Za czasów piątej generacji konsol dwaj najwięksi konkurenci Sony - Sega i Nintendo - mieli swoje growe maskotki. "Ambasadorami" tych marek byli odpowiednio Sonic oraz Mario. Playstation z kolei reprezentował (nieoficjalnie, bo ta postać nie jest własnością japońskiego giganta) Crash Bandicoot.
Na wstępie warto przypomnieć, kim jest tytułowy bohater tej serii gier. Wbrew obiegowej opinii, Crash wcale nie jest lisem, na co wskazywałoby jego rude umaszczenie. W rzeczywistości Crash jest jamrajem - zamieszkującym Australię torbaczem. Według fabuły gry ten właśnie torbacz zyskał inteligencję dorównującą ludzkiej a także dodatkowe zdolności dzięki manipulacjom szalonego naukowca, doktora Neo Corteksa, który jest głównym antagonistą całej serii.
W Crash Bandicoot 3: Warped Neo Cortex, po utracie magicznych kryształów na rzecz Crasha w drugiej części gry, buduje z polecenia złej maski Uka Uka wehikuł czasu celem odzyskania tych kryształów w innych epokach. Brzmi niedorzecznie? Nic nie szkodzi. Fabuła służy tu jedynie jako pretekst do wysłania naszego jamraja w różne miejsca na ziemi i okresy w historii. Pierwszy etap zabiera nas w quasi-średniowieczne realia, gdzie ścieramy się z rycerzami, wyjątkowo agresywnymi kozami i czarownikami, którzy tylko czekają na to by zamienić Crasha w żabę. A etap średniowieczny to jedynie początek - gra zabiera nas również w masę innych lokacji i epok, począwszy od prehistorii, poprzez starożytny Egipt, średniowieczne Chiny, czasy pirackich podbojów aż po futurystyczny poziom osadzony w Neo Yorku.
Różnorodność nie kończy się na scenerii - również sama rozgrywka ciągle ma dla nas nowe niespodzianki. Na ogół akcję obserwujemy zza pleców bohatera, a sama gra jest typową platformówką 3D. W określonych miejscach kamera zmienia perspektywę, by kolejny fragment gry stał się dwuwymiarową platformówką obserwowaną z boku. Niektóre poziomy rozgrywają się pod wodą, kolejne zabierają nas w przestworza, gdzie sterujemy siostrą Crasha - Coco, która pilotuje samolot. Z kolei duży fragment etapu prehistorycznego poświęcony jest na ucieczkę przed rozwścieczonym triceratopsem. Ogólnie rzecz biorąc - Crash zawsze ma w zanadrzu niespodzianki dla gracza, dzięki czemu nuda nam nie grozi.
Jednak nawet największa różnorodność nie zda się na nic, jeśli sama rozgrywka nie spełnia oczekiwań. Tutaj jednak bardzo trudno do czegokolwiek się przyczepić - poziomy są świetnie zaprojektowane i wymagające. By pokonać wrogów należy z kolei umiejętnie i nierzadko kreatywnie wykorzystywać wszystkie umiejętności, którymi obdarzony został Crash. Gra nie należy do łatwych i może wystawić cierpliwość na próbę, jednak porażki motywują do kolejnych prób zamiast zniechęcać. Jeśli giniemy zbyt często, to gra zaoferuje nam najpierw pomoc w postaci maski Aku Aku, która chroni gracza przed obrażeniami, a w wypadku gdy również to nie wystarczy, na mapie pojawi się dodatkowy punkt kontrolny.
Na plus zaliczam również pojedynki z bossami. Ścieramy się między innymi z przerośniętym tygrysem tasmańskim, czy strzelającym do nas z miotacza ognia Dingodylem (hybrydą dingo i krokodyla, jeśli ktoś by pytał). Same walki są bardzo pomysłowe, i stanowią miłą odmianę od pojedynków z bossami oferowanymi współcześnie, które zdecydowanie zbyt często sprowadzają się do sekwencji QTE czy strzelania w święcący czuły punkt.
Nie wszystko jednak jest idealne - np. w wypadku ucieczki przed dinozaurem kamera jest umieszczona przed Crashem, pokazując bohatera en face oraz goniącego go triceratopsa, przez co omijanie znajdujących się przed nami przeszkód jest nad wyraz trudne. Ponadto poziomy wyścigowe wypadają dzisiaj dosyć anachronicznie, i nie sprawiają tyle frajdy co pozostałe. Z lekka irytowało mnie rozwiązanie, które dzisiaj jest bardzo przestarzałe, jednak w czasach premiery Crasha było standardem - ograniczenie ilości żyć, które były do dyspozycji bohatera. Umieszczanie tego w tytule, który pozwala na zapisywanie stanu gry nie podnosi poziomu trudności, lecz co najwyżej stanowi pewną (proszę wybaczyć kolokwializm) upierdliwość dla gracza. Myślę jednak, że są to niedociągnięcia, na które można spokojnie przymknąć oko.
Jak z kolei po ponad piętnastu latach sprawdza się grafika? Cóż, trudno oczekiwać po grze z pierwszego Playstation wizualnych cudów, jednak uważam, że Crash godnie zniósł upływ czasu. Nie da się ukryć, że przez rozdzielność w jakiej działał "szaraczek" piksele mogą razić oczy, szczególnie jeśli uruchomiamy grę na nowoczesnym telewizorze. Na szczęście całość ratuje charakterystyczna stylistyka - modele oparte są na prostych bryłach, dzięki czemu brak szczegółowości nie razi. Ponadto oko cieszy bogata gama kolorystyczna, która stanowi dobrą odtrutkę na szarobure gry dominujące poprzednią generację konsol. Wisienką na torcie są animacje - oglądanie jak Crash skacze, biega, pływa i atakuje to czysta przyjemność. Jeszcze lepsze są animacje "śmierci", które są na tyle zabawne i pomysłowe, że nie powstydziliby się ich Tom i Jerry.
Czy zatem Crash Bandicoot 3: Warped jest grą, do której warto powracać? Moim zdaniem zdecydowanie tak. Trójwymiarowe platformówki to gatunek, który (poza konsolami Nintendo) jest dzisiaj w odwrocie. Gra od studia Naughty Dog pokazuje, że takie gry wciąż mają wiele do zaoferowania graczom. Skakanie w dzisiejszych grach rzadko kiedy jest wyzwaniem - w przerwach od quasi-realistycznej wspinaczki chciałbym od czasu do czasu zmierzyć się z platformami wirującymi nad bezdennymi otchłaniami. Mam nadzieję, że tak jak mamy teraz w pewnym stopniu do czynienia z renesansem dwuwymiarowych platformówek, tak ten trend dotknie także ich trójwymiarowych pobratymców. Póki jednak to nie nastąpi - gorąco zachęcam do sprawdzenia klasycznych przygód Crasha, które są łatwo dostępne w cyfrowym sklepie Playstation.