W tle rozlega się ciągły stukot, podczas gdy ja, wraz z kilkoma przypadkiem zebranymi pasażerami brniemy przez ogarniętą apokaliptyczną zawieruchą planetę. Kolejne stacje to zarazem szansa, jak i zagrożenie. Możliwe, że znajdziecie na niej odpowiedzi, ale najprawdopodobniej tylko kolejne pytania i powody do zwątpienia.
Rozgrywka opiera się na jeździe pociągiem i wizytach na kolejnych stacjach, na których szukamy amunicji, apteczek, żywności, ale przede wszystkim kodu, który pozwoli zdjąć blokadę, a nam da możliwość wystartowania w trasę do następnego punktu podróży. Na miejscu znajdziemy też czasami ocalałych, których możemy zabrać ze sobą w podróż, co przyniesie nam profit w dużym mieście, w którym zrobimy także zakupy.
The Final Station, chociaż na pierwszy rzut oka może trudno jest to zauważyć, przypomina kultowe To the Moon. Mamy tutaj co prawda elementy zręcznościowe, nawet odrobinę taktyki, możemy strzelać, uderzać, zmieniać bronie, nawet rzucać elementami otoczenia, ale nie zmienia to postaci rzeczy. The Final Station to przede wszystkim podróż oparta o ciekawą historię i minimalistyczne, ale bardzo dobrze zgrane ze sobą środki wyrazu. To zadziwiające jak dużo można opowiedzieć, operując tak ograniczonymi formami wyrazu.
Gra rzuca nas w sam środek „Drugiej Wizyty”. Pierwsza o mały włos nie zniszczyła ludzkości, więc na drugą lepiej jest być przygotowanym. Społeczeństwa funkcjonują w zwartych ośrodkach, połączonych liniami kolejowymi. Wszelkie wysiłki skupiają się na budowie gigantycznego Strażnika, który ma ochronić ludzi przed… czymś (czuć klimat Neon Genesis Evangelion). Nie jest dokładnie powiedziane kto ma nas odwiedzić. Żeby sytuacji dodać nieco kolorytu, Drugiej Wizycie towarzyszy tajemnicza zaraza, która zmienia ludzi w coś a’la zombie (chociaż lepiej byłoby nazwać ich „cieniami”). Szkoda, że momentami historia zwalnia. Dosyć ciekawy jest natomiast fabularny twist kończący całą zabawę.
Pomimo tego, że The Final Station jest grą bardzo krótką (aby ją przejść wystarczą trzy godziny, a brakuje powodów, żeby zaliczyć drugie podejście), swą zmurszałą dłonią dotknie nas czasami stara wiedźma Monotonia. Winą obarczyć należy fakt, że niewiele elementów składa się na mechanikę zabawy, a opowiadana historia potrafi na pewien czas zwolnić. Sytuację ratuje ciężki klimat i dobrze dobrana muzyka, ale ostatecznie grze daleko od ideału – zwłaszcza w cenie 15 dolarów.