Vikings: Wolves of Midgard to gra, której jednego nie można odmówić - zapewnia kilkanaście godzin przyjemnego siekania wrogów.
Vikings: Wolves of Midgard to gra, której jednego nie można odmówić - zapewnia kilkanaście godzin przyjemnego siekania wrogów.
Jak nietrudno się domyślić, fabuła Vikings: Wolves of Midgard jest wyłącznie pretekstem do tego, by zrównać z ziemią wszystkich napotkanych przeciwników. Autorzy serwują nam klasykę mitologii nordyckiej, a więc historię o zbliżającym się ragnaroku. Już w samym prologu główny bohater, którego uprzednio stworzymy za pomocą niezbyt rozbudowanego kreatora, musi bronić wioski swojego klanu Ulfung przed złowrogimi siłami, a później stawić czoła wielu innym zagrożeniom. W kolejnych misjach przyjdzie nam się zmierzyć z Cesarstwem Rzymskim, a później trafimy również do Albionu. To jednak nie wszystko, bo pod względem zróżnicowania lokacji produkcja studia Games Farm naprawdę nie ma się czego wstydzić - spójrzcie choćby na dołączone screeny.
Choć sama opowieść jest raczej standardowa, gdyż ponownie traktuje o ratowaniu świata, chciałoby się ją śledzić z przyjemnością. Dlatego szkoda, że autorzy przygotowali stosunkowo nudne dialogi, których słuchanie/czytanie nie sprawia większej frajdy. Zresztą nawet sam bohater mówi, że nie chce mu się gadać, bo woli zająć się tym, co umie najlepiej - to akurat przychodzi mu z łatwością, bo w pojedynkę radzi sobie z pokonaniem hord potworów (niekiedy jednak w walce pomagają mu towarzysze kierowani przez sztuczną inteligencję, co ma swoje uzasadnienie w fabule), wśród których oprócz szeregowych przeciwników nie brakuje także wymagających bossów. Zmierzymy się między innymi z cesarskimi żołnierzami, wielkimi trollami, agresywnymi wilkami, krabami piaskowymi i wieloma innymi stworami.Na uwagę zasługuje fakt, że motyw najmroczniejszej zimy, w trakcie której ma dojść do apokalipsy, nie jest wyłącznie elementem scenariusza Vikings: Wolves of Midgard. Podczas eksplorowania wirtualnego świata bardzo często zmagamy się z chłodem, co zmusza nas do ogrzewania się przy ogniskach. W późniejszej fazie zabawy sytuacja zmienia się o 180 stopni, więc możemy łatwo zająć się płomieniami, więc to lód okazuje się naszym sprzymierzeńcem. Na tym nie koniec walki z żywiołem, bo w niektórych miejscach możemy się także zatruć, co prowadzi do powolnego spadku energii życiowej głównego bohatera.
Po krótkim wprowadzeniu trafiamy do wioski, która - jak się okazuje - będzie pełnić funkcję bazy wypadowej. W odróżnieniu od wielu innych gier tego typu, gdzie przemierzamy otwarty świat, Vikings: Wolves of Midgard nie pozwala na swobodną eksplorację wielkiego obszaru. Po zapoznaniu się z ofertą płatnerza i kowala, sprzedaniu zbędnych przedmiotów u kupca czy też ulepszeniu statku, o ile zachodzi taka potrzeba, możemy jeszcze rozwinąć postać przy ołtarzu, a następnie w określonym miejscu wybrać nową misję z listy zadań. Wówczas trafimy na zamknięty obszar, gdzie musimy dotrzeć do areny końcowej, by tam rozprawić się z finałowym przeciwnikiem i powrócić do huba.Pierwsze minuty w Vikings: Wolves of Midgard zwiastują, że będziemy mieli do czynienia z naprawdę udaną produkcją. System walki jest doprawdy świetnie zrealizowany, a zadawanie poszczególnych ciosów sprawia niesamowitą przyjemność. Przez moment odniosłem nawet wrażenie, że recenzowana produkcja to Dark Souls, tyle że z innej perspektywy. Mój bohater został bowiem wyposażony w miecz i tarczę, a chcąc uniknąć ataków przeciwnika musiał wykonywać przewroty. Eksplorując kolejne lokacje nie trafiał na ogniska, lecz specjalne ołtarze pozwalające na rozwinięcie statystyk postaci, natomiast pod koniec każdego etapu czekała na niego walka z bossem lub kilkoma mocniejszymi przeciwnikami.
Vikings: Wolves of Midgard określany jest mianem hack'n'slasha, ale tego typu produkcje raczej kojarzą się z nieustanną sieczką, podczas której na ekranie widać tyle co nic, a nasz bohater w mgnieniu oka rozprawia się z kilkudziesięcioma wrogami. Czasem nawet tracimy nad nim kontrolę, bo ciężko ogarnąć to, co dzieje się na ekranie ze względu na zbyt dużą liczbę przeciwników. Tradycyjnie pośród nich znajduje się protagonista, którego często trudno zlokalizować, więc wyprowadzamy kolejne ataki, zdając się jedynie na intuicję i licząc, że być może uda nam się wyjść cało z opresji.W opisywanym tytule jest jednak inaczej. Vikings: Wolves of Midgard to raczej action RPG, który rzadko daje nam chwile wytchnienia, a poszczególne starcia zmuszają nas do rozprawienia się z kilkoma, maksymalnie kilkunastoma przeciwnikami. To świetne rozwiązanie, gdyż w takiej sytuacji dużo lepiej czuć wyprowadzane ciosy, a możliwość unikania ataków poprzez wykonywanie przewrotów nie jest dodatkiem, a koniecznością. Dzięki temu możemy także lepiej zapoznać się z obiektami otoczenia, co również jest wymagane do osiągnięcia progresu, bo co jakiś czas musimy rozwiązać nieskomplikowaną zagadkę logiczną. W przerwach między starciami korzystamy z kamiennej przekładni, by ustawić ikony w odpowiedniej kolejności i otworzyć wrota prowadzące do dalszej części lokacji czy też przesuwamy dźwignię, otwierając tym samym wielką bramę, gdzie czekają na nas kolejni wrogowie.
Vikings: Wolves of Midgard nie oferuje zbyt wiele pod względem rozwoju postaci. Owszem, mamy tutaj standardowe drzewko, ale w istocie odblokowujemy umiejętności zgodnie z zaleceniami twórców, bez możliwości stworzenia unikatowych buildów. Całość została pomyślana tak, byśmy na kolejnych etapach rozgrywki dysponowali niezbędnymi zdolnościami. Ogromną wadą tego aspektu rozgrywki jest również fakt, że umiejętności pasywne są aktywne tylko wtedy, gdy korzystamy z broni przeznaczonej dla danej klasy postaci. Oznacza to, że kiedy grałem Tyrem, który specjalizuje się w jednoręcznych mieczach, chcąc zagrać dwuręczną bronią, musiałem pożegnać się z dotychczasowymi zdolnościami, próbując odblokować nowe, na niższym poziomie, w osobnym drzewku rozwoju.Zastrzeżenia można mieć również do ubogiego ekwipunku naszego bohatera. Vikings: Wolves of Midgard nie jest jedną z tych gier, w których z czasem stajemy się zbieraczami złomu, a przydatne elementy wyposażenia można policzyć na palcach jednej ręki. Tutaj nowych rodzajów broni, pancerza czy jakichkolwiek innych przedmiotów jest jak na lekarstwo, więc nie mamy wielkiego wyboru. Bierzemy w dłonie najlepszy miecz, zakładamy najmocniejszą zbroję i ruszamy do boju.
Podczas rozgrywki nie natrafiłem na wielkie błędy, które skutecznie zniechęciłyby mnie do dalszej zabawy, ale dwukrotnie musiałem wczytać ostatni punkt kontrolny, gdyż moja postać nie reagowała na żadne polecenia. Mogłem wejść do menu, zmodyfikować ekwipunek czy też zapoznać się ze statystykami bohatera, ale kiedy powracałem do gry, mój wojownik pozostawał niewzruszony. To drobny błąd do poprawienia w pierwszej aktualizacji. Tego samego nie można jednak powiedzieć o pewnym rozwiązaniu w mechanice zabawy. Jak już wspomniałem, grałem postacią nastawioną na miecze jednoręczne. Zrezygnowałem z tarczy, by zadawać większe obrażenia, ale gra ewidentnie nie przewidziała takiego stylu zabawy. Dlatego też niemal każda broń czy tarcza, jaką podniosłem, automatycznie lądowała w lewej dłoni mojego bohatera, co wielokrotnie zmuszało do mnie tego, by podczas walki zajrzeć do ekwipunku i zdjąć tarczę czy też inny miecz, którym nie zamierzałem walczyć.Jeśli miałbym polecić Vikings: Wolves of Midgard fanom gatunku, to na pewno jeszcze nie teraz. Obecnie tytuł zapewnia jedynie kilkanaście godzin zabawy i kosztuje grubo ponad 200 złotych. To strasznie dużo, jak na produkcję nieznanego studia, która poza dobrą atmosferą i świetnym systemem walki ma niewiele więcej do zaoferowania. Mimo to, jak już napisałem we wstępie, starcia z kolejnymi przeciwnikami sprawiają mnóstwo frajdy przez cały czas trwania rozgrywki, dlatego też warto mieć tę grę na uwadze w momencie, gdy jej cena spadnie do rozsądnego poziomu.