Mass Effect: Paragon Lost ukazał się pod koniec 2012 roku, już po premierze ostatniej części trylogii. Sama akcja filmu rozgrywa się mniej więcej równolegle z Mass Effect 2. a opowiada historię jednego z żołnierzy, który miał zostać kompanem Sheparda (bądź Shepardzicy) - Jamesa Vegi.
Od pierwszych chwil film jest przepełniony akcją. James Vega wraz ze swoim oddziałem ląduje na Fehl Prime, ludzkiej kolonii, która została zaatakowana przez krogańskich najemników. Okazują się oni być trudnymi przeciwnikami, przez co dowódca oddziału Vegi odniósł poważne rany. W takiej sytuacji James zostaje zmuszony przejąć dowodzenia. Wcielając w życie ryzykowny plan udaje mu się ostatecznie odbić kolonię z rąk najeźdców. Po tym zadaniu Vega zostaje na tej kolonii celem jej ochraniania, co wydaje się być prostym, wręcz nudnym zadaniem - do momentu, gdy nadchodzą Zbieracze.
Przyznam, że zdziwił mnie dobór głównego bohatera tego filmu. Vega w samej grze był niezłym kompanem, wzbudzał moją sympatię, jednak zawsze grał drugie skrzypce względem takich postaci jak Garrus, Tali, Wrex czy Jack. Jeśli miałbym się spodziewać filmu o którymś z bohaterów serii, to właśnie o którymś z tych bohaterów. Chętnie obejrzałbym film o tym, jak Garrus wziął sprawiedliwość w swoje ręce i przyjął pseudonim Archanioł, bądź o czasach, kiedy Wrex był najemnikiem. Także film skupiający się na przeszłości Andersona mógłby być całkiem interesujący. Co do Vegi - grając w Mass Effect 3 w żadnym momencie nie przyszła mi do głowy myśl Ciekawe, co Vega robił zanim posznał Sheparda. Teraz mając tę wiedzę nie czuję się wcale bogatszy.
Paragon Lost może nie przypaść do gustu miłośnikom Mass Effect ze względu na pewne odstępstwa od kanonu. Przykładowo, w filmie pojawiają się Zbieracze, którzy na oko mają ponad 3 metry wzrostu, podczas gdy w samej grze byli oni wzrostu zbliżonego do ludzkiego. Ponadto, w jednym z wątków zostaje ujawnione, że Cerberus zawarł układ ze Zbieraczami - oddano im ludzką kolonię w zamian za informacje. Taki zwrot akcji moim zdaniem nie tylko godzi w kanon, ale przy okazji nie ma najmniejszego sensu.
Sam główny bohater również nie przypomina za bardzo swojego growego pierwowzoru. Przede wszystkim, gdzieś zniknęło jego charakterystyczne poczucie humoru i podejście do życia. Od samego początku przeważa u niego powaga, a po tym, co przeżył w trakcie filmu w czasie Mass Effect 3 powinien być wrakiem człowieka, a nie rubasznym żołdakiem.
Warto też zwrócić uwagę, że niezwykle ważną osobą dla Vegi w tym filmie była Asari Treeya. Nie wdając się w szczegóły fabularne, znajomość z nią odcisnęła na Jamesie duże piętno. Kiedy jednak przyłącza się on do Sheparda, nie wspomina o niej ani słowem. W tym świetle trudno przywiązywać do fabuły filmu większą wagę.
Produkcją filmu zajmowało się słynne japońskie studio I.G.. Niestety, jak się okazuje, to studio nie jest gwarantem dobrej jakości animacji. Trudno jednak za to winić twórców - widać, że nie dano im do dyspozycji wystarczającego budżetu. Przez cały film z kolei nie mogłem się nadziwić projektowi głównego bohatera. Filmowy Vega nie przypomina za bardzo tego z gry - podczas gdy w Mass Effect był on skrajnym mięśniakiem, tu jest podejrzanie smukły. Wygląda na to, że przed dołączeniem do oddziału Sheparda dużo czasu spędził na siłce.
Podsumowując, Paragon Lost nie jest filmem, który jestem w stanie polecić. Nie jest dla mnie niczym więcej niż tylko skokiem na kasę fanów gry. Wątpię, żeby ten film zadowolił kogokolwiek. Dla osób nieznających gry świat będzie niezrozumiały, a fabuła nie należy do szczególnie oryginalnych. Z kolei fani Mass Effect najprawdopodobniej będą się wściekać na odstępstwa od kanonu serii. Najbardziej jednak smuci fakt, że potencjał tak bogatego uniwersum został zmarnowany na tak słaby film.