Niby kolejna pustynia, niby tylko modyfikacja Ataku At-At, a jednak Bitwa o Jakku nie pozwoliła mi się oderwać od nowej zawartości.
Niby kolejna pustynia, niby tylko modyfikacja Ataku At-At, a jednak Bitwa o Jakku nie pozwoliła mi się oderwać od nowej zawartości.
Jednym z najczęściej powtarzanych zarzutów pod adresem Star Wars Battlefront jest ograniczona zawartość, czy wręcz wycięcie elementów, które powinny być dostępne w grze od dnia premiery. Darmowy dodatek Bitwa o Jakku stanowi krok w dobrą stronę naprawy tego błędu. Tyle tylko, że to jedyne darmowe DLC w planach wydawcy, a sam dodatek faktycznie wygląda, jakby był jednym z celowo usuniętych fragmentów nowego Battlefronta.
Zaczynając od konkretów, Bitwa o Jakku to dwie nowe mapy umiejscowione na tytułowej pustynnej planecie i jeden nowy tryb rozgrywki. DLC stanowiło zachętę do złożenia zamówienia przedpremierowego, gdyż każdy posiadacz preordera mógł liczyć na wcześniejszy dostęp do zawartości dodatku. Ja swój egzemplarz Star Wars Battlefront (w edycji dla preorderowców) kupiłem bez problemu w dniu premiery, dzięki czemu mogłem stoczyć Bitwę o Jakku 1 grudnia. Osoby, które nie znalazły kodu w pudełku z grą, musiały czekać do 8 grudnia na odblokowanie darmowej zawartości.
Warto podkreślić, że mapy z dodatku doczekały się fabularnej otoczki, która bardzo skutecznie podsyca apetyt wszystkich czekających na filmowe Przebudzenie Mocy. Bitwa o Jakku przenosi nas bowiem na planetę, na której rok po zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci rozegrała się bitwa pomiędzy Nowa Republiką a siłami Galaktycznego Imperium. Claudia Gray opisała te wydarzenia w powieści Lost Stars, ale co najważniejsze - pustynia Jakku z monstrualnym wrakiem gwiezdnego niszczyciela Inflictora pojawiła się w zwiastunach Przebudzenia Mocy (30 lat po bitwie). Z kolei Bitwa o Jakku zachęca do wzięcia czynnego udziału w "inscenizacji" kanonicznej batalii i nie ukrywam, że robi to bardzo skutecznie.
Bitwa o Jakku wprowadza do gry zaledwie trzy nowe elementy (dwie mapy i jeden tryb), na szczęście dwa z nich były na tyle treściwe, że jako niehardcorowy użytkownik Battlefronta (wpadam na serwery kilka razy w tygodniu) przez jakiś czas chciałem grać tylko w punkt Zwrotny na Cmentarzysku olbrzymów.
Punkt Zwrotny to nazwa nowego trybu, w którym imperialiści bronią kilku punktów na mapie przed atakiem żołnierzy Nowej Republiki. W pierwszej fazie są trzy punktu do utrzymania - jeżeli choć jeden z nich zostanie zdobyty przez rebel... tzn. republikanów, rozpoczyna się druga faza z dwoma punktami do obronienia/przejęcia. W ostatniej z czterech faz mamy już tylko jeden cel, wokół którego trup ściele się gęsto, granaty lądują w ilościach hurtowych, a Szturmowcy muszą się mocno napocić, by wyjść zwycięsko z tej defensywy.
Punkt Zwrotny to tak naprawdę odpowiedź na tryb atak AT-AT, w którym to Imperium jest w ofensywie, a rebelianci starają się jak mogą, by nie ulec agresorom. W punkcie Zwrotnym nie ma co prawda potężnych AT-AT, ale i tak republikanie są w o wiele lepszej sytuacji niż gracze defensywni. Skuteczne przejmowanie poszczególnych celów jest o wiele łatwiejsze niż próba ich obrony, szczególnie, gdy gramy z przypadkowymi ludźmi i nie używamy mikrofonu. Imperium ma dostęp do kroczących AT-ST, natomiast atakujący mogą korzystać ze wsparcia aerośmigaczy, jednak najważniejszymi zasobami każdej 20-osobowej frakcji jest piechota.
Akcja punktu Zwrotnego rozgrywa się na rozległej mapie Cmentarzysko olbrzymów, zaśmieconej przez wraki rozmaitych statków i pojazdów. Kawał metalu wbity w piach nie raz ratował mi skórę, więc umiejętne wykorzystanie tych zasłon na w gruncie rzeczy otwartej przestrzeni bywa często przepisem na sukces. Tym niemniej cały czas trzeba się mieć na baczności, bo Cmentarzysko to prawdziwy raj dla strzelców wyborowych. Przekonałem się o tym po kilku pierwszych bitwach, kiedy zbyt często wpatrywałem się w niebo, podziwiając starcia ogromnych niszczycieli i zwinnych myśliwców. Porozwalane, dymiące maszyny, kolorowe strzały przecinające nieboskłon i nieustanny atak/obrona wyznaczonego celu budują niesamowity, bitewny klimat, którego próżno szukać w innych trybach. Teoretycznie podobne wrażenia zapewnia Atak AT-AT i Supremacja, tym niemniej to właśnie punkt Zwrotny i świadomość, że biorę udział w kanonicznej bitwie, której pozostałości będą oglądał w Przebudzeniu Mocy najbardziej przekonują mnie do tego dodatku.
Poza Cmentarzyskiem olbrzymów, na którym można rozegrać wspomniane trzy tryby (i Eskadrę), Bitwa o Jakku to także mapa Odludzia Goazan, przystosowana do pozostałych, "mniejszych" trybów (Potyczka, Strefa zrzutu itd.). Mamy tu oczywiście pustynną scenerię i mnóstwo walającego się złomu, zaś całość jest fajnie połączona kanionami. Nie jest to moja ulubiona mapa, ale doceniam w niej liczne zakamarki i przejścia, które zgranej ekipie pozwalają na kreatywne osaczanie nieświadomych wrogów.
Bitwa o Jakku skutecznie odciągnęła mnie na tydzień od pozostałych trybów, bo tak dobrze grało mi się w przejmowanie/bronienie punktów na pustynnej planecie. W moim przypadku dodatek spełnił więc swoją rolę i wierzę, że społeczność Battlefronta, która nie miała go we wcześniejszym dostępie, spędzi na Jakku sporo czasu w najbliższym czasie. Oczywistą zaletą tego DLC jest powszechność i darmowy charakter. Wadą - że punkt Zwrotny i pustynna lokacja nie była dostępna w dniu premiery pełnej gry. A powinna. EA postanowiło jednak w ten sposób dać graczom darmowe DLC (to zawsze dobrze brzmi) i w jakimś stopniu zachęcić do składania preorderów.
Pomijając politykę wydawcy, Bitwa o Jakku z nowym trybem, piękną scenerią i otoczką fabularną spełnia swoje zadanie niemal pod każdym względem. Zresztą, jeżeli macie już Star Wars Battlefront - przekonajcie się sami. To nic nie kosztuje, a już na pewno nie szkodzi.