Przyznajcie - ta mieszanka brzmi smakowicie. Jeżeli Wasze półki domagają się ofiary z martwych zadrukowanych drzew, to możemy polecić parę pozycji.
Przyznajcie - ta mieszanka brzmi smakowicie. Jeżeli Wasze półki domagają się ofiary z martwych zadrukowanych drzew, to możemy polecić parę pozycji.
Ciężko oprzeć się pokusie zakupienia Ziaren Ziemi. Opis jest zachęcający: planetę Ziemię atakują zergopodobne stwory, które zajmują co i rusz kolejne przyczółki ludzkości w Układzie Słonecznym. Przed ostateczną bitwą o Ziemię mieszkańcy planety wysyłają w zimny kosmos trzy statki kolonizacyjne, które w razie porażki w ostatecznej bitwie mają zapewnić ciągłość gatunku. 150 lat później Darien, dom dla kilku milionów kolonistów, przestaje być kosmicznym zaściankiem, a awansuje do rangi ciekawostki, śledzonej w kosmicznych wiadomościach w całej Drodze Mlecznej.
Przedstawiony koncept jest bardzo ciekawy, a autor nie waha się przed zakreśleniem tzw. „szerokiego horyzontu”. Bardzo szybko okazuje się, że mamy do czynienia z czymś w rodzaju połączenia Mass Effecta i House of Cards. Z jednej strony to space opera z mnóstwem ras, niezliczoną liczbą światów, kultur, niebezpiecznych stacji kosmicznych, oryginalnych postaci, itd., a z drugiej polityczne intrygi, walka o władzę, o poparcie opinii publicznej i tym podobne. Dodajmy do tego dziesiątki wątków, niektórych naprawdę ciekawych, jak „Ulepszeni” – ludzie zmodyfikowani za młodu przy pomocy eksperymentów medycznych, którzy potrafią programować własne mózgi i wykorzystywać ich moc obliczeniową do rozwiązywania układanych przez siebie algorytmów czy zadań.
Obszerny świat niestety sam z siebie nie robi roboty kiedy, książka jest zwyczajnie nudna. Problemem Ziaren Ziemi jest niezbyt sprawnie poprowadzona akcja i rozmienianie się na zbyt wielu bohaterów. Zanim zorientowałem się kto jest kim byłem w połowie lektury, a Ziarna Ziemi nie są czytadłem do zaliczenia w czasie jednej podróży pociągiem – to opasłe tomisko. Jakkolwiek książka bardzo mi odpowiada jeżeli chodzi o ogólne założenia i nawet mnie zaciekawiła, tak czytało mi się ją beznadziejnie, bo jest zwyczajnie powolna. Chcąc nie chcąc sięgnę po kolejne tomy, ale chyba tylko dlatego, że już je kupiłem. Możliwe, że w dalszych częściach akcja się rozkręci, ale póki co mam wrażenie, że autor w ferworze dawania upustu wyobraźni zapomniał o tym, że czytadło ma być przede wszystkim przyjemne w odbiorze.
Polski tytuł jest tyleż prawdziwy (wszak „pentesterzy” to nikt inny jak hackerzy na zlecenie, działający w ramach przepisów prawa), co niespecjalnie pobudza wyobraźnię. W oryginale opisywana pozycja to o wiele bardziej „seksowne” „The Hacker Playbook (prawdziwe nerdy sprzed 20 lat przewracają się w piwnicach na łączenie słów „seksowne” i „hacker”). Peter Kim pozwala nam postawić pierwsze kroki w świecie hackingu. Ostrzegam jednak, że nie będzie to łatwa wycieczka.
Któż z nas nie marzył o tym, żeby zostać hackerem? Wychowaliśmy się w epoce kiełkującej informatyzacji, u progu rewolucji internetowej (bądź na jej początku), a przed nami już tylko niekończący się rozwój „Internetu Rzeczy”, który skończy się tym, że wszystko zostanie połączone absurdalnie złożoną siecią powiązań. W tej przyszłości władcami nie tylko cyfrowej informacji, ale także fizycznej materii zostaną osoby, które potrafią tę sieć okiełznać, które poruszają się w niej swobodnie. „Swobodnie” oznacza czasami konieczność pominięcia paru zabezpieczeń. A żeby to zrobić, potrzebne są nie tylko środki, ale przede wszystkim umiejętności.
Mamy więc wstęp – autor opisuje podstawowe narzędzia, jakie powinien znać każdy hacker. Następnie krok po kroku opisuje je, pomaga ustawić i skalibrować tak, aby w rękach sprawnego użytkownika stały się narzędziem dominacji nad mniej świadomymi użytkownikami. Z czasem robi się coraz trudniej, bo autor opisuje narzędzia skomplikowane, opisuje zaawansowane sposoby poruszania się po sieci, metodykę działania systemów operacyjnych, sieciowych, uwierzytelniania. Pewna podstawowa wiedza jest absolutnie niezbędna, natomiast im dalej w las, tym więcej czasu spędzamy na doszkalaniu się, na oglądaniu filmików edukacyjnych na YouTube, czytaniu artykułów i tak dalej.
To wielka zaleta Podręcznika pentestera. Nawet kiedy nie do końca coś rozumiemy (a częściej już w ogóle), autor przedstawia zagadnienie w taki sposób, że co najmniej wiemy gdzie szukać i z jakiej dziedziny wypadałoby się podszkolić. Z czasem orientujemy się jak niewiele wiemy. Ile z „absolutnych podstaw”, dotyczących schematów budowy sieci, struktury Internetu, sposobu działania urządzeń z którymi spędzamy przecież tyle czasu, nie znamy. To na swój sposób przerażające, bo dobitnie obrazuje jaka jest różnica pomiędzy zwykłym użytkownikiem technologii, której każdy z nas przecież dziś używa, a profesjonalistami czy chociażby amatorami-entuzjastami.
Jesteśmy głupi i beztroscy, a w technologicznym raju można nas złamać w ciągu paru minut, ewentualnie paru godzin. Wystarczy podstawowa wiedza z zakresu informatyki i parę miesięcy na podszkolenie się. Musimy tylko zacząć. A skoro już od czegoś zacząć trzeba, to Podręcznik pentestera czyni ten „początek” o wiele bardziej przystępnym.
Jon Ronson to brytyjski pisarz, który najbardziej zasłynął reportażem Człowiek, który gapił się na kozy, w którym opisywał próby zaprzęgnięcia siły ludzkiego umysłu do walki przez armię USA do walki z wrogami kapitalizmu i amerykańskiej demokracji. Przez wiele lat wojsko eksplorowało filozofię new-age i karmiło badane przez siebie osoby hurtowymi ilościami LSD w ramach tajnych projektów takich jak MKULTRA i Stargate z nadzieją, że pomoże to ujarzmić ukryte ludzkie umiejętności, co pozwoli na takie wyczyny jak jasnowidzenie, wychodzenie z ciała czy zabijanie siłą woli. Książka Ronsona stała się później inspiracją dla filmu pod tym samym tytułem, który przedstawiał sfabularyzowaną wersję wydarzeń opisanych w reportażu.
W Czy jesteś psychopatą? Ronson dalej bada sekrety ludzkiego umysłu. Tym razem bierze na tapetę temat, który od dawna jest obiektem popkulturowej fascynacji, czyli tytułowych psychopatów. Głównym narzędziem, które pomaga Ronsonowi zgłębiać ich świat jest test stworzony przez Roberta Hare’a, który pozwala w skali punktowej ocenić prawdopodobieństwo, czy osoba badana jest psychopatą.
Jon Ronson zaczyna u samego źródła i bierze udział w szkoleniu na temat testu oraz jego zastosowania organizowanym przez samego Hare’a. Uzbrojony w nowo zdobytą wiedzę wybiera się w podróż i przeprowadza serię wywiadów z potencjalnymi psychopatami - zarówno takimi, którzy ukrywają (lub ukrywali, zanim osadzono ich w zakładzie zamkniętym) między zwykłymi Kowalskimi i Smithami, ale też m.in. z haitańskim zbrodniarzem wojennym czy pozbawionym skrupułów biznesmenem, który wsławił się tym, że czerpał niepokojąco dużą przyjemność ze zwalniania szeregowych pracowników.
Ronson w świetny sposób dobrał rozmówców, a zadając odpowiednie pytania unaocznia, w jaki sposób psychopaci mogą wpływać na nasze życia. Szczególnie dużo do myślenia daje wywiad z Albertem Dunlapem, wyżej wspomnianym prezesem, który dzięki swoim bezlitosnym biznesowym strategiom dorobił się takich przydomków jak Rambo w garniturze czy Chainsaw Al. Po przeczytaniu poświęconego mu rozdziału warto się zastanowić, czy obecny kult krwiożerczego kapitalizmu nie jest równocześnie kultem potencjalnych psychopatów, takich jak właśnie Dunlap.
Należy jednak zachować pewną ostrożność czytając reportaż Ronsona. Autor zdaje się sugerować, że odbycie szkolenia i przeczytanie paru książek dało mu supermoc rozpoznawania psychopatów w tłumie normalnych ludzi. Brakuje mu zachowawczości w wydawaniu osądów, która jest konieczna w wypadku badań i testów opartych na wywiadzie, który jest w wielu wypadkach zawodną metodą badawczą. Test Boba Hare’a to narzędzie przeznaczone dla wykształconych psychologów i psychiatrów i stanowi jedynie jeden z elementów składowych diagnozy. Ronson z kolei jest jedynie dziennikarzem, który wziął udział w jednym szkoleniu i przeczytał kilka książek na temat psychopatii, a test Hare’a traktuje jako wyrocznię.
Mimo wszystko, jest to z pewnością pozycja warta przeczytania - Czy jesteś psychopatą? to książka świetnie napisana, przepełniona brytyjskim humorem. Trzeba jednak zachować czujność i uważać na fragmenty, w których Ronson może odbiegać od rzeczywistości, by uczynić reportaż atrakcyjniejszym dla czytelnika. Fakty od fikcji czytelnikowi pomoże oddzielić m.in. oświadczenie wydane przez Roberta Hare’a, a sam na listę książek do przeczytania dopisuję Snakes in Suits, która skupia się na problemie psychopatów w biznesie, oferując przy tym jednak bardziej naukową perspektywę.
Szymun Wroczek w swojej powieści zabiera nas do tytułowego Pitera, czyli Sankt Petersburga, ale oczywiście nie na powierzchnię, lecz do podziemnych tuneli metra. Opowieść rozpoczyna się od sielanki, bowiem trwają przygotowania głównego bohatera, Iwana, do ślubu ze swoją ukochaną, Tatianą. Szybko zostają one jednak przerwane, gdyż ze stacji Wasilieostrowskiej, którą zamieszkuje wspomniany digger, znika agregat prądotwórczy. Wybucha wojna z Chodnikami podejrzanymi o kradzież, a Iwan wspólnie ze swoimi podopiecznymi musi zrobić wszystko, by przywrócić zasilanie.
Motyw kradzieży agregatu prądotwórczego nie jest do końca przewodni, bo mniej więcej po dwustu stronach (czyli jednej trzeciej) wchodzimy na zupełnie inne tory, a Iwanowi niekoniecznie zależy już na tym, by wykonać powierzoną mu misję. W wyniku rozmaitych zdarzeń nasz bohater zyskuje wrogów, a my obserwujemy jego przemianę (niekoniecznie na lepsze), która pokazuje, że niektóre decyzje mogą nieść ze sobą naprawdę poważne konsekwencje.
Warto dodać, że Iwan nie jest jednak osamotniony, bo podczas swojej wędrówki spotyka inne postacie. Ich losy śledzi się z dużym zaangażowaniem, gdyż towarzysze naszego diggera to ludzie po przejściach z własnymi doświadczeniami życiowymi i ciekawą historią. Znaczenie ma również fakt, że nie wszystkim z nich udaje się dotrwać do końca opowieści.
W książce Piter nie tylko śledzimy główny wątek fabularny, ale także możemy bliżej poznać wizję przyszłości autora, który serwuje nam całkiem sporo wędrówek po kolejnych stacjach metra. Bohaterowie nie tylko oddają się eksploracji zróżnicowanych tuneli, ale również toczą zażartą walkę o przetrwanie w niesprzyjających warunkach (mowa nie tylko o bezpośrednich starciach z wykorzystaniem broni palnej). Szymun Wroczek zadbał również o niezwykle interesujący wątek zdrady (i zemsty) oraz – rzecz jasna – bardzo potrzebny w tym przypadku wątek miłosny.
Piter to ciekawa, ale niepotrzebnie długa książka. Całość zajmuje blisko sześćset stron. Gdyby autor zdecydował się wyciąć jedną trzecią, otrzymaliśmy dużo lepszą powieść. To wielowątkowa i angażująca historia, ale jest w niej kilka momentów, podczas których przestajemy się interesować losami bohaterów.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!