Możliwe, że trochę za bardzo się nakręciłem. Nie zmienia to jednak faktu, że nowa gra sygnowana znanym nazwiskiem nie powinna wyglądać w taki sposób.
W teorii Sid Meier's Starships wygląda ciekawie. Wchodzimy na wyższy poziom w stosunku do Civilization: Beyond Earth - zawładnąć mamy całym imperium, złożonym z wielu planet. Akcja dzieje się w podobnym czasie, co wspomniana wcześniej ostatnia cześć głównej serii, podobna jest więc siłą rzeczy stylistyka. Podobny miał być także klimat - wyprawy w nieznane, odkrywania nowego. Niestety nie jest, ale to tym później.
Na samym początku wybieramy jedną z trzech nacji, każda oferująca inny bonus, nieco wpływający na rozgrywkę. Podobnie możemy wybrać jednego z ośmiu dowódców, z podobnym skutkiem - dostajemy drobny prezent na początek rozgrywki. Liczba kombinacji nie powala, ale w teorii pozwala na wzbudzenie drobnego zainteresowania przynajmniej na kilka partii. Do tego dochodzi możliwość ustawienia poziomu trudności, rodzaju mapy i ilości przeciwników.
Co dziwne, nie pojawiają się w Sid Meier's Starships w ogóle "ustawienia". Nie zmienimy jakości wyświetlanej grafiki, a już w czasie zabawy możemy co najwyżej zaznaczyć czy grę chcemy oglądać na pełnym ekranie czy może w oknie, a także dostosujemy głośność muzyki i efektów dźwiękowych. To tyle. To oczywiście "zasługa" tego, że gra w zasadzie jest produkcją na urządzenia mobilne, a nie grą na peceta.
Ale do rzeczy. Po rozpoczęciu gry dostajemy we władanie flotę statków kosmicznych. Możemy z czasem kupować nowe i ulepszać je (niestety, nie ma to wpływu na ich wygląd (edit - mają, ale bardzo znikomy, łatwo przeoczyć - dzięki "madjudge" za zwrócenie uwagi) i przekłada się tylko na statystyki). Całość jest bardzo prosta, a w dodatku nie możemy posiadać jednocześnie więcej niż jednej floty. Utrudnia to rzecz jasna ogarnianie dużego imperium, kiedy już takowe sobie zbudujemy. Pomagać będą nam w tym dopiero specjalne ulepszenia - wrota międzygwiezdne, które sprawią, że nasza załoga nie będzie się męczyła w trakcie podróży (o zmęczeniu napiszę zaraz).
Rozgrywka rzecz jasna jest podzielona na tury. W każdej z nich przemieszczamy naszą flotę, starając się zdobyć wpływ na okolicznych planetach. Zdobywanie kolejnych punktów wpływu będzie dawać nam prawo do przejmowania części surowców produkowanych przez ten świat. Potrzebujemy czterech punktów, aby dany glob stał się częścią naszej federacji, pełnoprawną częścią imperium, liczącą się do warunków zwycięstwa (ponad połowa populacji musi być pod naszym władaniem). Jak zdobywać punkty? Są na to trzy sposoby: możemy wykonywać misje zlecone nam przez mieszkańców (maksymalnie jedną na turę), sprowadzające się do walki z niezależnymi jednostkami, możemy te wpływy kupić za jeden z surowców (tak zwane "kredyty"), albo możemy zacumować flotę na jeden odpoczynek, co zresztą kończy też naszą turę.
O, skoro tak płynnie przeszliśmy do tego tematu, to może napiszę parę zdań o mechanice. Stan załogi naszej floty obrazuje wskaźnik "zmęczenia". Na początku tury wskazuje on równe dziesięć, a potem, wraz z dokonywaniem różnych czynności, spada, aż musimy dać naszym wojakom przepustkę. Kiedy to się stanie, przychodzi czas na wykonanie ruchu przez innych graczy. Co ważne, im wyższy wskaźnik zmęczenia podczas walki, tym gorzej sprawują się nasi żołnierze w trakcie potyczek. Warto więc najważniejsze starcia toczyć na początku tury.
O właśnie - potyczki. Jak one wyglądają? Inaczej niż w przypadku klasycznej Cywilizacji, podczas walki przenosimy się na inną płaszczyznę. Tam też rozgrywka podzielona jest na tury, ale zmienia się nieco skala. Podczas walk możemy sterować każdym statkiem z osobna. Rozstawiamy nasze fregaty, niszczyciele czy co tam jeszcze innego mamy na składzie i ścieramy się z przeciwnikiem, strzelając do siebie laserami, kosmicznymi torpedami i tym podobnymi. W czasie walk ważne jest ustawienie naszych statków - ilość zadawanych obrażeń zależy od tego czy na drodze będą jakieś kosmiczne śmieci, ciała niebieskie (można się ukryć za planetą!), a także od ustawienia trafianego celu (zawsze lepiej celować w rufę i burty niż dziób statku). Podczas starć możemy też używać paru "umiejętności" w rodzaju wystrzelenia myśliwców, kamuflażu czy czegoś w rodzaju dopalacza pozwalającego polecieć kawałek dalej. Nie jest tego dużo, wszystko mamy w małym palcu po godzinie gry.
Co jeszcze? Oczywiście możemy ulepszać swoje planety - budując kolejne miasta zwiększamy populację globu, co przekłada się na większą ilość produkowanych surowców. Możemy też budować ulepszenia, w rodzaju dodatkowych szklarni, zmodernizowanych zakładów metalurgicznych, itp. Wszystko to sprowadza się do tego, aby nasze planety produkowały więcej jednego z kilku surowców: energii (za nią budujemy i ulepszamy statki), metalu (za nią budujemy ulepszenia), żywności (za nią budujemy miasta) i nauki (za nią opracowujemy technologie). Są jeszcze wspomniane już kredyty, które dostajemy sprzedając pozostałe zasoby. One służą do handlu i kupowania wpływu na planetach.
Na papierze wygląda to całkiem sensownie. Sęk w tym, że w paru poprzednich akapitach w zasadzie wyłożyłem Wam całą grę. Nie ma w Starships miejsca na coraz to lepsze rozumienie mechaniki, jak to wygląda w przypadku klasycznych Cywilizacji. Gra jest brutalnie wręcz prosta.
Efekt jest taki, że po mniej więcej dwóch godzinach mamy wrażenie, że widzieliśmy już wszystko. Statki będą coraz lepsze, ale tylko ich statystyki. Planety będą bardziej rozwinięte, ale w zasadzie nie zmienia to w żaden sposób rozgrywki. Misje szybko stają się powtarzalne, a walki przestają być wyzwaniem. Oczywiście możemy podnieść poziom trudności, ale w żaden sposób nie łamie to monotonii.
Szybko niestety orientujemy się, jak wielką pomyłką było wydawanie jej na pecety. Widać, że zrobiono to bez przekonania, chociażby po tym, że nawet tak prostą produkcję trapią problemy techniczne. W moim przypadku nie można było w żaden sposób zmaksymalizować okna. Grając widziałem pasek zadań na dole ekranu.
Problem z Sid Meier's Starships to przede wszystkim fakt, że to gra na telefony i tablety. Jako takiej należałoby jej się parę ciepłych słów. Jako gra za parę dolców, która pobawi nas przez parę podróży, jako "odmóżdżacz" na mały ekran byłaby niezła. Niestety, jako gra na peceta, w dodatku nawiązująca do świetnej serii, zasługuje tylko na baty.