Anarchy Reigns to takie "Największe hity" Platinum Games - gra jest brutalna jak Mad World, dynamiczna niczym Vanquish, zakręcona na równi z Bayonettą, a przy tym nastawiona na potyczki wieloosobowe.
Anarchy Reigns to takie "Największe hity" Platinum Games - gra jest brutalna jak Mad World, dynamiczna niczym Vanquish, zakręcona na równi z Bayonettą, a przy tym nastawiona na potyczki wieloosobowe.
Platinum Games wprowadziło do Anarchy Reigns kilka interesujących rozwiązań. Najbardziej kontrowersyjnym jest odebranie graczom możliwości modyfikacji listy ciosów czy broni zawodników. Zamiast tego wybierać możemy spośród 17 postaci (osiemnastą jest Bayonetta dostępna w pre-orderze), różniących się od siebie tak orężem, jak i stylem walki. Mamy więc wielkich brutali, zwinne postacie kobiece, a nawet ninja-androida. Niestety w praniu szybko wychodzi na jaw, że zawodnicy byli tworzeni według podobnego modelu, a nie licząc wyglądu i charakterystycznych animacji, różnice między nimi są raczej kosmetyczne.
Przywiązywanie dużej wagi do rytmu wyprowadzania krótkich, ale efektownych combosów nie jest oczywiście widzimisię twórców, a świadomą i bardzo trafną decyzją. Długie sekwencje ciosów mogły sprawdzić się w przypadku skierowanej do samotnego gracza Bayonetty, ale w przypadku tytułu sieciowego nie mają racji bytu. W końcu kto z nas chciałby oglądać swoją postać bezlitośnie juggle'owaną przez kilkanaście sekund? Z kolei wzorem tradycyjnych chodzonych bijatyk wprowadzono opcję ataku zadającego obrażenia wszystkim przeciwnikom wokół, nieocenioną w przypadku, kiedy zostaniemy okrążeni. Nie ma jednak nic za darmo i tak potężny cios kosztuje nas niewielką część paska życia, co skutecznie studzi zapędy w jego nadużywaniu.
W sytuacji, kiedy stajemy naprzeciwko szybkiego lub wprawnego rywala możemy wpaść w pułapkę- przerwy pomiędzy jego kolejnymi atakami będą zbyt krótkie na zasłonięcie się gardą czy unik i wtedy pozostaje już tylko patrzeć jak przeciwnik efektownie kończy pojedynek rozrywając nas na strzępy. Podobnie dzieje się w przypadku, kiedy zostaniemy zapędzeni pod ścianę. Być może takie podejście do blokowania miało zachęcić do bardziej agresywnej gry, ale jednocześnie zniechęca ono miłośników bijatyk przedkładających taktykę nad mashowanie przycisków.
W jednym wielkim młynie gdzie razy rozdaje się na lewo i prawo trudno odróżnić członków swojej drużyny od przeciwników, więc korzystając z możliwości zablokowania widoku na najbliższym rywalu ruszamy w jego stronę z nadzieją, że dopadniemy go zanim ktoś dopadnie jednego z nas. A trzeba Wam wiedzieć, że mało honorowe dołączanie do pojedynku "na trzeciego" i kradzież fragów są na porządku dziennym. Niemniej jednak w tej całej zadymie jest coś hipnotycznego, co sprawia, że po przegranym pojedynku chcemy jak najszybciej znowu być w centrum wydarzeń i odegrać się oponencie, który przed chwilą dokonał na nas efektownej dekapitacji.
Jeżeli jednak odnajdziecie się w wszechogarniającej demolce Anarchy Reigns, sieciowa nuda Wam nie grozi. Do dyspozycji oddano nam bowiem aż trzynaście trybów gry, wliczając w to dwa dostępne jako pre-orderowy bonus. Część z nich to gatunkowe standardy jak Deathmatch i Survival. Niektóre są nieco udziwnione jak Capture the Flag dla trzech drużyn, a jeszcze inne zupełnie przekombinowane. Za przykład niech posłuży tu Dogfight dostępny w DLC, w którym uczepieni działka vulcan podwieszonego pod śmigłowcem staramy się pokierować jego ogniem tak, żeby zestrzelić podobnych nam samobójców.
Chociaż najnowsza produkcja Platinum Games stworzona została z myślą o grze wieloosobowej, nie zapomniano też o trybie fabularnym dla singli. Zagmatwaną historię poszukiwań Maximilliana, zbuntowanego dowódcy futurystycznego oddziału specjalnego poznajemy w dwóch zazębiających się kampaniach. Po stronie ciemności poprowadzimy znanego z Mad World łowcę nagród Jacka Caymana, siły dobra reprezentuje z kolei debiutant Leo. Historia, nawiązująca do filmów science-fiction klasy B, pełna jest absurdalnych sytuacji, a sztampowe dialogi, w czasie których bohaterowie popisują się rozmiarami swojego ego naprawdę mogą się podobać, o ile nie traktuje się ich zbyt serio.
Dobrą zaprawą przed podbojem sieci są też potyczki z botami w dowolnym trybie wieloosobowym. W tej chwili taka forma rozgrywki może nie wydawać się specjalnie atrakcyjna, ale biorąc pod uwagę, że już teraz na europejskich serwerach niełatwo znaleźć chętnych do wspólnej młócki, zawodnicy sterowani SI mogą być za kilka miesięcy naszymi jedynymi rywalami. Pochwalić ich zresztą wypada za to, że dobrze sprawdzają się jako sparingpartnerzy, a walka z nimi stanowi spore wyzwanie. Złe wieści mam za to dla tych, którzy za jedyny słuszny tryb wieloosobowy uznają wspólne łupanie na podzielonym ekranie, bo takiej opcji w Anarchy Reigns w ogóle nie przewidziano. A szkoda, w końcu chodzone bijatyki to ścisła czołówka tych gatunków, w które najprzyjemniej gra się dzieląc kanapę.