Wszelakie demony, czy też po prostu czarownice, oczywiście czyhające głównie na dzieci, to częste motywy horrorów, ale wciąż można je eksploatować – wciąż można tym przyjemnie postraszyć podczas seansu. Co ciekawe, sięgnięcie po Babę Jagę, którą w Polsce kojarzy się już przede wszystkim jako odrażającą, starą wiedźmę z bajki o Jasiu i Małgosi, mieszkającą w piernikowej chatce na kurzej łapce i pożerającą zagubionych w lesie małolatów, mogło być strzałem w dziesiątkę. Scenarzyści i reżyserzy dzieł mających za zadanie „tumanić, przestraszać”, a mniej „śmieszyć”, stosowali już arsenał z niemal wszystkich mitologii, dlaczego więc nie pobawić się w słowiańską? Baba Jaga jest tu postacią o tyle wdzięczną, że łączy kwestię archetypowej „złej czarownicy” z demonicznymi, prastarymi mocami sprzed nastania chrześcijaństwa – etnografowie i badacze religii sądzą, że starucha o nietypowej diecie (mająca swoje liczne odpowiedniczki i na Wschodzie, i na Zachodzie) mogła być pierwotnie demonicą, a nawet zdegradowanym żeńskim bóstwem, związanym z przyrodą i/lub światem zmarłych. Caradog W. James, reżyser niniejszego filmu, wykorzystał właśnie demoniczny aspekt, w dodatku dodając doń stricte polski akcent, niestety z tajemniczych względów postać owa przypomina bardziej azjatyckiego ducha, skrytego za woalem włosów (jej wygląd kojarzy się z upiorem z Klątwy Ju-on, choć również trochę z pająkowatym straszydłem z Kiedy gasną światła oraz tytułową bohaterką filmu Mama), niż słowiańską wiedźmę, co już samo w sobie psuje efekt. A popsute jest znacznie więcej.
Filmowa groza, która stanie się udziałem głównych bohaterek rozpaczliwie walczących z prześladującym je monstrum, ma swe źródło w zabawie wychowanków sierocińca, w którym przebywała młodziutka Chloe (Lucy Boynton), porzucona przez swą tkwiącą w alkoholowo-narkotykowym nałogu matkę, Jess (Katee Sackhoff). Dzieciaki pukały do drzwi pewnej starszej kobiety, o której chodziły plotki, iż jest wiedźmą. Ot, sytuacja jak ze słynnym Candymanem, który miał pojawić się, gdy ktoś trzykrotnie wymówi owo miano, tyle że tutaj Baba Jaga (Javier Botet) ma zostać przywołana przez dwukrotne zastukanie w drzwi domostwa. Oczywiście, jak to zwykle bywa, amatorzy wrażeń oraz zwykli idioci zawsze się znajdą i będą mówić tudzież stukać pomimo mrożących krew w żyłach opowieści, a nawet potencjalnych dowodów na ich prawdziwość. Tak więc, choć po takiej zabawie zniknął kolega dziewczynki, Michel (Callum Griffiths), która całkiem poważnie oskarżała o to tajemniczą mieszkankę domu, Chloe – już jako nastolatka – obserwując tak samo igrające z losem dzieci, postanawia... zapukać dwa razy. Naturalnie na skutki nie trzeba czekać zbyt długo, demoniczna dzieciożerczyni pragnie dorwać naszą bohaterkę, ta zaś w obronie własnej decyduje się schować dumę do kieszeni i zamieszkać z matką, która w międzyczasie porzuca używki, zostaje popularną, zamożną rzeźbiarką i pragnie pojednać się z córką.
Osią fabularnego obrazu Baba Jaga (ang. Don't Knock Twice) jest w zamierzeniu skomplikowana relacja skłóconych ze sobą matki i córki, z których ta pierwsza chce zakończyć konflikt i odpokutować swoją winę, druga zaś stanowi ucieleśnienie buntu i żalu. Oczom odbiorcy jednak ukazuje się przede wszystkim zestaw banalnych, mało przekonujących klisz (i to nie dlatego, że aktorki źle grają, bo tak nie jest, raczej dlatego że Caradog W. James nie miał wyczucia ani pomysłu, który sprawiłby, że zachowania kobiet poruszyłyby uczestników i uczestniczki seansu, dziwi to, gdyż ten sam reżyser odpowiada za niezłą Maszynę), przez co warstwa społeczno-psychologiczna wydaje się bladym, mizernym dodatkiem do hulającego potwora. Proces odkupienia Jess, która by odzyskać dziecko, podejmuje decyzję towarzyszenia mu w domniemanym szaleństwie, a potem w imię miłości toczy walkę z nadnaturalną napastniczką, wydaje się sztuczny, na siłę, bo trzeba czymś wypełnić scenariusz, wcisnąć (płytkie) drugie dno. W dobrze poprowadzonych horrorach motyw zagrożenia często można traktować jako metaforę – a to walki wewnętrznej, a to relacji, w które uwikłani są bohaterowie. Tutaj, choć mamy do czynienia z wątkiem używek – notabene niedomkniętym, niewykorzystanym dostatecznie – i psychicznymi problemami, które dodatkowo utrudniają starcie z Babą Jagą, oba motywy nie współgrają ze sobą, motyw psychologiczny toczy się jakby obok nadnaturalnego.
Sam potwór Jamesa także nie jest wystarczająco wygrany. Cała ta walka nie szarpie widzem, strach postaci wydaje się iluzoryczny, tym bardziej że podejrzanie łatwo wpadają na właściwe rozwiązania, chociaż – co ciekawe – przez większość czasu zachowują się irracjonalnie. Idea, że w sumie wystarczy sobie wygooglać, o co chodzi, jest trochę rozczarowująca. Podobnie brak dynamiki w wielu scenach i przewidywalne zagrywki reżysera obliczone na to, że widz podskoczy w fotelu, ale niestety okazują się nie dość spektakularne. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda chociażby w filmie Kiedy gasną światła Davida Sandberga – którego recenzję można przeczytać tutaj – gdzie człowiek również intuicyjnie czuł, co za chwilę się wydarzy, a jednak realizacja była na tyle sprawna, że wykazywał pożądaną przez twórców reakcję. Efekty specjalne w obrazie Baba Jaga nie są złe. Istnieją tu elementy, które robią wrażenie – domek na kurzej łapce, upiorny las, ciemny kształt przemykający na drugim planie, a także niepokojąca kolorystyka, obfitująca w zimną, przygnębiającą niebieską barwę. Na pochwałę zasługuje ścieżka dźwiękowa – ponury ambient działa na widza. Niestety, to nie wystarczy.
Baba Jaga to produkcja zawierająca sporo absurdów fabularnych i kiczowatych, sztampowych fragmentów. Pierwszy ginie czarny, co przywołuje na myśl wygłupy ze Strasznego filmu, i w sumie pal sześć – przecież nie chodzi o to, by jeden stereotypowy motyw zastąpić innym, charakteryzującym się dla odmiany tym, że np. nigdy już nie uświadczymy czarnego windziarza ani kryminalisty – ale dlaczego ta postać jest tak nijaka, że zostaje nam w pamięci jedynie kolor skóry i zero poruszenia sytuacją? Dlaczego montaż jest nijaki i usypiający? Smutne wydaje się to, że kiedy ten film już zejdzie z ekranów i nastąpią emisje w telewizji, będzie się kiepsko nadawał nawet na zakrapianą nasiadówkę, bo nie jest aż tak zły, żeby śmieszyć. Jest po prostu zbyt nijaki. Nawet, skądinąd znakomita, Katee Sackhoff (znana z roli porucznik Kary „Starbuck” Thrace w serialu Battlestar Galactica) ani świetny Javier Botet (który ma już na koncie sporo kreacji potworów) nie są w stanie sprawić, by rozruszał widownię. Tak więc dobra rada: Don't Knock Twice, nie pukajcie do kin...