Odgrzewane dowcipy i lekka zniżka formy. South Park wciąż śmieszy, ale spodziewałem się czegoś więcej.
Odgrzewane dowcipy i lekka zniżka formy. South Park wciąż śmieszy, ale spodziewałem się czegoś więcej.
Twórcy South Park chyba w ostatnim czasie bardziej skupiali się na wspomaganiu Ubisoftu w nadawaniu ostatnich szlifów wirtualnemu South Park: The Fractured But Whole, niż na dopieszczaniu scenariuszy i wymyślaniu żartów do serialowego, niezatapialnego hitu, którego dwudziesty pierwszy sezon właśnie się zakończył. Efekt jest taki, że chociaż ostatnich dziesięć odcinków nie było tragiczne, tak zaczynam powoli tęsknić za „starymi dobrymi czasami”. Nawiązując do dowcipu z poprzednich sezonów – ktoś mi chyba do owsianki nawrzucał memberberries.
Pierwszy akapit dosyć ostry przyznaję. Kto się wahał, może z miejsca przestać czytać i zwyczajnie odpuścić sobie dwudziestą pierwszą serię. Mam jednak skromną nadzieję, że jeszcze to czytacie. Gwoli uczciwości muszę bowiem zaznaczyć, że w ostatnim czasie skonsumowałem ogromne ilości świetnej popkultury, mogę być trochę zbyt ostry dla South Parka. Serial bowiem podpadł mi wyłącznie z uwagi na fakt nie bycia znakomitym. Tymczasem nie brakuje w ostatnim sezonie paru genialnych żartów i ogólnie rzecz biorąc całość nie jest zła.
Na wyróżnienie zasługuje chociażby genialna relacja Cartmana z jego dziewczyną Heidi, która pełna jest zaskakujących zwrotów akcji i w swoim przerysowaniu pozostaje absolutnie życiowa. Każdy dorosły w swoim życiu znał przynajmniej jedną parę, w której toksyczny partner potrafił zupełnie zmieniać osobowość drugiej połówki.
Z niezłych wątków należy wymienić również dosyć zgrabne lawirowanie wokół tematów oczywistych w sposób w pierwszych momentach nieoczywisty. I tak w odcinku „Sons A Witches” w cudownie absurdalny sposób poruszono temat wnioskowania od szczegółu do ogółu i odpowiedzialności zbiorowej. Z kolei w finale sezonu, w odcinku „Splatty Potato” rodzina o nazwisku „White” staje się w niedosłowny sposób reprezentantem białej części społeczeństwa w USA, głównie tych głosujących na Trumpa. Aha, wbrew zapowiedziom Trey Parker i Matt Stone nie przestali pastwić się nad głową Stanów Zjednoczonych Ameryki. Niestety dla nich, bo żarty z Donalda Trumpa przestały mnie śmieszyć. Nie wiem czy wynika to z niższych lotów dowcipów czy z mojego zmęczenia tematem polityki w USA w ogóle.
Ogólnie rzecz biorąc dwudziesty pierwszy sezon South Park radzi sobie w skali mikro. Pojedyncze dowcipy, gagi i sceny potrafią rozśmieszyć. Poboczne wątki również. Niestety, kiedy przychodzi do skali makro, sytuacja przestaje wyglądać różowo.
Powiedziałem co było dobrego do powiedzenia o ostatniej serii, teraz pora się trochę poznęcać. Niestety, ostatnich dziesięć odcinków to głównie odgrzewanie starych kotletów. Brakowało mi naprawdę oryginalnych, nowych, odważnych pomysłów. Mam wrażenie, że większość głównych wątków dopiero co widziałem w poprzednich sezonach. Przy czym scenarzyści stali się jakby… mocno zachowawczy. Obiektami żartów są grupy czy osoby z których nie strach się śmiać. A przecież South Park przyzwyczaił nas do przekraczania granic. Co to za osiągnięcie postawić pod pręgierzem białych, wkurzonych wyborców Trumpa, Facebooka czy polityczną poprawność? Niestety, pod tym względem najnowszy sezon zawodzi.
Mam niestety również wrażenie, że nie do końca wykorzystano potencjał nowych postaci. Scenarzyści starali się wysunąć na pierwszy plan Heidi, niestety stanowi ona głównie wartość jako motor napędowy do działań Cartmana. Sama w sobie nawet po swoistej transformacji pozostaje nijaka, mało zabawna i zwyczajnie głupia. Szkoda, bo wspomniana wcześniej transformacja była dobrą okazją do tego, żeby zagościła w South Park na stałe, albo chociaż wypełniła pustkę po tym jak Wendy odsunięto w cień.
Chociaż ostatni sezon zdecydowanie nie zachwyca, tak trzeba być dalekim od wieszczenia upadku South Parka. Ostatnia seria zdecydowanie nie była najlepsza, a raczej jedna z najgorszych, ale w gruncie rzeczy i tak nieźle się bawiłem. Tak jak pisałem powyżej, w szczególe animacja pozostaje śmieszna. Każdemu może się zdarzyć wypaść z rytmu. W przyszłym roku przekonamy się czy Parkerowi i Stone’owi uda się na nowo odnaleźć tempo i inspirację do tego, abym znowu przy śniadaniu parskał owsianką.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!