Dawno już nie miałem ochoty w coś zagrać tak, jak chciałem zagrać w Mortal Kombat. Cieszyłem się jak dziecko na prezent, tym razem w postaci góry flaków z wisienką na czubku. I już w chwilę po uruchomieniu gry doznałem zimnego prysznicu. Otóż wymyśliłem sobie, że zagram w tryb fabularny tak z marszu. Przywitał mnie w nim paskudnej jakości filmik przerywnikowy, po którym nastąpił drugi, równie parszywej urody. Potem gra miłosiernie przeskoczyła na scenki renerowane już przez sam silnik, o wiele ładniejsze. I kazała mi się bić jako Johnny Cage. No dobra, Cage to nigdy nie była moja ulubiona postać, ale tutaj prezentuje się znośnie, rzuca dowcipy, wygląda jak Jean-Claude Van Damme za swoich najlepszych lat i ogólnie wzbudza sympatię. Niestety, po jakichś trzech walkach wygranych jako Cage, narracja wpadła w wiraż i gdy z niego wyszła, to już ktoś inny był bohaterem. Sonja Blade. Nie znoszę tej baby. I na dodatek musiała od razu stawić czoła Sub-Zero, czyli mojej chyba najbardziej ulubionej postaci w całym uniwersum Mortal Kombat, zaraz po Scorpionie oczywiście. Ninja zbił mnie i... całkowicie mi się odechciało grać. Przez kilka dni nie podchodziłem do Mortala w ogóle, darząc go niechęcią równie mocną jak wcześniej sympatią.
I to jest dobry moment, żeby wrócić do samotnego grania w Mortal Kombat, tak jak ja wróciłem z nową nadzieją po radosnej sesji we dwójkę. Choć tak naprawdę taką grę kupuje się po to, by pograć ze znajomymi, to oferuje ona zaskakująco wiele także tym, których bozia nie pobłogosławiła przyjaciółmi. Po pierwsze zatem jest tutaj wspomniany już tryb fabularny. Jego główną wadą jest to, że co kilka walk zmienia nam się bohater, co na szczęście jest rekompensowane przez równie istotną zaletę - tak się ciekawie składa, że co kilka walk zmienia nam się bohater! Tak, paradoksalnie jest to i słaba i mocna strona "kampanii singlowej". Trafiamy na postacie, których nie lubimy, i to często nawet. Ale dzięki temu poznajemy je, co przyda nam się chociażby w późniejszych ewentualnych starciach z nimi już na jakimś innym polu. Mądrze jest znać swego wroga, nie? Kochać go nie trzeba, wystarczy tolerować. A w tolerowaniu pomaga całkiem niezła fabułka, którą zaserwowali nam twórcy Mortal Kombat. Rzecz traktuje o tytułowym turnieju, tym pierwszym, bo gra opowiada nam jeszcze raz historię, którą znamy - i robi to w nowoczesny sposób, z wielu różnych perspektyw, wyjaśniając niektóre zagadki, które nurtowały fanów od lat i mrugając do nich okiem nie raz i nie dwa. A przede wszystkim jest to naprawdę ciekawa historia, którą śledzi się może nie z zapartym tchem, ale na tyle gorliwie, że chce się pokonać następnego przeciwnika właśnie po to, by zobaczyć co będzie dalej. Kto zginie, kto przeżyje i jak dokładnie się to odbędzie. Fajna, krwawa, raczej poważna, ale miejscami zabawna bajeczka. Kto by pomyślał, nie?
Ale to nie koniec atrakcji dla samotników. Mortal Kombat w singlu to nie tylko tryb fabularny. Są tutaj także klasyczne drabinki, które przechodzimy naszym wybranym bohaterem, walcząc z losowo dobranymi przeciwnikami oraz Shao Khanem na końcu oczywiście. Zaliczenie takiego maratonu nagradzane pogłębieniem historii naszego wojownika, więc warto, zwłaszcza jeśli to jeden z naszych ulubionych. Te drabinki wystarczą na dłuższy czas, zwłaszcza że można je zaliczać na pięciu różnych poziomach trudności - ale to także nie wszystko. Jest jeszcze Wieża Wyzwań. To też coś w rodzaju drabinki, tyle że każdy szczebel jest inny, z innym bohaterem i innym zadaniem do zaliczenia. Tu nie chodzi o pobicie wroga tak po prostu, tylko o zrobienie tego w określony, czasem wyjątkowo perfidny sposób. I nie, nie jest to łatwe, w końcu to Wyzwania są, prawda? I to bardzo fajne wyzwania, którymi można się bawić całymi godzinami, szlifując swoją formę i wszechstronność. Taka już wyszlifowana będzie jak znalazł, gdy w końcu ktoś do nas wpadnie i da się namówić, na zebranie cięgów w Mortal Kombat we dwójkę lub we więcej osób...
A czy nabyte we wszystkich trybach umiejętności, z pewnością niebagatelne, przydadzą nam się w bojach sieciowych? Nie, raczej nie. Mortal Kombat tak na dobrą sprawę nie ma takiego trybu i to z kilku powodów. Pierwszy i najważniejszy to kiepski kod sieciowy, który ma wbudowane lagi. Cudem jest trafienie na starcie, które rozegra się tak dynamicznie i szybko jak to w singlu. I rzadkim cudem. A trzeba też dodać, że samo spotkanie jakiegoś przeciwnika to nieliche osiągnięcie. Wyszukiwarki automatyczne, które powinny pomagać w kojarzeniu chętnych, są bardzo zaawansowane i kompletnie bezużyteczne. Dlaczego? Dlatego, że prawie nikt w Mortal Kombat w sieciowej formie nie gra. W godzinach szczytu w specjalnych pokojach, gdzie można się "ręcznie" z kimś umówić na ustawkę, widywałem mniej niż dziesięć osób jednocześnie... i to licząc tych, którzy właśnie w tym momencie grali. W dwa tygodnie po premierze to fatalny wynik, oznaczający w zasadzie tylko jedno - to, że gra od strony sieciowej jest praktycznie martwa. Trochę szkoda, ale... z drugiej strony czy naprawdę chcemy dostać baty od jakiegoś anonimowego gimnazjalisty, który całymi dniami ćwiczy kombosy? Ja nie mam ochoty. Wolę bić żonę... albo dać się zbić jej, bo nie raz mnie zlała już, z upokorzeniem za pomocą fatality włącznie.
Więc... warto czy nie warto? Powiem tak - miałem nadzieję, że Mortal Kombat, pierwszy pecetowy od prawie dwóch dekad, będzie dla mnie miłą wycieczką w krainę nostalgii. Że będzie powrotem do beztroskiego dzieciństwa, choć na chwilę. I się nie rozczarowałem, był właśnie tym. I będzie jeszcze nie raz, gdy uda mi się namówić kogoś na kilka rundek krwawej jatki. Ale... nic więcej. Doceniam bogactwo singlowej części, scenariusz naprawdę nie jest zły, a wyzwania to świetna sprawa, ale... nie chce mi się dalej w to zagłębiać. Mortal Kombat to dla mnie gra imprezowa, dla znajomych i ze znajomymi, granie w to samemu wydaje się być jakąś taką niewłaściwą stratą czasu. Gdyby tak wyglądały tryby dla samotników w pierwszych Mortalach, wtedy, dawno temu, to pewnie bym w ogóle z domu nie wychodził. Ale teraz? Krwawe mordobicie już mnie nie rusza aż tak bardzo, by mu się poświęcać. Człowiek wyrósł już z tego trochę chyba przez dwadzieścia lat. I dzieciak wyłazi z niego tylko wtedy, który przyplączą się inne takie same dorosłe dzieciaki, chętne pobawić się w starym stylu. Jeśli więc są szanse na coś takiego, to nie bójcie się w Mortal Kombat zainwestować. A jeśli nie, jeśli mielibyście grać sami dla siebie, to... cóż, tutaj radziłbym się zastanowić. Ale nie jakoś szczególnie długo, bo gra aż taka droga nie jest i są o wiele gorsze sposoby, na które można wydać siedemdziesiąt złotych...