The Division to pierwsza gra kooperacyjna, w którą ciągle chce mi się grać. Wiele jest produkcji nastawionych na granie razem. W tym sporo naprawdę dobrych. To znaczy, tak obiektywnie dobrych, bo ja osobiście nigdy i do żadnej z nich nie mogłem się przekonać. Głównie dlatego, że tak naprawdę każda jedna z nich bazuje na tym, że gra się razem z bliższymi lub dalszymi znajomymi. Niby powinno tak być, nie? Problem w tym, że prawie żadna nie wychodzi poza to. Oferują granie razem i... nic więcej. Żadnej innej, dodatkowej, typowo growej motywacji. Fajnie jest bawić się w grupie, jasne, że tak. Ale, dla mnie przynajmniej, w tej zabawie musi chodzić o coś więcej. Musi mieć jakiś cel, musi być "po coś". Na przykład taka ArmA. Dlaczego jest taka znakomita w kooperacji? Dlatego, że ta kooperacja umożliwia bawienie się w wirtualne wojsko. Niszowa sprawa, wiem. Ale społeczność ArmA jest makabrycznie zwarta, pełna zapału i nieustającego entuzjazmu. Od lat. Wielu lat. Dla nich gra to narzędzie do osiągnięcia do celu, a nie cel sam w sobie. W prawie żadnej innej grze kooperacyjnej tego nie uświadczyłem. Left 4 Dead, Killing Floor, Vermintide, wszystkie one nie mają nic do zaoferowania oprócz tego, że razem gra się fajnie. Grałem, doceniłem, ale do żadnej z nich nie chciało mi się wracać po kilku godzinach. Dlatego, że nic tam nie było. No dobra, ale po co ten przydługi wstęp? Łatwo się domyślić. Po to, żeby powiedzieć, że w The Division coś jest. Coś poza łaskawym umożliwieniem spotkania się ze znajomymi i porobienia czegoś razem.
Najlepsza gra kooperacyjna od lat, jeśli nie w ogóle w historii grania.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!