Kontynuacja bardzo udanego Yesterday z 2012 roku stoi na równie wysokim poziomie, co pierwowzór wydany cztery lata temu.
Kontynuacja bardzo udanego Yesterday z 2012 roku stoi na równie wysokim poziomie, co pierwowzór wydany cztery lata temu.
Yesterday Origins debiutuje na rynku cztery lata po premierze Yesterday, którego znajomość nie jest wymagana do zrozumienia fabuły recenzowanej produkcji, ale na pewno pomaga w odnalezieniu się w opowiadanej historii, gdyż ta - podobnie jak w debiutanckiej części serii - nie jest wyraźnie nakreślona i wymaga mocnego skupienia ze strony odbiorcy. Jednocześnie fani Yesterday odnajdą w Origins sporo nawiązań, dzięki czemu szybciej będą w stanie ogarnąć kolejne niuanse fabularne i smaczki przygotowane przez twórców. Warto zatem nadrobić "jedynkę" przed rozpoczęciem Yesterday Origins, a zachętą do tego niech będzie fakt, że dotarcie do napisów końcowych Yesterday zajmuje raptem cztery, maksymalnie pięć godzin.
Akcja gry Yesterday Origins rozpoczyna się w czasach hiszpańskiej inkwizycji, a konkretniej w celi więziennej, gdzie kierowana przez nas postać czeka na wyrok. Okazuje się, że wcielamy się w doskonale wykształconego chłopca z rodziny szlacheckiej, ale mimo to zostajemy oskarżeni o bycie Synem Szatana. O tym, jak absurdalna jest to historia najlepiej świadczy fakt, że oprócz nas na rozprawę czeka także świnia. Tak, świnia. Nasze pierwsze zadanie polega oczywiście na wydostaniu się zza krat, w czym pomogą nam... zwłoki kucharza spadające z sufitu.
W grze Yesterday Originsnie mamy z góry narzuconego celu zabawy, a fabuła rozwija się w powolnym tempie. Osoby, które grały w "jedynkę" doskonale powinny zdawać sobie z tego sprawę. Mimo to historia jest ciekawa i dobrze poprowadzona. Na pewnym etapie zaczynamy stopniowo orientować się, o co w tym wszystkim chodzi, a i poszczególne wydarzenia, w jakich uczestniczyliśmy wcześniej, zaczynają nabierać więcej sensu. Szkoda tylko, że w scenariusz próżno szukać efektu "wow", takiego jakiego doświadczyliśmy w pierwszym Yesterdaynie jeden, a co najmniej dwa razy. Pod tym względem autorom nie udało się dorównać oryginałowi. Niestety.
Sama rozgrywka - o czym już wspomniałem - nie należy do rewolucyjnych i skupia się na eksplorowaniu lokacji, przeprowadzaniu dialogów oraz zbieraniu przedmiotów, których należy użyć w odpowiednich miejscach. Ciekawym urozmaiceniem doskonale znanej formuły jest konieczność pozyskiwania informacji na temat rozmaitych zagadnień oraz umiejętne dobieranie kilku elementów wyposażenia w celu rozwiązania zagadki. Po wybraniu jednego z przedmiotów znajdujących się w naszym ekwipunku pojawia się on na środku ekranu, a nasze zadanie skupia się na wskazaniu kolejnych rzeczy w odpowiedniej kolejności.
Oprawa wizualna Yesterday Origins może się podobać, ale zanim przejdziemy do konkretów warto zaznaczyć, że jest to pierwsza gra w historii Pendulo Studios, która oferuje możliwość zwiedzenia w pełni trójwymiarowych lokacji. Tła oraz modele postaci wykonano z niezwykłą dbałością o szczegóły, co zresztą można zobaczyć na dołączonych obrazkach, ale szkoda, że tak samo jak w Yesterday, animacje twarzy nadal stoją na wyjątkowo niskim poziomie. Ogromną zaletą recenzowanej produkcji jest także voice-acting. Aktorzy, którzy użyczyli głosów wirtualnym bohaterom, spisali się po prostu na medal, dzięki czemu każdy, nawet najkrótszy dialog, brzmi niesamowicie wiarygodnie, a mimo iż momentami rozmowy trwają nawet kilka minut, nie mamy ochoty ich pomijać.
Wszystko to, o czym wspomniałem powyżej, tworzy spójną całość. Fabuła intryguje już od pierwszego momentu, postacie zapadają w pamięć na długi czas, rozgrywka niesamowicie wciąga, a grafika wielokrotnie potrafi zachwycić. Nie oznacza to jednak, że mamy do czynienia z ideałem, bo nawet w Yesterday Origins, które zasługuje na ósemkę z dużym plusem, znajdziemy niezaprzeczalne wady odbierające przyjemność z rozgrywki.
Problemem konsolowego wydania Yesterday Origins jest również fakt, że autorzy ewidentnie mieli zbyt mało czasu na jej wewnętrzne testy. Wielokrotnie dochodziło bowiem do sytuacji, w których kontroler odmawiał posłuszeństwa na ekranie rozgrywki (można było z niego korzystać wyłącznie w menu), a jedynym słusznym wyjściem z tej sytuacji był restart aplikacji. Na szczęście jednak postępy były zapisywane automatycznie, więc nie było mowy o ich utracie spowodowanej niestabilnym działaniem gry.