Trafienie Krytyczne #53. Opór jest daremny

Sławek Serafin
2018/02/18 17:30
0
0

Altered Carbon za daleko odszedł od książki. To źle. Chyba. W sumie, to wcale nie...

Nie lubimy jak nam zmieniają rzeczy, które sobie cenimy, czy tam nawet kochamy może, prawda? Głównie się to tyczy różnego rodzaju adaptacji, przede wszystkim filmowych czy serialowych. Jakiejś postaci nie ma, jakiegoś wątku brakuje, za to coś jest dodane, zmienione i tak dalej. W świeżutkim Altered Carbon jest wątek z siostrą, którego nie było w książce. W filmowej Mrocznej Wieży Roland jest czarnoskóry. We Władcy Pierścieni są elfy w Helmowym Jarze. I tak dalej. Wiele niezgodności, od których chce nam się zgrzytać zębami. Tylko… czy naprawdę powinniśmy?

Trafienie Krytyczne #53. Opór jest daremny

Jasne, niektóre zmiany są na gorsze. A przynajmniej tak nam się wydaje. Tylko, że zmiany jako takie wcale nie są złe. Wręcz przeciwnie. Wierne adaptacje sprawdzają się tylko w przypadku nienaruszalnych klasyków literatury… a i to nie zawsze. Jasne, my się bronimy przed tymi modyfikacjami. To oczywiste. Według teorii inżyniera Mamonia, lubimy rzeczy, które już znamy, przez reminiscencję. I jak nam ktoś w tym grzebie, to nie ma innej opcji, musimy się zjeżyć. Tak nam mózgi działają już. Tylko czy powinniśmy pozwalać sobą rządzić takim pierwotnym odruchom? No niekoniecznie.

Zacznijmy od tego, że pozmieniana adaptacja nie ma żadnego wpływu na oryginał. A często reakcje są takie ostre, jakby nie wiadomo co z nim zrobiła okropnego. Nic z tych rzeczy. On zostaje taki, jaki był, nienaruszony. Jeśli adaptacja nam nie odpowiada z jakiegoś powodu, to przecież nikt i nigdy nam nie broni po prostu uznać ją za niebyłą, czyż nie? Naprawdę nie ma obowiązku traktowania tej nowej produkcji za istniejącą. Można spokojnie przyjąć, że jej nie ma, nie było i nie będzie. I po kłopocie. Nie jesteśmy zmuszani do niczego, prawda? I nie zmuszajmy też innych, z łaski swojej.

Z adaptacjami jest tak, że często są o wiele bardziej popularne, niż oryginały. O wiele więcej osób grało w Wiedźmina niż go czytało, prawda? Tak samo znajdzie się wielu fanów Tolkiena, którzy znają go tylko z filmów. A są i takie przypadki, że nawet nie wiemy, że mamy do czynienia z adaptacją. Ja osobiście przez długi czas byłem przekonany, że klasyczne horrory Dziecko Rosemary i Egzorcysta to są rzeczy oryginalne. Dopiero później się dowiedziałem, że powstały na podstawie powieści. Podobnie z cudownymi Okruchami dnia, o których literackim pierwowzorze dowiedziałem się dosłownie na kilka miesięcy przed tym, jak jego autor, Kazuo Ishiguro, dostał Nobla. I takich przypadków jest dużo, dużo więcej. Dlaczego jednak o tym wspominam?

GramTV przedstawia:

Dlatego, że jeśli większość odbiorców adaptacji nie zna oryginału, a tak zwykle jest, to jej twórcy nie mają obowiązku żadnego trzymania się tegoż, czyż nie? Tworzą produkt. Często w innych czasach, w innych okolicznościach, a już z całą pewnością przy pomocy innego medium, które ma swoją specyfikę, swój język, swoje metody przekazu. I to właśnie one, a nie wierność pierwowzorowi, powinny mieć największe znaczenie. Ona jest kwestią drugorzędną. Można nawet wyrzucić co się nie podoba i zrobić wszystko po swojemu, narażając się na gniew autora oryginału. Stephen King uznał Lśnienie Kubricka za wyjątkowo kiepski film, który za daleko odszedł od jego książki. I fajnie. Kogo to obchodzi w sytuacji, gdy film ten jest jednym z arcydzieł kina? Podobnie pierwszy Łowca androidów. Tam też bardzo swobodnie poczynano sobie z Dickiem i jego Czy androidy śnią o elektrycznych owcach?. Czy to nam przeszkadza? No nie.

Zmiany uznajemy, jeśli nam się podobają. I w tym właśnie sęk. To nie modyfikacje nam przeszkadzają jako takie, tylko nasz ich odbiór. A ten jest kwestią czysto indywidualną przecież. Jedni będą się zżymać, że jest nie tak, jak być powinno, nie tak, jak w książce. Inni uznają, że w sumie teraz jest lepiej. A jeszcze inni nie będą mieli pojęcia, że jakiekolwiek zmiany zostały wprowadzone, bo o oryginale zaledwie słyszeli. Albo i nie nawet. I kto będzie miał rację? Wszyscy oczywiście. I nikt. To znaczy, nikt, oprócz mnie.

Otóż, uważam, że zmiany, ale tak ogólnie same zmiany, z zasady, są dobre. Nawet jeśli wypadają kiepsko. Nawet wtedy są mile widziane. Dlaczego? Dlatego, że dają nam coś nowego. Wprowadzają element niepewności. Czynią odbiór dzieła emocjonującym, bo nagle się okazuje, że znając oryginał jednak nie wiemy, co będzie dalej. Weźmy na przykład Grę o tron serialową. W pewnym momencie scenarzyści uznali, że czas odejść od wizji George’a R.R. Martina. I od tego momentu zacząłem oglądać ten serial z nową ciekawością. Po części dlatego, że dwa ostatnie tomy jego cyklu były po prostu słabe i serial okazał się lepszy. To też. Ale chodziło właśnie o to, że dostaję coś nowego. A przepraszam bardzo, ale czy lepiej jest dostać coś nowego, czy jeszcze raz to samo? Znajdą się tacy, którzy powiedzą, że to drugie. Ale postęp się nie dokonuje za pośrednictwem powielania. Mutacje są esencją ewolucji. Także te nieudane. Jak filmowa adaptacja Hobbita. Nie przeszkadza mi ani trochę, że jest zmasakrowaną wersją książki. Niech sobie będzie. Problem w tym, że jest nudna i słaba. To jest ta mutacja, która wymrze. Ale są i takie, które przeżyją.

I wracając do tego Altered Carbon, który Łukasz w swojej recenzji uznał węglem zmodyfikowanym za bardzo. Eee tam. Znam książkę. Jest znakomita. I serial też mi się podobał. Nie szkodzi, że wiele pozmieniał. Dobrze się to oglądało, właśnie dlatego, że nie wiedziałem, co będzie dalej. Pojawiła się niepewność, pojawiły się emocje, przeżycia. I to było fajne. Oczywiście, mój mamoniowy móżdżek darł się wniebogłosy, że to nie tak, że przecież powinno być inaczej, że jak można było tak wszystko pozmieniać. Ale ja go nie słuchałem. I wy też nie słuchajcie. Cieszmy się z nowych rzeczy. Czasem są słabe. A czasem świetne. O tych słabych się zapomni, a świetne pchną wszystko o kolejny milimetr do przodu. Tak to działa po prostu. Resistance is futile.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!