bo spotkanie sióstr Williams czy Borga i McEnroe przynoszą sporo satysfakcji. Przystępując do trybu kariery, tworzymy swego tenisistę, ale nad możliwościami kreacji też nie ma się co rozwodzić, bo jeśli graliście w inne tenisowe produkcje, to są pod tym względem bliźniaczo podobne (zawodnika ubieramy nawet w stroje sygnowane logiem m.in. Nike czy Adidasa). W czasie 10 sezonów prowadzimy naszego mistrza rakiety do kolejnych zwycięstw, zdobywając punkty doświadczenia za wygrane mecze oraz wyzwania z nimi związane (typu: poślij 3 asy serwisowe, wygraj wymianę złożoną z 10 piłek itp.).
Kariera bez polotu
Niestety właśnie kariera wypada najsłabiej. Już w takim Virtua Tennis w wersji na PSP pełna była różnorodnych ćwiczeń, zadań, minigierek, a tutaj kolejne odsłony są bardzo nużące. Brakuje choćby kalendarza, żebyśmy mogli zaplanować sobie wydarzenia, zabrakło opcji zmęczenia i związanym z nią odpoczynkiem, nie ma wydarzeń medialnych itp. Bardzo irytujące jest natomiast to, że turnieju nie da się zapisać w trakcie, więc zawsze trzeba go dokończyć, bo w przeciwnym razie zostanie uznany za porażkę. Jeśli dodacie do tego fakt, że zwykła drabinka z rozpiską par w kolejnych fazach zawodów wyświetla się niemiłosiernie długo i NIE MOŻNA tego przerwać (przyspieszyć), wiecie już, dlaczego narzekam.
Co do zachowań konsolowych przeciwników i naszego podopiecznego na korcie mam kilka uwag. Bardzo słabo jest z tym na dwóch najniższych poziomach trudności. Każdą, ale to dosłownie KAŻDĄ akcję po własnym serwisie można skończyć, nabiegając na siatkę i robiąc szybki skrót na jedną ze stron kortu. Tak samo jest zresztą z odbiorem serwisów przeciwnika. Wystarczy posłać długie uderzenie w któryś róg kortu, a potem podbiec do siatki i szybko zakończyć sprawę w kolejnym zagraniu. Ewidentnie widać, że zabrakło dogłębnego testowania tego elementu gry. Trzeba dodać również, że sposób poruszania się zawodników po korcie jest zbyt arcade’owy jak na tytuł z aspiracjami do symulacji. Wspomniana przebieżka do siatki, czy z jednej strony kortu na drugi zajmuje zdecydowanie zbyt mało czasu. Ba! Są nawet zagrania w stylu tych z Virtua Tennis, kiedy nasz sportowiec rzuca się rozpaczliwie w stronę piłki i... odbija ją, lądując - a jakże - na brzuchu! Pokażcie mi proszę jakiś mecz z takim zagraniem...
Im trudniej, tym lepiej
Na szczęście dwa najwyższe poziomy trudności dają już okazję do prawdziwej gry. Przeciwnicy stosują wówczas różne zagrania i robią wiele, żeby ich gra była urozmaicona. Niejednokrotnie zdarzają się asy serwisowe w ich wykonaniu (choć nie ma w tej kwestii przegięcia), dobrze różnicują strony serwisów i kontr, stosują loby i skróty. Odniosłem też wrażenie, że mają predefiniowane ustawienia dotyczące zachowań na korcie i np. niektórzy preferują grę przy siatce, a inni w głębi kortu. Choć Grand Slam Tennis 2 może się poszczycić kilkoma licencjami (m.in. Australian Open, French Open, U.S. Open czy Wimbledon) to niestety liczba dostępnych nazwisk nie imponuje (zaledwie 24). Radwańskiej, pary polskich deblistów Fyrstenberga i Matkowskigo, czy Kubota nie uświadczycie, ale pojawiają się np.: Novak Doković, Roger Federer, Rafael Nadal, Bjorn Borg, Maria Sharapova czy Serena i Venus Williams. Co ciekawe, nie są oni osadzeni w historycznych realiach, a więc potyczki typu Borg-Nadal są jak najbardziej możliwe. Czy to dobrze? Mnie się trochę nie podobało, a dziwnie było już wówczas, gdy grałem jako John McEnroe, a komentarz wygłaszali Pat Cash i... John McEnroe. „Świetne zagranie McEnroe” – mówił... McEnroe. Przegięcie i tyle...
Od strony graficznej Grand Slam Tennis 2 prezentuje się przyzwoicie – mniej więcej na poziomie swoich rywali, ale jednak wszystkie gry tenisowe - jak to teraz sobie uświadomiłem - są nieco sterylne i oszczędne w oprawie. Areny zostały odwzorowane starannie, uwzględniono zróżnicowane powierzchnie kortów, przygotowano animacje zagrań, irytacji i zadowolenia gwiazd tenisa. Zawodnicy momentami prezentują ładne i realistyczne zachowania czy ruchy, ale ilość cieszynek i predefiniowanych nagrań z kamer pokazujących kort, publiczność albo zmianę stron jest zdecydowanie zbyt mała. Właśnie dlatego wygląda to sztucznie i po kilku spotkaniach omijałem już przerywniki, nie odnajdując w nich nic nowego. Sprawy nie ratują słabej jakości tekstury, udające widzów (często zupełnie nieruchome), czy kuriozalni wręcz chłopcy od podawania piłek, którzy zastygli z boku kortu w pozycji przyczajonego bażanta (ANI RAZU po te piłki nie pobiegli, a tylko kicają tak dziwacznie, więc pytam się: po co tam są?!).
W sumie jestem trochę rozczarowany Grand Slam Tennis 2 i, jak widzicie po ocenie, jest dla mnie nieco gorszy od konkurentów. Z tym wszakże ważnym zastrzeżeniem, że system Racquet Control udał się EA naprawdę znakomicie i aż szkoda, że nie podpatrzyli u SEGI czy 2K Sports, jak robi się inne elementy dobrej, tenisowej produkcji. Ale cóż – nie w każdej sportowej grze Elektronicy muszą być najlepsi, prawda? Może przy Grand Slam Tennis 3 poprawią swoje dzieło na tyle, że to ono zgarnie Wielkiego Szlema?