„Jak widzowi mi się podobać coś czego nie zna?” stwierdzili scenarzyści Westworld, po czym wzięli się za zrobienie drugiego sezonu serialu.
„Jak widzowi mi się podobać coś czego nie zna?” stwierdzili scenarzyści Westworld, po czym wzięli się za zrobienie drugiego sezonu serialu.
Westworld się przyjęło, ku mojemu wielkiemu zdziwieniu. Drugi sezon też nie rozczarował, przynajmniej jeżeli chodzi o frekwencję przed telewizorami. Wyniki oglądalności trzymają poziom, który w 2016 roku usatysfakcjonował włodarzy z HBO. Nie sprawdziła się moja przepowiednia o której pisałem ponad półtorej roku temu, recenzując pierwszy sezon serialu – że masowego widza zmęczy niespieszne tempo, przesadne wysmakowanie i cyzelowanie doznań. Wciąż trzymam się wersji, że ogromną rolę spełnił tutaj marketing, niemniej faktem jest, iż Westworld ma rację bytu w paśmie komercyjnym. Należy to pochwalić, szczególnie biorąc pod uwagę, że jest to dzieło niełatwe. Ba! Drugi sezon wielu osobom może wydawać się nawet trudniejszy od pierwszego.
Dlaczego tak szybko w recenzji sięgam po określenie drugiego sezonu Westworld mianem trudnego? Ponieważ w gruncie rzeczy na wszystkich pozostałych płaszczyznach jest on bardzo podobny do pierwszego, a tam gdzie próbuje wprowadzać nowe wątki, tam niestety serial zawodzi. Wobec tego ładunek jaki dostarcza, to głównie wątki, toposy i problemy już zaserwowane w sezonie pierwszym, chociaż podane w sposób zagmatwany i w przekombinowanej formie. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że twórcom ciężko było mądrze rozwinąć to, co czyniło Westworld wyjątkowym. Historii o androidach, które zadają sobie pytanie „kim jestem?”, „gdzie jest granica mojej wolnej woli?” było przecież już co najmniej kilka. Niewiele było takich o prawdziwym przebudzeniu i z tego powodu serial HBO był interesujący. Twórcy wyraźnie zdawali sobie z tego sprawę, sęk w tym jednak, że niesamowicie trudno przychodzi im pójście chociażby o krok dalej, wobec czego opowiadają w kółko tą samą historię. Flirtują poprzez wątki poboczne z innymi przemyśleniami, aczkolwiek nie wychodzi to za dobrze. Historia burdelmamy jest co do zasady durna, nawet jeżeli charyzmatyczne postaci i aktorzy trochę ją ratują. Podobne odkopywanie historii Billy’ego mnie tylko zmęczyło, nawet jeżeli aktorsko było pierwszorzędne. Wątek Bernarda z kolei jest pomysłowy, ale źle poprowadzony, przez co nie potrafi zachwycić, za wyjątkiem koparoopadowych momentów w ostatnim odcinku.
Ciężko jest mi nie winić fabuły, jeszcze bardziej poszatkowanej niż w pierwszym sezonie. Wyobraźcie sobie poziom skomplikowania i mnogość wątków z oryginalnej serii, dodajcie do tego jeszcze kilka nowych poziomów, wymieszajcie sposób narracji, wrzućcie dziwaczną chronologię w kilku z nich i przyprawcie masą retrospekcji. Osobiście uważam, że trochę to przekombinowano. Z tego powodu żaden z wątków nie rozwija skrzydeł i nie nabiera odpowiedniego tempa. Można zachwycać się odwagą twórców i ja również nie pozostaję na nią zobojętniały, ale jednocześnie zapomniano chyba o tym, że serial wciąż pozostaje dziełem popkultury i powinien bawić/wzruszać.
Drugi sezon Westworld to też przetasowania jeżeli chodzi o postaci pierwszoplanowe. Niemalże zniknął z krajobrazu Robert Ford, genialny twórca parku rozrywki, grany przez Anthony’ego Hopkinsa. Zamiast tego opowieść krąży wokół trio gospodarzy, czyli Dolores Abernathy (Evan Rachel Wood), Bernard Lowe (Jeffrey Wright) i Maeve Millay (Thandie Newton). Niestety, nie zawsze sprawdzają się w niełatwych rolach androidów odkrywających swoją prawdziwą naturę i przeżywających wszelkie związane z tym mentalnym przebudzeniem implikacje. Wszyscy mają lepsze i gorsze odcinki, aczkolwiek aktorsko całość sezonu i tak kradnie Ed Harris jako Billy/mężczyzna w czerni. Jego wątek, chociaż kończy się niedopowiedzeniem, pozostaje najbardziej satysfakcjonujący.
Nie jestem w stanie z zupełnie czystym sumieniem powiedzieć, żeby drugi sezon Westworld mnie zachwycił czy nawet dostarczył rozrywki. To specyficzna produkcja, której tempo w drugim sezonie jeszcze się zmniejszyło. Nie do końca porywające aktorstwo pociągnęło ten serial lekko w dół. Fabuła zawikłała się, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że była to sztuka dla sztuki. Koniec końców mamy więc poszatkowane niegłupie motywy, które jednak nie składają się w satysfakcjonującą całość, a poza ścisłą końcówką brakuje również porywającej akcji. Jak więc Westworld może zachwycać, skoro nie zachwyca?
Komu spodoba się Westworld? Wbrew pozorom nie miłośnikom gier osadzonych w realiach Dzikiego Zachodu, ale raczej wielbicielom science-fictionowych dywagacji, podlanych sosem z teorii spiskowych. Z jakiegoś powodu całość pachniała mi pierwszym Assassin’s Creedem, a od pewnego momentu również odrobinę Bioshockiem.