Top Hat - recenzja polskiej gry niezależnej

Patryk Purczyński
2014/07/14 12:00
9
0

Top Hat to wehikuł czasu, który przenosi nas do złotej ery Pegasusa. W tę podróż warto jednak zapakować dwie torby cierpliwości i samozaparcia.

Top Hat - recenzja polskiej gry niezależnej

Około 20 lat temu triumfy na raczkującym wówczas polskim rynku rozrywki elektronicznej zaczął święcić Pegasus, klon słynnego NES-a. Wielu z nas właśnie z tym urządzeniem wiąże zapewne wspomnienia z pierwszych wycieczek do wirtualnych światów. Światów niełatwych w odbiorze, nietolerujących błędów, karcących za wpadki powrotem na początek poziomu, nakazujących samodoskonalenie w maniackiej wręcz powtarzalności wciąż tych samych ruchów na wciąż tych samych etapach - aż do zaliczenia kolejnego checkpointu. Dla współczesnego gracza, przyzwyczajonego do licznych wygód, jak samoodnawialne zdrowie, a w najgorszym razie apteczki porozstawiane po planszach, czy zapisy stanu rozgrywki w dowolnie wybranym momencie, brzmi to jak katorga. Ale tak się kiedyś grało, ba, z rozrzewnieniem się tamte czasy wspomina, a na tej formule swą potęgę budowały tak legendarne tytuły, jak Mario czy Contra.

Po co w ogóle wracać do tych zamierzchłych czasów, które jednak nie wszyscy określiliby mianem słusznie minionych? Ponieważ duchem przenosi nas do nich Top Hat, produkcja ledwie 20-letniego Nikodema Szewczyka, a więc człowieka, który w początkach wspomnianego Pegasusa na polskim rynku dopiero uczył się pisać i liczyć. A jednak jakieś coś pchnęło go do powrotu do czasów, na które siłą rzeczy ledwie się załapał. Pikselowy świat, umowna sylwetka głównego bohatera przypominającego poniekąd Indianę Jonesa (nie tylko z wyglądu, ale także z przeżywanych perypetii), dźwięki MIDI i... w zasadzie nie trzeba wiele więcej, by wspomnieniami odpłynąć kilkanaście lat wstecz.

Top Hat to platformówka w klasycznym rozumieniu - skaczemy po platformach, staramy się ominąć gęsto rozstawione przeszkody, walczymy z nieruchomymi bądź poruszającymi się po ściśle wyznaczonej trajektorii przeciwnikami, staramy się nie spaść w przepaść i nie utonąć w lawie, a na końcu każdego etapu czeka nas jeszcze nieodzowna walka z bossem. W nagrodę za pokonanie go uzyskujemy dostęp do nowej broni, która dzięki swemu nietuzinkowemu działaniu nieco ułatwia nam drogę przez mękę, jaką stanowią kolejne etapy. Na początku dysponujemy tylko zwykłym pistoletem, później otrzymujemy mocniejszą spluwę, działko wystrzeliwujące platformy, po których możemy skakać, broń zamrażającą (nie tylko przeciwnika, ale też ruchome przeszkody), itp., itd. Arsenał jest pomysłowy i każdemu poziomowi dodaje powiewu świeżości, jeśli nie zupełnie nowego oblicza.

Poziomy tematycznie różnią się od siebie - biegamy po statku pirackim czy Starożytnym Egipcie - ale w założeniu w każdym z nich chodzi o to samo. Każdy podzielony jest na kilka rozdziałów, niekiedy zdarzają się też checkpointy. Jakież było jednak moje zdziwienie, gdy osiągnąwszy już taki punkt, ale nie ukończywszy całego etapu, po powrocie do gry musiałem tenże etap rozpoczynać od samego początku, a nie od wspomnianego checkpointu. Nieprzyzwyczajeni do starych standardów, które jednak są wciąż żywe we współczesnych "indykach", powinni przygotować się na takie niespodzianki. Każdy poziom z osobna, jak i całe Top Hat, jest piekielnie wymagający i nie zdarzyło mi się przejść choćby jednego z nich za pierwszym podejściem. Najpierw pułapki trzeba poznać, zapamiętać ich rozstawienie i nauczyć się je pokonywać - a i to nie gwarantuje sukcesu. Wystarczy drobne potknięcie i tracimy część paska życia. Kurczy się szybko, a o jego odnawianiu też rzecz jasna możemy zapomnieć.

Top Hat to gra do bólu - dosłownie - zręcznościowa. Niby to tylko obsługa kilku klawiszy, odpowiadających za poruszanie się, skakanie, strzelanie i zmianę broni, ale jeśli w tej produkcji liczymy na sukces, musimy mieć to opanowane niemal do perfekcji. Do tego przydadzą się takie przymioty, jak refleks, cierpliwość, opanowanie, spostrzegawczość i wyczucie chwili. Bez samozaparcia też nie zajdziemy zbyt daleko. Nikodem Szewczyk potrafi w swoim dziele zaskoczyć zresztą nie tylko wyśrubowanym poziomem trudności, ale również kilkoma rozwiązaniami nietuzinkowymi, jak minigry logiczne czy zadania poboczne, za które otrzymujemy dodatkowe nagrody. Nie wysuwają się one na plan pierwszy, ale są miłym urozmaiceniem.

GramTV przedstawia:

Fabułę w Top Hat można by śmiało określić mianem karykaturalnej, ale to celowy zabieg, który znakomicie wpisuje się w całą koncepcję gry. Dość powiedzieć, że główny bohater to po prostu "Hero" (Bohater), a jego antagonista to "Stranger" (Nieznajomy). Tenże Stranger pojawia się nagle w naszym domu, kradnie legendarny złoty kapelusz i... to w zasadzie wszystko. Nagle, nie wiadomo jak, znajdujemy się w zupełnie innym miejscu i zaczynamy poszukiwania złodzieja. Dopadamy go na końcu każdego etapu, spotkaniu towarzyszy krótka pogawędka, wyświetlana rzecz jasna w formie napisów w ramce u dołu ekranu, po czym następuje walka z bossem, a nasz cel po raz kolejny ucieka i musimy przenieść się do kolejnego etapu, by powtórzyć cały schemat.

Brzydka, liniowa, wtórna, schematyczna, ze szczątkową fabułą, nieistniejącą sztuczną inteligencją i minimalną liczbą schematów rządzących rozgrywką - tak Top Hat należałoby ocenić według współczesnych standardów. Ta gra nijak się jednak współczesności nie trzyma, choć różnymi subtelnościami puszcza do niej oko - np. systemem osiągnięć - dlatego należy na nią spojrzeć zupełnie inaczej. Wówczas jawi nam się jako urokliwa wycieczka w przeszłość, oferująca wymagającą rozgrywkę, zróżnicowany arsenał i masę satysfakcji z pokonania kolejnych poziomów. Zwłaszcza ta ostatnia stanowi we współczesnych produkcjach towar deficytowy. Trudno pisać natomiast o czasie gry, bo to, ile godzin potrzeba na ukończenie Top Hat, jest mocno uzależnione od umiejętności gracza. Ja napisy końcowe ujrzałem po 12 godzinach mordęgi. Wyjątkowo przyjemnej mordęgi.

7,5
Solidna platformówka, która budzi wiele pozytywnych wspomnień
Plusy
  • sentymentalna podróż wstecz
  • bardzo wymagająca
  • zróżnicowany arsenał
  • satysfakcja z ukończenia kolejnych poziomów
  • oko puszczane do nowoczesności
  • prostota rozgrywki
Minusy
  • mimo wszystko mogłaby być bardziej odkrywcza
Komentarze
9
kotlecik5
Gramowicz
14/07/2014 16:11

> Szkoda, że odpisujesz tak bardzo fragmentarycznie ^^ Nevermind, widać, że twórcom indyków> zaczyna być zbyt dobrze kiedy za takie produkcje chcą 10$. Ale co ja tu będę.. tak więc> tego.$10 za grę na ~12h to nie dużo. Ludzie poświęcają mnóstwo czasu, żeby coś takiego stworzyć, a gier na rynku jest coraz więcej i naprawdę niesamowicie trudno się wybić. Ale no cóż, mamy erę torrentów i Humble Bundle''i, więc płacenie za grę więcej niż $1 to strata pieniędzy.

Arcling
Gramowicz
14/07/2014 16:00

Fakt, PSX mocno wtedy zyskiwało u nas na znaczeniu, ale jeszcze tak około 1998 sporo ludzi wciąż grało też na Pegasusie (czy też różnych przeróbkach, bo kojarzę, że w tamtym czasie widywałem na rynkach konsole analogiczne do Pegasusa, ale pod innymi nazwami i obudowami), więc jak twórca tej gry miał te 4-5 lat, to mógł jeszcze grać na tym.Odnośnie samej gry, to szału raczej nie ma. Taki wysyp tych gier w stylistyce retro ostatnimi czasy mamy, że każdej kolejnej produkcji coraz trudniej przyciągnąć uwagę i zebrać pozytywne opinie.

Usunięty
Usunięty
14/07/2014 14:59

Szkoda, że odpisujesz tak bardzo fragmentarycznie ^^ Nevermind, widać, że twórcom indyków zaczyna być zbyt dobrze kiedy za takie produkcje chcą 10$. Ale co ja tu będę.. tak więc tego.




Trwa Wczytywanie