Tales from the Borderlands: Catch a Ride - recenzja

Paweł Pochowski
2015/06/27 18:15
1
0

Rhys, Fiona, Sasha oraz Vaughn tym razem mają okazję podziwiać rozbudowaną florę oraz faunę Pandory, a także poszerzyć zestaw swojej ekipy o dwa roboty i wyszkoloną zabójczynię.

Tales from the Borderlands: Catch a Ride - recenzja

Drugi odcinek pierwszego sezonu Tales from the Borderlands recenzowaliśmy mniej więcej w połowie marca. Trzeci ukazał się kilka dni temu, oznacza to, że łaskawe Telltale Games nie kazało nam czekać aż czterech miesięcy na kolejny z epizodów. Jestem im mega wdzięczny, ale nie zmienia to faktu, że biorąc pod uwagę, iż swoją przygodę z grą rozpocząłem w listopadzie, drugi odcinek ukazał się w marcu, a my mamy już czerwiec (!), momentami nie za bardzo pamiętałem co wydarzyło się w poprzednich odcinkach. Serio, bywały chwile, że byłem absolutnie zgubiony - oczywiście o głównych bohaterach wiem wszystko, ale kwestia przypomnienia sobie gdzie byli ostatnio, jak im poszło i czego oraz dlaczego tak właściwie chcą czegoś dokonać - zajmowała mi czasem dłuższą chwilę. I nie byłem z tego powodu zadowolony, bo Catch a Ride to zdecydowanie najlepszy z wydanych do tej pory odcinków, który podnosi jeszcze i tak już wysoko zawieszoną dla Tales from the Borderlands poprzeczkę. Telltale Games smaży nam przygodówkowego, odcinkowego hita, ze świetną obsadą, genialnymi gagami, wartką akcją i wciągającym klimatem.

Przypomnienia sobie, o co tu tak właściwie chodziło, nie ułatwiał fakt, że po części nadal nie jest to ujawnione. W końcu akcja prowadzona jest dwutorowo - w teraźniejszości, w której Rhys oraz Fiona zostali porwani i podróżują w nieznanym kierunku ze swoim porywaczem, opowiadając jednocześnie historię ze swoich punktów widzenia, ale także w przeszłości, gdy podczas ich opowiadań mamy możliwość poruszania się poszczególnymi postaciami i tu właśnie toczy się zasadniczy gameplay. Fabuła nadal pozostawia więc kilka niewiadomych, możemy jedynie domyślać się, co takiego wydarzy się w przyszłych epizodach, że główni bohaterowie są gotowi skakać sobie do oczu i to pomimo faktu, że opowiadana przez nich historia udowadnia, że potrafią działać jako całkiem zgrana paczka. Paczka, która w nowym odcinku mocno się rozrasta, bo do siostrzanego rodzeństwa oraz Rhysa wraz z jego geekowym przyjacielem dołącza na dłużej wojownicza Athena, pomocny "loader bot", a także nowy towarzysz, którego tożsamości nie zdradzę, lecz który okazuje się być ewidentnym strzałem w dziesiątkę. Jest on uroczy, śmieszny, a ponadto niezwykle ważny dla całej historii. Przyjemnie się z nim rozmawia, tym bardziej, że jest rozczulająco zabawny. Jestem pewien, że polubicie go całym sercem.

Zresztą Telltale ma u mnie ogromnego plusa za pierwszo oraz drugoplanowe postaci z całego Tales from the Borderlands. Na przestrzeni dotychczasowych odcinków nie tylko dość dobrze poznaliśmy już główną czwórkę, ale także poznaliśmy sporo epizodycznych postaci, które pojawiały się tylko na chwilę, ale i tak zapadały w pamięć jako wyraziści i konsekwentnie nakreśleni bohaterowie poboczni. Przede wszystkim bowiem nie są oni byle jacy, a to najgorsze co mogłoby spotkać grę przygodową. Ale w Tales from the Borderlands nic nie jest byle jakie, ani przygoda, ani bohaterowie, ani miejsce toczących się akcji i za to ponownie na koncie gry ląduje wielki plus. Kontynuując wątek nowych postaci, w Catch a Ride poznajemy osobliwą i siejącą prawdziwe zniszczenie królową zbirów w postaci Vallory, a także staruszka chowającego się w jednym z ośrodków badawczych Atlasu. No i raz po raz prosto z Rhysa głowy gada do nas widmo Handsome Jacka. Istna mieszanka wybuchowa.

GramTV przedstawia:

Początek epizodu zaczyna się całkiem inaczej w zależności od tego, czy w końcówce poprzedniego zaufaliśmy naszemu niebieskiemu koledze czy może jednak Fionie. Cóż, ta dwójka ma bardzo odmienny sposób rozwiązywania problemów i w zależności od tego, na co się zdecydowaliście pierwsza sekwencja będzie zupełnie inna. To chyba pierwszy z wyborów w grze, który miał prawie natychmiastowy efekt i wprowadził jakąś istotną różnicę. Cóż, nieliniowość nie jest mocną stroną Telltale Games, szkoda więc, że większość ich gier oparta jest na czymś, co w gruncie rzeczy okazuje się być iluzją wolności. Jednak w Tales from the Borderlands totalnie mi to nie przeszkadza. Akcja jest szybka i ostra, szybko zmienia się nasze położenie - w jednej chwili to my trzymamy kogoś na muszce, by w drugiej samemu być trzymanym na muszce. Dosłownie w chwili ze ścigającego potrafimy stać się złapaną zwierzyną, dzięki czemu nie ma miejsce na nudę, a całość gęsto podlana jest świetnym humorem, jest więc także i zabawnie. Scenariusz ma także u mnie plusa za to, że popycha akcję do przodu. W Grze o Tron czy Life is Strange, które także są już na półmetku, główne wątki zostały lekko nadgryzione i nic więcej, przez co obawiam się, że akcja będzie zbyt szybko popychana do przodu w ostatnich epizodach. W przypadku Tales from the Borderlands totalnie się o to nie boję, bo głównym wątkiem zajmujemy się praktycznie od samego początku. Dodatkowo w trzecim odcinku dowiadujemy się, gdzie znajduje się to, czego szukamy, w dwa pozostałe do końca odcinki Telltale z pewnością zdąży więc spiąć teraźniejsze oraz przeszłe wydarzenia zgrabną klamrą, a także zaprezentować nam finał całej historii. Szkoda tylko, że aktualnym tempem nastąpi on w okolicach grudnia.

Jeżeli czymś mnie Catch a Ride lekko rozczarowało, to może brakiem głównego motywu muzycznego, w które wyposażone zostały dotychczasowe dwa odcinki. Jakoś w tym zabrakło dłuższej sceny z dobrym podkładem, który wbiłaby mi się w głowę i zagościł na mojej playliście na długi czas po skończeniu zabawy, a szkoda. Mam nadzieję, że następnym razem otrzymam rekompensatę z nawiązką. O oprawie wizualnej wypowiadałem się już w poprzednich recenzjach, tym razem chciałbym zwrócić Waszą uwagę na tylko jedną kwestię - świetną mimikę twarzy bohaterów, które uśmiechem, spojrzeniem lub nawet jedną zmarszczką potrafią przekazać wiele różnych stanów i emocji. Dobra robota, Telltale Games. Podobnie nadal zachwycam się świetną robotą wykonywaną przez aktorów podkładających głosy dla poszczególnych postaci. Podpowiem tylko, że tym razem do obsady dołącza Ashley Jonhson, która świetnie się ze swojego zadania wywiązuje.

Catch a Ride okazało się być idealną równowagą dla poprzedniego odcinka - tym razem twórcy położyli nacisk na wartką akcję i wplątanie nas w wiele różnych sytuacji i dokonali tego wprost idealnie. W chyba żadnym miejscu w tym odcinku nie zagrzejemy miejsca na dłużej, bo już po chwili przenosimy się w następne. Szkoda, bo część z nich jest naprawdę ładna i malownicza, aż chciałoby się w nich zatrzymać na dłużej - i tak, mamy tu na myśli przecudną florę i faunę ośrodka badawczego Atlasu. Trochę przez tempo akcji zabrakło miejsca dla większej ilości żartów czy gagów sytuacyjnych, ale to nic, bo dotychczasowe dwa odcinki były nimi przepełnione, przyda więc się trochę odpoczynku, by - miejmy nadzieję - stosowna ilość żartów powróciła w następnym odcinku i bawiła nas ze zdwojoną siłą. Czego i sobie, i Wam szczerze życzę.

8,5
Tym razem więcej akcji a mniej humoru, ale wysoki poziom całości został utrzymany.
Plusy
  • barwne postacie pierwszo i drugo planowe
  • wartka akcja
  • poszerzony skład zespołu
  • mniej niż zawsze, ale nadal niezły humor
  • voice acting
Minusy
  • jak zwykle - czas oczekiwania
  • większych nie stwierdzono
Komentarze
1
johnyguliano
Gramowicz
27/06/2015 21:50

Brak przewodniego motywu muzycznego ? Co prawda "Pieces of people we love" w wykonaniu The Rapture może nie jest hitem numer 1, ale jak dla mnie kawałek jest całkiem niezły (porównywalnie do "Busy Earnin" z EP 1 i "Kiss the Sky" z EP 2). I co do humoru to tutaj się też nie zgodzę: jest go tyle samo co w poprzednich epizodach ("Lick my eye now!" i "You''re not so bad yourself. Meow." mnie zmiażdzyły ;). Pod resztą podpisuję się obiema rękami ;)