Po 7 latach Street Fighter w końcu doczekał się numeru V. Czy zasłużenie?
Po 7 latach Street Fighter w końcu doczekał się numeru V. Czy zasłużenie?
Plus jest taki, że te wszystkie DLC będzie można opłacić za pomocą wirtualnej waluty zdobywanej w trakcie rozgrywki (dla leniwych – za prawdziwe pieniądze również). Twórcy zarzekają się również, że wszelkie aktualizacje, poprawki balansu postaci czy dodatkowa zawartość będą darmowe i dostępne w sklepie wewnątrz gry, który ma zostać odblokowany w marcu. Sęk w tym, że każda aktualizacja ma wychodzić raz w miesiącu i trochę czasu minie, zanim będziemy mogli mówić o kompletnej edycji. Szkoda tym bardziej, bo w obecnej formie według mnie Street Fighter V nie zasługuje na "piątkę" w tytule.
Umówmy się: Street Fighter V nie przekona w żaden sposób tych graczy, którym nie podeszła żadna wariacja Street Fighter IV wydana w ciągu ostatnich siedmiu lat. To gra raczej dla tych, którzy z tą serią, a zwłaszcza z jej ostatnią odsłoną, są za pan brat. Ba! Ci co zagrywali się w poprzednią część na początku mogą odnieść wrażenie, że mają do czynienia z kolejną edycją "czwórki", bowiem zmian na pierwszy rzut oka tu niewiele. Styl wizualny się nie zmienił - ot, podciągnięto i podrasowano to co już widzieliśmy, by ładnie prezentowało się na współczesnych sprzętach. Muzyka? Rockowa, dynamiczna i zagrzewająca do walki - dokładnie taka, jak ma być. Animacja? Płynna, nie zauważyłem żadnych spadków wyświetlanych klatek na sekundę, tak istotnych przecież do zapewniania komfortu graczom lubującym się w bijatykach. Ale z tego już znamy serię i wyraźnie widać, iż twórcy do serca wzięli sobie zasadę, że lepsze jest wrogiem dobrego. Tylko chyba aż za mocno, bowiem nawet areny na których toczą się walki wyglądają na żywcem wyjęte z poprzednich części.W samej mechanice rozgrywki również większych zmian nie zaobserwujemy. Sterowanie to w dalszym ciągu sprawdzone osiem przycisków kierunkowych oraz guziki odpowiadające za niskie, średnie oraz wysokie uderzenia pięścią i kopnięcia. Do tego dodajmy jeszcze zaprogramowane kombosy i mamy pełne obłożenie pada. Tu jest jak z jazdą na rowerze - kto raz nauczył się puszczać shoryukena czy hadoukena, ten będzie pamiętał jak to robić do końca życia i chwała twórcom za to, że akurat tej kwestii nie zmieniają. A także czapki z głów za możliwość własnego programowania przycisków na padzie, by dostosować go do swoich własnych potrzeb i stylu walki. Choć nie oszukujmy się - najlepiej i tak się gra na arcade stickach.
Największą zmianą w mechanice walki Street Fighter V jest nowy pasek V-Gauge, który wypełnia się w trakcie otrzymywania ciosów od przeciwnika. W odróżnieniu od paska odpowiadającego za możliwość wyprowadzania ciosów krytycznych, jego stan nie przechodzi do następnej rundy w trakcie meczu. Gdy czerwony pasek się napełni możemy skorzystać z V-Triggera, który zapewnia specjalną akcję zależną od postaci, którą aktualnie sterujemy. Może to być super atak, teleport czy zwiększenie mocy postaci na krótką chwilę - wszystko, co może diametralnie odwrócić przebieg meczu. Każda z postaci posiada też własny V-Skill, który przekłada się na nowy ruch czy możliwość uniknięcia nadlatującego pocisku. Do dyspozycji mamy też V-Reversal służący do wykonania skutecznego kontrataku podczas bronienia się przed gradem ciosów przeciwnika. Dzięki temu udało się nieco zbalansować przebieg rozgrywki i przyciśnięcie oponenta do ściany wcale nie musi oznaczać pewnego zwycięstwa.Trudno jednak pisać o balansie postaci po rozegraniu zaledwie kilkunastu meczów rankingowych, bowiem przed premierą zdarzało się, że serwery świeciły pustkami. Na ostateczny werdykt potrzeba przynajmniej kilkuset meczów na koncie, a dopiero po feedbacku ze strony tysięcy graczy Capcom będzie mógł zoptymalizować balans tak, by żadna z postaci nie miała na starcie przewagi nad inną, a los pojedynku zależał wyłącznie od umiejętności stających naprzeciw siebie graczy.
A kogo mamy do dyspozycji w Street Fighter V? To przede wszystkim starzy, dobrzy znajomi, którzy pojawiali się niemal od samego początku, jak Ken, Ryu, Zangief, Vega, Dhalsim, Chun-Li czy Cammy. Nawet Birdie wrócił, choć ze swym olbrzymim brzuchem bardziej przypomina Rufusa niż starego Birdiego, jakiego kojarzę z pierwszy odsłon Street Fightera. Szkoda tylko, że zabrakło miejsca dla Blanki czy Sagata. Łącznie do dyspozycji mamy na tę chwilę 16 wojowników, z czego czwórka to zupełni debiutanci.
Laura Matsuda to brazylijska wojowniczka stylu jiu-jitsu, specjalizująca się w chwytach i mocnych kopniakach oraz, podobnie jak Blanka, lubi porazić prądem swoich przeciwników. Rashid to wojownik z Bliskiego Wschodu, swą aparycją przypominający perskiego księcia. Zaznajomiony nie tylko z nowinkami technologicznymi, ale i parkourowym stylem oraz szybkimi atakami uderzającymi dosłownie z prędkością tornada. F.A.N.G., gość o smukłej, złowrogiej twarzy, to z kolei poplecznik M. Bisona. Specjalizuje się w trujących atakach, które nawet po zadaniu ciosu potrafią wysysać pasek życia przeciwnika. A do tego z racji swej "rozciągliwości" świetnie sobie radzi w walce na dystans i bywa trudnym przeciwnikiem. Najciekawszym nowym charakterem jest jednak tajemniczy Neccali, którego włosy wyglądają jak hydry wystające z głowy. Oryginalny wygląd łączy się również z oryginalnym stylem walki będącym połączeniem stylu ulicy oraz wrestlingu. Z nowych postaci to właśnie on najbardziej przypadł mi do gustu.Więcej o wszystkich bohaterach można dowiedzieć się z trybu fabularnego. Nie oczekujcie jednak głębokich historii. To krótkie mangowe scenki przeplecione trzema-czterema walkami. Ukończenie "fabuły" dla jednej postaci to zabawa na 5-10 minut, a całość da się przejść w niecałe 1,5 godziny. Ja to zrobiłem z recenzenckiego obowiązku, Wy to zróbcie dla łatwej wirtualnej kasy, którą w przyszłości będziecie mogli wydać na nowych potwierdzonych już wojowników: Alexa, Guila, Ibukiego, Barloga, Juriego oraz Uriena. Nie spodziewałbym się jednak, by ich historie były ciekawsze - fabuła nigdy nie należała bowiem do mocnych stron Street Fightera.
Esencją rozgrywki jest tu bowiem tryb sieciowy, który jak przystało na grę turniejową, został przemyślany i dopracowany. Mnogość opcji wyszukiwania przeciwnika sprawia, że każdy po premierze nie powinien mieć ze znalezieniem dopasowanego do swoich umiejętności i wymagań oponenta. Cieszy także specjalna zakładka w menu, pozwalająca na szybkie wyszukanie po identyfikatorze sieciowym dowolnego gracza, oglądanie powtórek czy przeglądanie rankingów. Co więcej, teraz można nawet wybrać czy chcemy mierzyć się ze wszystkimi dostępnymi graczami czy tylko z tymi, którzy posiadają tę samą platformę do grania co my. Żeby jeszcze tak się dało odfiltrować ludzi z arcade stickami podczas gdy my gramy na padzie...Najchętniej nie wystawiałbym Street Fighter V żadnej oceny, bo każda próba ocenienia tego tytułu będzie dla niego krzywdząca. Ale co zrobić. To dobra gra, lecz niepełnowartościowy produkt. Rozumiem nową politykę Capcomu zakładającą cykliczne, darmowe aktualizacje, ale z drugiej strony nie przystoi wydawać okrojonego produktu, gdyż zapewne spora część graczy wolałaby mieć wszystko od razu. Rozumiem też zachowawczość i podejście, iż lepsze jest wrogiem dobrego, ale zabrakło mi tu prawdziwego powiewu świeżości. Dla mnie Street Fighter V to "Street Fighter cztery i pół" - zbyt mało tu w tym momencie zmian i nowości by szumnie wydawać grę z kolejną cyfrą w tytule. Dlatego też na dzień dzisiejszy ocena jest taka, a nie inna. Mam nadzieję, że za kilka miesięcy, kiedy pojawią się brakujące elementy gry, będę mógł ją zdecydowanie podwyższyć.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!