Haytham, stary druhu, dobrze znowu cię widzieć!
Haytham, stary druhu, dobrze znowu cię widzieć!
Jedną z najciekawszych postaci uniwersum Assassin's Creed spotkałem na statku pływającym po zimnych wodach gdzieś na północy Ameryki. Stał obok głównego bohatera, Shaya Patricka Cormacka, Asasyna, który przeszedł na ciemną stronę mocy. Obecność Haythama potwierdza to, o czym już mówili autorzy gry - Rogue zamyka trylogię Kenwayów. Nie miałem jednak okazji z nim porozmawiać, bo od samego początku dema musiałem zająć się statkami wroga płynącymi w moim kierunku.
Doświadczenie w walkach morskich zdobyte w Assassin's Creed IV: Black Flag bardzo się przydaje. Gra się właściwie tak samo. Do dyspozycji jest moździerz, armaty, można atakować płynąc przodem do wroga, ale też bokiem, czy mając go na ogonie. W tym ostatnim przypadku wylewa się olej i go podpala. Zabójcze dla małych jednostek. Od razu poczułem się jak ryba w wodzie. Trzeba tylko uważać na lód. Statek znacznie zwalnia, gdy się przez niego przebija. Co ciekawe, będzie można zejść na taki lód i po nim chodzić. Po co? Zapewne dla wszelkich bonusów, ukrytych przedmiotów itp.
Walka nie trwała długo, a w tym czasie nawet jakoś szczególnie nie zwracałem uwagi na kondycję mojego statku. Zwróciłem za to uwagę na przepływający niedaleko statek, który był eskortowany przez dwa znacznie większe. Można będzie spróbować zaatakować taką obstawę i uratować pojmanych. Ja jednak skupiłem się na dopłynięciu do celu misji. Zwłaszcza, że zepsuła się pogoda i zanosiło się na potężny sztorm. Zmienne warunki pogodowe obecne w Black Flag powrócą w najnowszej odsłonie serii. Po prostu nie mogło być inaczej.
Dalsza część misji była równie łatwa, co wspomniana wyżej bitwa morska. Wraz z Shayem zszedłem na ląd tuż obok wraku jakiegoś statku. W śniegu znalazłem mapę, na której zaznaczono miejsce ukrycia skarbu. Spotkałem także niedźwiedzia polarnego. Mogłem z nim walczyć, ale zamiast głupio ryzykować sięgnąłem po nową broń - granatnik. Jedna wybuchowa przesyłka wystarczyła, żeby zwierzę padło. Możne je oczywiście oskórować, dokładnie tak jak w ACIV.
Tyle jeśli chodzi o krótkie grywalne demo. Widziałem jeszcze prezentację, na której pokazano polowanie na Asasyna. Wkradanie się do obozu wroga tym razem będzie trudniejsze z powodu zwinnych, zabójczych przeciwników czających się np. w krzakach. Bohater może zostać zaatakowany znienacka i natychmiast zabity. Nie zdziwcie się, gdy nagle ktoś wykona na was "air assassination", czyli zeskoczy na was i wbije ostrze w plecy. Jak się obronić? Trzeba używać Orlego Zmysłu i zająć się takim przeciwnikiem zanim zdąży cokolwiek zrobić. To jednak nie są prawdziwi Asasyni. Takowego trzeba zlokalizować, a następnie stanąć z nim do walki.
Asasyn nie czeka aż zostanie zaatakowany, tylko ucieka, próbując wciągnąć bohatera w zasadzkę. Wykorzystuje również swoje zdolności szybkiej wspinaczki i błyskawicznie znika z pola widzenia. A gdy już uda się go dopaść, nie poddaje się równie łatwo jak człowiek, z którym mierzyliście się na początku Black Flag. Tamten był wyjątkowym słabeuszem. Nie zauważyłem jednak, żeby Asasyn korzystał z jakichś gadżetów. Może nie spodziewał się ataku i nie był przygotowany? Shay ma za to do dyspozycji gaz usypiający oraz broniącą przed nim maskę gazową. Może nie jest to tak eleganckie jak zatruta strzałka, ale ważne, że działa.
Nie wiem czy jakakolwiek inna część serii tak bardzo wyglądała na DLC do wydanej rok wcześniej. Pierwsze wrażenie po graniu jest takie, że to właśnie dodatek, a nie coś zupełnie nowego. Nic dziwnego, skoro cała para poszła w Assassin's Creed Unity. Zmiany są raczej kosmetyczne, nie robi wielkiej różnicy fakt, że teraz można zabijać cywili. Co nie oznacza, że Rogue zapowiada się źle. Wręcz przeciwnie, bitwy morskie i żeglowanie były jednym z najlepszych elementów w Black Flag i wielokrotnie słyszałem fanów narzekających, że zabraknie tego w Unity. Ja tylko żałuję, że skute lodem wody północnej Ameryki nie są aż takie klimatyczne jak Karaiby. Ale gra się tak samo dobrze.