Men of War: Wyklęci Bohaterowie to już piąta osłona serii MoW. Tym razem jako temat przewodni posłużyła twórcom historia karnych batalionów Armii Czerwonej. Trudny to temat, no i trudna gra - ale czy udana?
Men of War: Wyklęci Bohaterowie to pozycja fakultatywna dla fanów serii. Za słaba, by się sama obronić, ale oferująca nieco dobrej zabawy za cenę zgrzytania zębami. Jeśli ktoś odczuwa silny imperatyw, niech kupuje, ale lepiej poczekać, aż gra stanieje. Osoby nie mające dotąd styczności z serią, powinny unikać tej produkcji jak ostrzału artyleryjskiego. Wykorzystano ten sam silnik, co w reszcie gier spod znaku MoW i widać, że powoli twórcy dochodzą do momentu, w którym kolejne modyfikacje już niewiele pomagają. Co gorsza, chyba skończyły się im pomysły na ciekawe misje. Miejmy nadzieję, że po prostu zaoszczędzili je na Men of War 2...
Ani kroku wstecz!
Men of War: Wyklęci Bohaterowie porusza temat karnych batalionów Armii Czerwonej 28 lipca 1942 Stalin wydał sławny rozkaz nr 227, zwany ani kroku wstecz. Na jego mocy wszelakiej maści dezerterzy i defetyści byli wcielani do jednostek karnych - oficerowie do batalionów, podoficerowie i szeregowcy do kompanii. Kara trwała zwykle trzy miesiące, jeśli czerwonoarmista przeżył (a jednostki te używano do przełamywania najtrudniejszych punktów frontu), mógł wrócić do normalnej służby. Wina była zmazana. Jeśli idzie o uzbrojenie, zgodnie z etatem nr 04/393 miało ono być identyczne z tym, jakie otrzymywali inni czerwonoarmiści.
W praktyce jednostki karne istniały już wcześniej, wcielano do nich miedzy innymi więźniów gułagów. Po ogłoszeniu rozkazu nr 227 do kompanii (a czasem nawet i do batalionów) dorzucano "rekrutów" starego typu. Walczyli tam więc i polityczni, i malwersanci, i zwykli przestępcy. W rozmaitych jednostkach karnych było też sporo Polaków z łagrów, ale ci którzy przeżyli raczej z czasem trafili albo do armii Andersa, albo do armii Berlinga. Ponieważ akcja gry Men of War: Wyklęci Bohaterowie zaczyna się w roku 1944, Polaków w jednostkach karnych być nie powinno i nie ma.
W 2004 roku w Rosji nakręcono 11-odcinkowy serial Karny batalion. To kino wojenne, jak zwykle więc trochę propagandowe, ale ma ciekawą cechę: nie bawi się specjalnie w fałszowanie historii. Mieszanina czasowo zdegradowanych żołnierzy, dezerterów, politycznie niepoprawnych idealistów, gwałcicieli, bandytów - tak wygląda skład osobowy jednostki. Mając w pamięci ciekawą otoczkę fabularną kampanii w grze Men of War: Wietnam liczyłem na ciekawą historię z kilkoma wyrazistymi bohaterami "z przeszłością". Przeliczyłem się. Gra Men of War: Wyklęci Bohaterowie nic takiego nie oferuje.
Ani kroku naprzód?
Men of War: Wyklęci Bohaterowie to gra do bólu wtórna i ograniczona. Można odnieść wrażenie, że robiono ją z rozpędu, a twórcy nie mieli już pomysłów. Na dodatek zrezygnowano z kilku wcześniejszych innowacji. Zniknął na przykład tryb kooperacji, tak chwalony przez graczy w Men of War: Wietnam. Co gorsza, powrócono do najbardziej prymitywnej oprawy misji, czyli po prostu dostajemy na starcie krótkie wprowadzenie, dowiadujemy się jakie są cele i... no i tyle. A czasem nawet mniej, bo rozkazów początkowych brak. Żadnych elementów ubarwiających sytuację fabularnie.
Najgorsza w grze Men of War: Wyklęci Bohaterowie jest jednak powtarzalność zadań. W większości misji mamy na starcie około 16 sołdatów, musimy przeprawić się przez rzekę, zająć niemieckie okopy, po czym wyprzeć Niemców ze wsi. Reszta rosyjskich wojsk czeka obok i rusza, gdy zlikwidujemy kluczowe punkty oporu. Z czasem gubimy się, która to wioska i jaki odcinek frontu. Oczywiście po drodze zmienią się pomniejsze cele - a to wjedzie kolumna pancerna, a to mamy usunąć pelotki, a to zlikwidować artylerię - ale to niewiele pomaga na ogólna monotonię.
Niby w grze Men of War: Wyklęci Bohaterowie mamy cztery kampanie, ale te kilkanaście misji równie dobrze mogłoby być zebrane w ramach pojedynczej kampanii, albo wręcz wrzucone luzem. Nic bowiem nie łączy ze sobą poszczególnych scenariuszy. Nawet nasi podkomendni zmieniają się co i rusz. Bywa, że dostajemy nowe grupy sołdatów za każdym razem, gdy aktualizują się cele misji. Oznacza to, że można sobie odpuścić pieczołowite dozbrajanie chłopaków, bo to, czy przeżyją, nie ma znaczenia w kolejnym scenariuszu. Ba! Nawet może przestać to być ważne za kwadrans, po zdobyciu szwabskich okopów.
Realizm zaburzony
Twórcy serii Men of War zawsze chwalili się swym podejściem do realizmu pola walki. Z realną skalą działań byli zaś zawsze na bakier, bo przecież trzeba graczowi dać szansę postrzelania do różnorodnego sprzętu, mimo, iż pojawiał się on na nielicznych polach bitewnych - choćby ze względu na ilość wyprodukowanych sztuk. Jeśli wioski na Ukrainie wiosną roku 1944 broni sześć niszczycieli czołgów typu Nashorn, nic nie mówię. Men of War: Wyklęci Bohaterowie to tylko gra. Nudne byłoby oglądanie na mapie jedynie masowo produkowanego sprzętu pancernego.
Inaczej ma się sprawa, gdy Panzer III jednym strzałem rozbija kadłub T-34. Wtedy już zaczynam się złościć i obniżać ocenę. Zapowiadano bowiem realizm pola walki, do tego zwykle był on nieźle oddany, a tu nagle takie kwiatki. Po pierwsze skąd nagle tyle tych przestarzałych czołgów w 1944 roku? Po drugie po operacji Barbarossa Niemcy zaczęli przezbrajać Panzer IV z armat 50mm na 75mm, bo dopiero ten kaliber był w stanie poradzić sobie z radzieckimi czołgami. Jakim więc cudem badziewna armata KwK 39 L/60 patroszy mi T-34 w (ponoć realistycznej) grze Men of War: Wyklęci Bohaterowie?
Hartowanie w ogniu walki
Zdecydowanie należy odradzić grę Men of War: Wyklęci Bohaterowie osobom, które n ie miały dotąd styczności z serią. Po pierwsze to najsłabsza pozycja w całej historii cyklu, wliczając w to poprzedniczki, czyli Soldiers i Faces of War. Po drugie twórcy uznali, że wszyscy potencjalni zainteresowani na pewno mają za sobą przynajmniej jedną z wcześniejszych pozycji, bo dali sobie spokój z jakimkolwiek samouczkiem, nawet ukrytym w rozgrywce. No, może pierwsza misja daje jakąś podpowiedź, czyli mówi, że gniazdo CKM należy usunąć granatem.
Warto zauważyć, że Men of War: Wyklęci Bohaterowie to bodaj najtrudniejsza gra w serii - i to się jej zalicza na plus. Początkowe siły mamy zawsze skromne i uzbrojone jedynie w broń ręczną. Jakikolwiek cięższy sprzęt musimy sobie pozyskać na wrogu. Bardzo często nie ma dostępnych skrzynek narzędziowych, więc przychodzi nam jeździć uszkodzonymi czołgami, na przykład z unieruchomiona wieżą. Kto zna serię, wie, jaka to zabawa... Wrogów jest mnóstwo, a sojusznicy mają tendencję do masowego ginięcia (choć w jednej z misji ukończyli bez mojej pomocy wszystkie poza ostatnim etapem zadania). Trzeba więc kombinować.
Wspomniane masowe ginięcie naszych sojuszników ma związek z działaniem SI. Ta seria nigdy specjalnie nie urzekała wysublimowaną sztuczną inteligencją, ale chyba w Men of War: Wyklęci Bohaterowie postanowiono tę cechę uwypuklić... Może jednakże to tylko kwestia konstrukcji misji i tego, że da się śledzić zmagania dwóch sił pod dowodzeniem komputera. Ograniczenia związane z działaniem SI oczywiście wykorzystujemy maksymalnie na własną korzyść. Spokojnie, to jedynie czyni grę możliwą do przejścia, bo i tak jest piekielnie trudno.
Raj dla kombinatorów
Mapy, choć powtarzalne jak serie z pepeszy, zawsze dają dużą swobodę w realizacji celów. To na szczęście nie zostało zepsute w Men of War: Wyklęci Bohaterowie. W zasadzie ta otwartość i niepowtarzalność sytuacji generujących się na polu bitwy to główne powody, dla których finalna ocena nie będzie drastycznie niska. Niezależnie bowiem od wszystkich wcześniej wymienionych zastrzeżeń, w momentach gdy nic nie zgrzyta, zabawa jest świetna. Te emocje, gdy uda się jedynie uszkodzić niemiecką Panterę, lub przejąć naprawianego Tygrysa nim na nas ruszy (czas leci, a droga daleka), są wiele warte.
Kupę radości daje zachodzenie wroga od flanki, atakowanie w czułe punkty, przejmowanie sprzętu i rzezanie nim wroga od tyłu, podczas gdy sojusznicy zajmują go od frontu. Jedyne w swoim rodzaju emocje przeżyłem też obserwując, czy samobieżne działo zdąży się obrócić i wypalić w mój czołg, nim je unieruchomię, waląc po gąsienicach. Działałem w trybie bezpośredniej kontroli nad maszyną, co jeszcze bardziej podnosiło adrenalinę. Tak, pod tym względem Men of War: Wyklęci Bohaterowie daje radę. Z drugiej strony może lepiej wrócić do którejś ze starszych części i przeżyć to samo, ale z mniejszą dawką frustracji?
Ostatnie podrygi sinika
Mimo kolejnych ulepszeń, widać, że silnik gry Men of War: Wyklęci Bohaterowie ma swoje lata. Dużo więcej z niego nie da się wycisnąć. Efekty eksplozji i ogólnie cała grafika wyglądały dobrze lata temu. Teraz prezentują się ledwie przeciętnie. Kilku problemów nie dało się przewalczyć na przestrzeni lat, więc jedyną nadzieja na poradzenie sobie z nimi widzę w nowym silniku. Co więcej, pojawiły się nowe wady, na przykład w jednej z misji gra zawieszała się kilkukrotnie w momencie aktualizacji celów. Dopiero za czwartym podejściem akcja ruszyła dalej.
Dbałości o detale pojazdów, umundurowania i uzbrojenia nie da się nic zarzucić Pod tym względem twórcy serii Men of War to wciąż pierwsza liga. Inna sprawa, że powracając do czasów II wojny światowej wystarczyło skorzystać z gotowych modeli. W kolejnych odsłonach odzwierciedlono lwią część sprzętu bojowego z tego okresu... Tradycyjnie miło się ogląda pełne detali osady, zwłaszcza przed zrównaniem ich z ziemią. Reklamowane na pudełku detale twarzy chyba mi umknęły. No dobrze są jakieś ulepszenia, ale mało znaczące.
Podobnie jak w innych grach z tej serii, tak i w Men of War: Wyklęci Bohaterowie ścieżka dźwiękowa jest skromna i niespecjalnie porywająca. Można ją wyciszyć, bo odgłosy środowiskowe i efekty specjalne dają lepszy efekt. Żołnierz wykrzykują coś od czasu do czasu w swoich językach, w wioskach słychać spłoszone kury... naprawdę, nie ma sensu słuchać odtwarzanej na okrągło muzyczki.
Plusem z nienowego silnika są błyskawiczne czasy ładowania i niewygórowane wymagania sprzętowe. O trybie wieloosobowym nie ma co wspominać, jest tak ubogi. Na szczęście już powstał mod wprowadzający tryb współpracy (tylko czemu twórcy go nie uwzględnili?), może fani dalej będą naprawiać tę grę. Ogólnie nie jest to produkt toksyczny, ale znam lepsze sposoby na spędzenie wolnego czasu od gry w Men of War: Wyklęci Bohaterowie. Miało być pięknie, wyszło gorzej niż zwykle. Szkoda gry, szkoda tematyki.