Kiedy stary mistrz bierze się za robotę i tematykę pogromów chrześcijan w XVII-wiecznej Japonii, to można spodziewać się, że będzie dobrze.
Kiedy stary mistrz bierze się za robotę i tematykę pogromów chrześcijan w XVII-wiecznej Japonii, to można spodziewać się, że będzie dobrze.
Kiedy twórca nie musi się już popisywać, kiedy nie w głowie mu udowadnianie komukolwiek czegokolwiek, potrafi pokazać poprzez swoje dzieło prawdziwego siebie, zupełnie otworzyć się przed swoją publicznością. Po seansie z Milczeniem nie mogę oprzeć się wrażeniu, że dla Martina Scorsese jego najnowszy film był okazją do takiego właśnie otwarcia i zupełnie swobodnego wyrażenia się.
Siedemdziesięcioczteroletni reżyser, który w dorobku ma między innymi takie klasyki jak Taksówkarz czy Chłopcy z Ferajny oraz świeżych hitów takich jak Infiltracja, Wyspa tajemnic oraz Wilk z Wall Street , serwuje nam tym razem zupełnie nieoczywistą opowieść o wyprawie dwóch młodych jezuitów, którzy w targanej pogromami religijnymi chrześcijan XVII-wiecznej Japonii. Tam starają się odnaleźć swojego starego mistrza, który podobno odstąpił od wiary, dając przykry przykład tamtejszym wiernym. Podróż ta jest, jak możecie się domyślać, straszliwie niebezpieczna i będzie okazją do przetestowania siły wiary zakonników. Warto tutaj wspomnieć o tym, że Scorsese nie pierwszy raz sięga po motywy religijne – świetne Ostatnie kuszenie Chrystusa również przecież wpędziło w zadumę niejednego wiernego, a także mnóstwo ateistów czy w ogóle ludzi zaintrygowanych tą tematyką.
Od pierwszych momentów nie brakuje tutaj pytań o kwestie związane z chrześcijańską wiarą. Kim jest dobry chrześcijanin? Jak powinien wyrażać się kult Boga? Na ile ważne są rytuały, pewne uporządkowanie? Czy można wyprzeć się wiary? Czy grzechy nosimy ze sobą na zawsze? Z czasem pytania stają się coraz bardziej uniwersalne, aż wreszcie orientujemy się, że Scorsese przestaje pytać o chrześcijaństwo. Zaczyna pytać o rolę wiary w życiu każdego człowieka. O rolę wiary w społeczeństwie. O konflikty pomiędzy aksjomatami, o prawa naturalne każdego człowieka, o rolę rozumu w ramach trwania w wierze. Nie brakuje tutaj pytań, natomiast odpowiedzi, o ile się pojawiają, są często pokrętne, zachęcające do poszukiwania własnych. Koniec seansu był zatem dla mnie raczej początkiem intelektualnego wysiłku niż jego końcem.
Milczenie to obraz niesamowicie silny. Nie chodzi tylko o sceny brutalnego zachowania czy wręcz bestialstwa japońskich inkwizytorów, którzy usiłują wyplenić z Japonii chrześcijaństwo jako „niebezpieczne”, ale też o prezentację całości. Tam gdzie trzeba reżyser pokazuje czysty brutalizm, innym razem nie brakuje miejsca na wzruszenie, później kontemplację, szaleństwo, chwilę ciszy i tak dalej. Wszystko tutaj ma swoje miejsce i jest bardzo wyraźnie zaakcentowane. Niektórzy pewnie stwierdzić mogą, że przez to film jest mało subtelny, aczkolwiek mi to walenie w głowę obuchem bez ceregieli pasowało zarówno do tematyki, jak i realiów w których znaleźli się bohaterowie filmu. Nie ma tutaj miejsca na fałsz, na jakąś grę czy podchody. Jest czysta wiara i trudne, aczkolwiek wyraźnie znane zadanie – odnaleźć sens i prawdę w obliczu morderczych okoliczności.
Świetnie radzą sobie też młodzi aktorzy, których nigdy nie podejrzewałbym o aż taki kunszt. Wybaczcie jeżeli popiszę się tutaj delikatną arogancją, ale w życiu nie powiedziałbym, że Andrew Garfield, który kojarzy mi się tylko ze spidermenską drętwotą, okaże się być prawdziwym mistrzem, którego mimikę, zachowanie i gesty będę śledził z taką uwagą. Również Adam Driver, tak ten Adam Driver, którego tak przeklinałem za rolę w Gwiezdnych Wojnach: Przebudzeniu Mocy, okazał się być naprawdę silnym punktem nowego filmu Martina Scorsese. Nieźle poradzili sobie również azjatyccy aktorzy, w szczególności demoniczny Issei Ogata w roli Inoue oraz Yosuke Kubozuka w roli Kichijiro. Zadziwiająco bezbarwny był natomiast Liam Neeson, którego postać promuje film na plakacie. Inna sprawa, że dostał niewiele czasu na ekranie.
Milczenie epatuje metaforami i symboliką praktycznie wszędzie. Część z nich jest bardzo łatwo rozszyfrować czy wychwycić, inne zauważymy tylko jeżeli uważnie przyglądamy się temu, co się dzieje na ekranie, a ostatnia ich „fala” przypłynie do nas dopiero po seansie, kiedy będziemy wciąż w myślach analizować dzieło wciąż wielkiego Martina Scorsese. Wielowątkowość i gracja - level „stary mistrz kina”.
Pewnie domyślacie się już, że Milczenie polecam. Z czystym sumieniem mogę polecić wyjście kina wszystkim tym, którzy mają ochotę na chwilę zadumy. Pamiętajcie tylko, że nie jest to film porywający z krzeseł, a raczej w nie wciskający. Rozrywka? Nie. Dzieło? Tak.