Wcale się nie dziwię rządowi Boliwii, że jest wściekły na Ubisoft za Ghost Recon: Wildlands. Nie kopie się leżącego, zwłaszcza gdy zaczyna się podnosić.
Wcale się nie dziwię rządowi Boliwii, że jest wściekły na Ubisoft za Ghost Recon: Wildlands. Nie kopie się leżącego, zwłaszcza gdy zaczyna się podnosić.
Przy okazji premiery Ghost Recon: Wildlands miała miejsce pewna interesująca aferka, która w natłoku wiadomości szybko poszła w zapomnienie, bądź też ewentualnie została grzecznie przemilczana, czemu sprzyjało rozsądne podejście wszystkich stron konfliktu, nie kwapiących się do chodzenia na noże w blasku reflektorów. Chodzi mi o informację Reutersa, który na początku marca donosił, iż rząd Boliwii jest wściekły na Ubisoft za to jak kraj ten został sportretowany w ich najnowszej produkcji. Francuska firma w ładnych, okrągłych słówkach odpowiedziała wtedy, iż państwo to zostało wybrane na miejsce akcji „ze względu na piękną topografię kraju i bogatą kulturę”. Broń Boże nie z tego powodu, że łatwo jest sobie wyobrazić słabość rządu który miałby być na tyle słaby i skorumpowany, żeby pozwolić rozwijać się na swoim terytorium autonomii rządzonej przez narkotykowe gangi, nieee...
Boliwijczycy pogrozili pozwem, aczkolwiek póki co skończyło się na rozwiązaniach stricte dyplomatycznych – złożono skargę do francuskiej ambasady. Zdaje się, że cała sprawa rozeszła się po kościach - najprawdopodobniej Boliwijczycy postanowili sprawy nie rozdmuchiwać. Cała sytuacja skłoniła mnie jednak do rozmyślań i dochodzę do wniosku, że racja absolutnie jest po jednej stronie i to Ubisoft działał w tym wypadku niezbyt etycznie. Wiem, że to nie w moim stylu, ale w tym przypadku polityczna poprawność autentycznie do mnie przemawia.
Zastanawialiście się kiedyś nad tym jak wygląda sytuacja polityczna i ekonomiczna Boliwii? Prawdopodobnie mieliście na to jako-taki ogląd – raczej będący projekcją wyobrażeń na temat Ameryki Południowej w ogóle. Bieda, dżungla i czarny rynek, co nie? W przypadku Boliwii niestety wyobrażenia te są w dużym stopniu zbieżne z prawdą. Produkt PKB na jednego mieszkańca to jedynie nieco ponad 6500 dolarów rocznie na głowę (przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej). To mniej niż Ukraina i jedyni nieco więcej niż np. Republika Konga czy Nigeria. Boliwia od połowy XIX wieku dostawała ostre wciry w każdej wojnie w jakiej brała udział, skutkiem czego utraciła dużą część swojego terytorium, a także dostęp do morza. W tak zwanym „międzyczasie” krajem wstrząsały pucze, wojny domowe i autorytarne rządy.
Boliwia faktycznie boryka się z wielkimi problemami. Ostatnie lata przyniosły jednak bardzo dużą poprawę – wręcz ogromną. Po wielkiej zapaści w którą kraj wpadł pod koniec lat 80-tych, u schyłku okresu który zbiorczo można by nazwać „okresem autorytarnym”, (rządziły rozmaite osobistości i kliki) w kraju następuje systematyczna poprawa, chociaż okupiona wielkimi wyrzeczeniami i ciężką pracą całego narodu. PKB w tym okresie wzrósł o około 85%. Dla porównania w analogicznym okresie w Polsce, która podawana jest jako przykład ogromnego sukcesu, był to wzrost o 140%. Mało tego, od 2008 roku zaostrzono walkę z handlarzami narkotyków, ograniczając m.in. rozmiary plantacji kokainy. Po latach chaosu i dreptania w kółko w końcu udało się wyjść z impasu. Brzmi znajomo?
Zastanówmy się czy chcielibyśmy, aby u schyłku XX wieku nasz kraj przedstawiano w sposób absolutnie przerysowany, jako region, w którym mafia pruszkowska do spółki z rosyjskimi najemnikami przejmuje kontrolę nad połową województwa mazowieckiego? W czasach gdy wielu dzielnych funkcjonariuszy, dziennikarzy, przedsiębiorców, a nie raz nawet polityków, walczyło w Polsce o normalność którą odzyskiwano dzień po dniu, zostalibyśmy w momencie w którym kraj zaczyna wychodzić na prostą, skompromitowani jako państwo, które ugina się przed dyktatem paru zbirów z walizkami pełnymi forsy i bandą zbójów z kałaszami? To byłoby po prostu nie fair. Boliwia też nie zasługuje na medialnego kopa w plecy, w momencie w którym powraca w granice tego umęczonego kraju nadzieja i progres.
Ubisoft mógł zastosować starą sztuczkę z wciśnięciem fikcyjnego „narko-państwa” gdzieś pomiędzy już istniejące granice. Mógł odpuścić sobie narrację dotyczącą korumpowania państwa i przymykania przez nie oczu na brutalną działalność gangów. Nic z tego nie zrobił. Nie jestem przesadnie wrażliwy jeżeli chodzi o kwestie politycznej poprawności, jestem natomiast wrażliwy na kopanie leżącego. W tym konkretnym przypadku staję po stronie narodu, który nie miał łatwo w historii, ale który ciężką pracą stara się poprawić swój byt. Nie można tego bezmyślnie deptać. Shame on you Ubisoft.
Jasne, łatwo jest powiedzieć: „hej, to tylko gra, wszystko tutaj jest fikcyjne”. Niestety, dla mieszkańców Boliwii bieda to wciąż często rzeczywistość, skorumpowany rząd i przestępczość pozostają bolączkami dnia codziennego. Sytuacja uległa poprawie, ale wciąż jest daleka od normalności. Biedy i problemów strukturalnych nie da się wyplenić w ciągu dwóch dekad względnie poprawnego rozwoju. Boliwia to prawdziwy kraj, prawdziwi ludzie i prawdziwe problemy, a życie tam to nie bajka. To nie jest właściwy punkt wyjścia do radosnej zabawy w piaskownicy. Co innego wykreowanie świata w którym radośnie przemierzając dżunglę co i rusz wszczyna się małe bitwy z siłami kartelu narkotykowego, a co innego stworzenie takiego świata i przylepieniu faktycznemu państwu łatki tego "burdelu". Jest to niesmaczne, zwłaszcza w kontekście instrumentalnego traktowania otoczenia i ludzi w Wildlandsach.
Wszystko w tym wypadku zależy od kontekstu. W tym wypadku jest on taki, że Amerykanie wpadli pomóc nieudolnym Boliwijczykom ogarnąć swój bajzel, wszystko podlane ziomeczkowym sosem z radosnego ostrzeliwania się w wioskach ulepionych z błota i prymitywnych cegieł. Jestem absolutnie przeciwko cenzurze, zwłaszcza odgórnie narzucanej, jestem jednak za dobrym smakiem. Nie wyobrażam sobie gry o kanibalach osadzonej w dzisiejszym Kongo. Nie wyobrażam sobie gry o ludobójstwach ISIS na Kurdach, ani gry o zamachach w Paryżu z zeszłego roku. A już na pewno nie takiej, w której gracz wciela się w rolę super-cool-bro-czadowego agenta, latającego po kraju, niczym po wirtualnym placu zabaw i świetnie się bawiącego. Kontekst w tym wypadku stanowi o wydźwięku. Źle rozegrane Ubisofcie. Za wcześnie, bez smaku i bez wrażliwości. No, ale gdyby grę osadzić w innym kraju to nie byłoby zdjęć z których można by zżynać krajobrazy (trzeba by wymyślić to samemu!), a gdyby przenieść się w czasy bardziej odległe, to nie byłoby możliwości oddania w ręce graczy tych wszystkich nowoczesnych zabawek, a to przecież najważniejsze, co nie?