Wydawanie kasy to niesamowita przyjemność. Ale nie w pierwszym dodatku do Kingdom Come: Deliverance.
Wydawanie kasy to niesamowita przyjemność. Ale nie w pierwszym dodatku do Kingdom Come: Deliverance.
Ta recenzja powstałaby dużo wcześniej, gdyby nie pewien fakt. Po skończeniu głównej linii fabularnej Kingdom Come: Deliverance i zaliczeniu kilku zadań pobocznych mój Henryk miał na koncie raptem 2,5 tysiąca groszy. Po pierwsze dlatego, że nie kradł. Po drugie walczył z przeciwnikami jedynie wtedy, gdy było to naprawdę konieczne. Zarobione pieniądze wydawał na coraz lepszy ekwipunek i jedzenie, wynajmując przy okazji nocleg w pobliskiej karczmie, o ile zachodziła taka konieczność. Mimo wszystko po ujrzeniu napisów końcowych można dysponować znacznie większą ilością gotówki, ale jak widać, jest to mocno uzależnione od stylu gry. Dlatego też ci, którzy mają na koncie około 100 tysięcy groszy, przejdą From the Ashes raptem w kilkadziesiąt minut. Pozostali natomiast wykonają powierzone im zadania w znacznie dłuższym czasie, bo po drodze będą musieli wyfarmić wspomnianą sumę, wykonując opcjonalne misje z podstawki, obrabiając bandytów lub włamując się do skrzyń z nadzieją, że znajdą w nich coś wartościowego.
Jedynym plusem opisanej sytuacji jest to, że postawienie obowiązkowych budynków w Przybysławicach, bo to właśnie je rozbudowujemy w Kingdom Come: Deliverance - From the Ashes, wymaga posiadania kilkudziesięciu tysięcy groszy. Pozostałą kwotę można zdobyć, kiedy poszczególne konstrukcje zaczną przynosić codzienny dochód. Warto dysponować umiejętnością Kotemplator, dzięki której nasz Henryk nie będzie czuł głodu ani nie będzie się męczył, kiedy skorzystamy z funkcji przyśpieszania czasu. Możemy użyć dowolną liczbę razy, by pominąć kilka dni i podjąć ze skrzyni dostępną gotówkę (może to być np. 1200 groszy na dobę).
Po debiutanckim rozszerzeniu do Kingdom Come: Deliverance spodziewałem się czegoś zupełnie innego, niestety dużo lepszego, bo From the Ashes koniec końców naprawdę zawodzi. Liczyłem na kilka ciekawie powiązanych ze sobą misji, których ukończenie – zgodnie z tym, co zapowiadali autorzy – zajmie około 10 godzin. Może coś na wzór zadania Próba Ognia z podstawki? Albo tego, które w pewnym momencie zmuszało nas do spotkania się z tajemniczym rycerzem po zmroku, pod drzewem obok pobliskiej karczmy? Scenarzyści udowodnili już, że są w stanie przygotować angażujące questy, ale w opisywanym dodatku rola ludzi odpowiedzialnych za fabułę została ograniczona do niezbędnego minimum.
Całość rozpoczyna się od wizyty u Pana Dziwisza, który informuje nas o planach rozbudowy Przybysławic (to miejsce, gdzie stoczyliśmy najtrudniejszą walkę w podstawowej wersji Kingdom Come: Deliverance, walcząc na dachu zrujnowanego kościoła). W pierwszej kolejności musimy odnaleźć Mariusza, mistrza lokatora, który wespół z Henrykiem, notabene mianowanym starostą wspomnianej wioski, zadba o to, by powstały w niej wszystkie niezbędne budynki i ulepszenia. Oznacza to, że postawimy siedzibę rządcy, ratusz, dom handlarza, obóz drwali, kuźnię, pasieki, a także odnowimy kościół i zadbamy o dostęp do żywności pochodzącej z rzeźni lub piekarni. Zadecydujemy również, czy wolimy wybudować stajnię, czy też strażnicę. Zadbamy również o most i trakt, ułatwiając transport zasobów do określonych budynków. Część z nich przyniesie wyłącznie straty, inne natomiast wygenerują odpowiednie przychody. Ostatecznie jednak będziemy zawsze nad kreską, ale zanim odzyskamy zainwestowane fundusze, minie sporo czasu.
Rozgrywka w Kingdom Come: Deliverance - From the Ashes jest niestety bardzo monotonna. Po uratowaniu mistrza lokatora otrzymujemy misję związaną ze zdobyciem odpowiednich surowców. Musimy więc odwiedzić wskazane znaczniki na mapie i wynegocjować u dostawców jak najniższą cenę (opłata jest dzienna, a nie jednorazowa), informując ich, że kupiec sam będzie odbierał towar. Kiedy już to zrobimy, zajrzymy do specjalnej księgi, gdzie znajdują się wszystkie informacje na temat potrzebnych materiałów oraz liczby groszy, jaką należy dysponować, by postawić odpowiedni budynek czy też ulepszyć go. Jeśli jesteśmy gotowi, odwiedzamy Mariusza, z którym przeprowadzamy wciąż ten sam dialog, udajemy się na miejsce stawiania konstrukcji, by zobaczyć krótki przerywnik filmowy, na którym możemy podziwiać np. odnowiony ratusz, piękny ołtarz w kościele lub mieszkańców cieszących się dostępem do karczmy. To niestety prawie wszystko.
Tuż obok kościoła jest jeszcze jedno miejsce, w którym rozwiązujemy liczne spory. A to mąż bije żonę, a to ktoś kłóci się z kimś o to, jak daleko należy odejść do wioski za potrzebą, i tak dalej, i tak dalej. Rozmawiamy nie tylko z prostymi wieśniakami, ale także z Mariuszem, bo ten informuje nas o zaistniałych problemach (np. związanych z utraconą dostawą cennych materiałów). Decyzje, jakie podejmujemy, mają wpływ na reputację wioski, a co za tym idzie, codzienne przychody. Jak zatem widać, Kingdom Come: Deliverance - From the Ashes dysponuje ciekawym pomysłem na zabawę, ale jedynie „na papierze”. Szkoda, że nie mamy większego wpływu na ostateczny kształt wioski, a sam Henryk wciąż śpi kątem u kogoś zamiast posiadać własne lokum.
Mam nadzieję, że to, co zaoferowało Kingdom Come: Deliverance - From the Ashes, można nazwać jedynie wypadkiem przy pracy. W założeniach jest to ciekawe DLC, ale realizacja pomysłu pozostawia wiele do życzenia. Warto jednak je przejść, by dysponować regularnym dopływem gotówki, o ile zamierzamy kontynuować swoją przygodę w średniowiecznych Czechach. Ja po powrocie do świata wykreowanego przez Warhorse Studios znów mam ochotę spędzić w nim następnych kilkadziesiąt godzin.