Hej ho, hej ho, na wojnę by się szło.
Hej ho, hej ho, na wojnę by się szło.
Zdamy Wam dziś skrupulatną relację z zabawy w trybie Wyniszczenie (w oryginale Attrition), czyli tutejszej wariacji drużynowego deathmatchu. Za każdego zabitego przedstawiciela przeciwnego zespołu na wspólne konto drużyny wpływają punkty. Wygrywa strona, która pierwsza osiągnie wyznaczony limit.
5...4...3...2...1... zaczynamy! Desantowiec ruchu oporu bez pardonu zrzuca mnie na skraju Kolonii. To wojna, nikt nie bawi się w ryzykowanie oberwania, by zniżyć pułap i ułatwić Pilotowi lądowanie. Te - jak zwykle - jest twarde. Dobrze chociaż, że na razie jest spokojnie i nie widzę ani śladu wrogów, ani - całe szczęście - Tytanów. Ale nie ma co się czarować, to cisza przed burzą, zaraz zrobi się głośno i nieprzyjemnie. Nie jestem jednak bezbronny, mam w rękach karabin R101-C. Koledzy w barakach mówili, że to najlepsza pukawka dla świeżaka. Okazji do zweryfikowania porad nie powinno zabraknąć.
Biegnę przed siebie. Na drodze widzę płot, ale zamiast przeskakiwać go i lądować na otwartej przestrzeni, przebiegam po ścianie po prawej i odbijam się na równoległy daszek. Bez odrzutowego plecaka ta robota byłaby znacznie nudniejsza. Od razu rozpędzam się i po wybiciu z krawędzi przeskakuje na kolejny, oddalony o dobre 20 metrów dach. Sielska atmosfera trwała niecałe pól minuty, bo już słyszę odgłosy pobliskiej walki. Tytanów póki co, na szczęście, nie widać.
Kucam za małym murkiem na dachu i nie mam pewności, ale chyba widzę przebiegające w oddali mięso armatnie. Przyglądam się bliżej przez muszkę i. faktycznie, coś się tam rusza. Trzy krótkie kontrolowane serie rozwiązują problem, a ktokolwiek był na tyle głupi, żeby tam przebiegać gryzie piach. O proszę, pierwszy trup i do od razu Pilot. Na konto drużyny spływają pierwsze cztery oczka. Zeskakuje z dachu i już w locie dostrzegam przebiegającego pode mną wrogiego Pilota. Biorę głęboki wdech i od razu po lądowaniu odwracam się, posyłając bez wahania serię w tors. Leży. Combo.
Wbiegam do pobliskiego budynku, a osłaniające cztery litery ściany sprawiają, że czuje się wystarczająco pewnie, by zwiedzić pierwsze piętro. Nie ma tam nic ciekawego, więc znajduje prostopadłe do ściany na zewnątrz okno i wskakuje na dach. W dole dostrzegam żołnierza MKP, ale zanim zdążyłem pociągnąć za spust ktoś już mnie ubiegł. Szansę na odbicie sobie tego fraga widzę jednak po przeciwnej stronie uliczki. Panikuję, walę do zeskakującego z daszka zwinnego drania na oślep. Chybiam. Po chwili padam. Pierwsze koty za płoty.
Zaczynam w miejscu pierwszego zrzutu, więc bez zastanowienia powtarzam manewr ze wskoczeniem na dach. Poprzednim razem poszło nie najgorzej (do pewnego momentu), więc nie ma co przesadnie kombinować. Jestem w miejscu, w którym ostatnio zakończyłem przygodę. W pokoiku naprzeciw, przy oknie stoi nierozważny piechur. To ostatnia głupia decyzja w jego życiu. To tylko mięso armatnie - nie obławiam się na jego nieszczęściu zbytnio, ale każdy uciułany punkcik przybliża nas do zwycięstwa w słusznej sprawie. Nie ma czasu na marudzenie.
Słyszę w oddali niepokojące odgłosy wielkiej stery metalu. Ktoś właśnie wsiada do Tytana. Rozpraszam się, co skrupulatnie wykorzystuje wróg. Nie wiem nawet skąd pada śmiertelny strzał.
Tym razem odradzam się w innym miejscu. Czas na zmianę taktyki. Przeskakuje płot, lądując na otwartym placu obok wraku samochodu. Przerzucam granatem budynek przede mną i obiegam go z lewej strony. Z boku dostrzegam odwróconego plecami wroga. Aktywuję kamuflaż optyczny i posyłam mu trzy kulki w plecy. W tym świecie trzeba mieć oczy dookoła głowy, koleżko. Wybiegam zza węgła i otwieram ogień do dwóch biegnących niebezpiecznie blisko siebie wrogów. Zapominam o lekcji, której przed chwilą udzieliłem jakiemuś gapie. Czując na plecach serię z karabinu odwracam się, lecz jest za późno.
W słuchawce słyszę, że mój Tytan zjedzie z taśmy montażowej za trzydzieści sekund. Nie ukrywam, że czuję już przyjemne ciarki na plecach. Zaczynam w kolejnym nieznajomym miejscu. Wskakuje na blaszany daszek i biegnę za kolegą z drużyny. Zeskakujemy obaj z nadzieję, że dolecimy na przeciwległy dach, jednak obaj spadamy kilka metrów przed nim. Po dopiero drugiej próbie doskakuję do jego krawędzi. Zastanawiam się, czy nie zejść z dachu. Rzut okiem w prawo, gdzie spaceruje Tytan rozwiewa wątpliwość - zawracam. Nie zdążyłem jeszcze zeskoczyć na dół, a dostaje komunikat, że moja blaszana puszka czeka na sygnał. Cóż za wyczucie czasu. W oddali widzę wroga, ale kilka pocisków nie dosięga celu. Wyciągam pistolet i w przypływie brawury przebiegam pod nogami wrogiego egzoszkieletu, ostrzeliwując jednocześnie pałętającego się w okolicy Pilota. Udaje się. To dodaje mi pewności siebie.
Przez chwilę przyglądam się starciu Tytana MKP z zaprzyjaźnionym mechem i dostrzegam lukę, którą mogę wykorzystać. Szybka, paniczna szarża i jestem na plecach Łowcy. Odsłaniam obwody i pakuje z przyłożenia cztery magazynki z RE45. Tytan pada na ziemię. Żadne słowa nie opiszą tego, co teraz czuje. Przez krótką chwilę błąkam się bez celu, muszę wybiegać nadmiar adrenaliny. W oddali dostrzegam wyskakującego z budynku wroga. Przymierzam, strzelam, trafiam. Zerkam na wynik - Ruch Oporu prowadzi z KMP 26 punktami. Jest dobrze.
Widzę kolejnego przeciwnika, ale ten trafiony kilkoma pestkami skrywa się u podnóża górki, na której stoję. Obiegam ją i schodzę na dół. Chyba się tego nie spodziewał, bo stoi jak wmurowany. Dopełniam formalności. Wracam na górę i mam farta, pod lufę wybiega mi zabłąkany Pilot. Nie zmarnuję przecież takiej okazji. Kolejny pomiot MKP wącha kwiatki od spodu. Biegnę w inny punkt mapy, przeskakuję przez płotek i znów mam wielkie szczęście - za rogiem czai się żołnierz. Zachodzę go od tyłu i bez litości skręcam kark. Dowództwo chwali imponującą serię zabójstw. Nie ma za co, po prostu robię co do mnie należy.
Każda passa dobiega kiedyś końca i czający się za barierkę wróg karci moją pyszałkowatość.
Zapomniałem zupełnie, że czeka na mnie Tytan, więc wzywam go od razu po powrocie na pole walki. Ląduje. Ależ on ładny. Wsiadam, a zabawa dopiero się zaczyna. Wystrzeliwująca cztery rakiety wyrzutnia niecierpliwi się do akcji. Widzę dziedziniec, walę na oślep. Trzy sztuki Spectre padają trupem. Obiegam mapę bokiem i po chwili na mojej drodze staje osamotniony Pilot. Prawie mi go szkoda, gdy cztery rakiety dopełniają dzieła. Odwracam się, bo za plecami słyszę ciężkie kroki innego Tytana. Swoje już przeszedł, bo płonie, ale nie mogę go przecież zlekceważyć. Trafiam kilkoma rakietami, jednak cwaniak rozkłada przed sobą pole siłowe. Robię to samo i czekam na jego błąd. Po chwili celu dosięga ostatnia rakieta. BUM. Wygrałem.
Czuję kolejne strzały. Tym razem to tylko piechur, który za kilka sekund przestaje być problemem. W tym samym momencie zza rogu wychyla się kolejny egzoszkielet. Po krótkiej wymianie ognia i ciosów wręcz nie mam wyjścia, wyskakuje ze swojego mecha, obiegam Tytana wroga i wskakuje mu na plecy. Obnażam czuły punkt i pakuję kilka magazynków. Dawid po raz kolejny obalił Goliata.
Po lądowaniu mierzę wzrokiem przyjaznego Tytana i ruszam dalej. Po drodze pozbywam się kolejnego piechura i słyszę dowództwo zachęcające do ostatniej szarży. Zwycięstwo jest na wyciągnięcie ręki .Spokojna z początku mapa zamieniła się już w pełnoprawną strefę wojny. Na wprost widzę Tytana. Problem w tym, że on też mnie widzi i zaczyna ostrzał, ale na szczęście daję radę schować się za winklem. Próbuje złapać oddech, ale kilkadziesiąt metrów ode mnie w ostatnią fazę wchodzi starcie dwóch mechów. To piękny spektakl, od którego trudno odwrócić wzrok. Wygrywa mój kolega z drużyny. W tle przemyka żołnierz MKP. Odprowadzam go jedynie serią z krabinu. Ucieka.
Kumpel w Tytanie ostrzeliwuje pobliski budynek, więc nie myśląc wiele robię to samo. Głupia decyzja - od tyłu zachodzi mnie przeciwnik i bez litości posyła do krainy wiecznych łowów.
Mogło być gorzej. Wzywam kolejnego Tytana i wracam do miejsca ostatniego zgonu. Nie wiem, czy to ten sam zabijaka, który przed chwilą posłał mnie do piachu, ale jakiś piechur dostaje właśnie w twarz rakietą. Mam nadzieję, że to on. Biegnę szukać dalszych wrażeń, aż tu nagle...ZWYCIĘSTWO. Wygraliśmy. To jednak jeszcze nie koniec. Dowództwo każe czekać na dalsze rozkazy, a ja jednym strzałem niszczę dwóch stojących niefortunnie blisko siebie rywali. Jest i rozkaz - wyeliminuj wszystkich niedobitków. Robi się!
Jeden ze wspomnianych niedobitków ma Tytana i nie podda się bez walki. Po długiej wymianie ciosów i pocisków wychodzę ze starcia zwycięsko. Było blisko.
Niestety, gdy byłem pochłonięty ferworem walki, kilku tchórzy zdążyło uciec desantowcem. Nie zmieni to jednak faktu, że wygraliśmy i jesteśmy o krok bliżej do wybicia z głowy KMP, że kiedykolwiek przejmie kontrolę nad Kresami.
Tydzień z Titanfall to wspólna akcja promocyjna firm Electronic Arts Polska i Gram.pl.