Chilling Adventures of Sabrina to zaskakująco udana część jesiennej ramówki Netflixa. Zapomnijcie o starym sitcomie – tym razem mamy prawdziwy horror.
Chilling Adventures of Sabrina to zaskakująco udana część jesiennej ramówki Netflixa. Zapomnijcie o starym sitcomie – tym razem mamy prawdziwy horror.
Wszyscy chyba pamiętają Sabrinę, nastoletnią czarownicę? Czytelnicy wychowywani w latach 90-tych z pewnością – zarówno żeńska, jak i męska część tego pokolenia dosyć dobrze wspominają ten amerykański sitcom. Klimat panował w nim zdecydowanie leciutki, sympatyczniutki i słodziutki, niejako na dokładkę podlany sosem z magii. Jak w porównaniu do poprzednika wypada nowa iteracja serialu? Powiem tak – jeżeli wcześniej nie interesowaliście się tematem i po prostu odpalicie serial na zasadzie „ooo, nowa Sabrina”, to czeka Was spory szok. Współczesne podejście do tematu nijak ma się do słodko-pierdzącego sitcomu z lat 90-tych, opisanego powyżej. Nowa Sabrina to horror, gore, diable rogi i satanistyczne rytuały. Wszystko z lekkim przymrużeniem oka, ale zawsze.
Różnica może wynikać z różnic w samym materiale źródłowym. Sitcom oparty był o proste komiksy, których historia sięga lat 70tych, natomiast współczesny serial wzorowano na poważniejszych historiach, zaprezentowanych na kartach Chilling Adventures of Sabrina, które ukazują się od 2014 roku. Gwoli ścisłości, historia zaprezentowana w serialu, pomimo dokładnej zbieżności tytułu, nie jest odzwierciedleniem tej znanej z kart komiksowego pierwowzoru.
Zasadniczo zgadzają się ogólne zarysy. Sabrina jest nastolatką, pół człowiekiem, pół czarownicą (od strony ojca). Uczęszcza do zwykłej szkoły dla śmiertelników, ma tam przyjaciółki, a nawet chłopaka. Wychowywana jest przez dwie ciotki: surową Zeldę i pocieszną Hildę, które w domu prowadzą zakład pogrzebowy dla miasteczka Greendale – na marginesie mówiąć, pomaga im Ambrose, kuzyn Sabriny, będący w areszcie domowym za próbę wysadzenia Watykanu. Otwarcie pierwszego sezonu następuje tuż przed Mrocznym Chrztem głównej bohaterki – mowa tutaj o swego rodzaju rytuale przejścia czy też wejścia w dojrzałość, taki satanistyczny odpowiednik katolickiego bierzmowania czy żydowskiej bar micwy. Sęk w tym, że Sabrina ma pewne wątpliwości – pierwotnie co do kwestii ideologicznych, a następnie natury czysto praktycznej. Szybko wchodzi w konflikt, a następnie w skomplikowane relacje z wierchuszką swojego sabatu.
Chilling Adventures of Sabrina rozwija skrzydła dwutorowo, na swoje własne szczęście. O ile bowiem kwestie osobistych perypetii młodej pół-czarownicy są dosyć oklepane i w pierwszej połowie sezonu jakoś szczególnie mnie nie grzały, tak oglądanie z bliska dziwacznej społeczności wiedźm z Greendale od pierwszych chwil dostarcza sporo zabawy. W szczególności spodobały mi się specyficzne powiedzonka, jakie scenarzyści powkładali w usta wiedźm i czarnoksiężników – przykładowo Ambrose w sytuacji zaskoczenia zamiast powiedzieć „Jesus Christ!” wypala „Judas Priest!”. Poza tym mamy czarne msze, mroczne rytuały, nierzadko zakładające składanie ofiar czy sądy czarownic, podczas których wszystkie zasady znane z normalnych procesów stają na głowie, funkcjonuje chociażby tzw. „domniemanie winy” w miejsce „domniemania niewinności”. Ten ostatni żart mógł śmieszyć mnie podwójnie, z uwagi na fakt, że z wykształcenia jestem prawnikiem. Uwierzcie mi jednak na słowo, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Z czasem zaczęły mnie intrygować również powiązania osobowe, charaktery i rozterki poszczególnych bohaterek i bohaterów. Nie łudźcie się, to wciąż serial dla młodzieży, wobec czego postaci nie są jakoś szczególnie głębokie, aczkolwiek na tyle sympatyczne i ciekawe, żeby było na kim zawiesić oko. Intrygi czy dramaty są zasadniczo dosyć proste i snute przez jedną postać, jednak potrafią przykuć uwagę widza. Chilling Adbentures of Sabrina w ogólnym rozrachunku przypomina trochę Riverdale (do którego zresztą występuje tutaj nawiązanie, a całość ma miejsce w jednym uniwersum).
W ramach ciekawostki warto wspomnieć, że twórcy serialu zostali pozwali przez amerykański kościół satanistyczny. Oficjalny powód jest taki, że pomnik Szatana z prezentowanej w serialu szkoły dla czarownic żywcem przypomina pomnik Bafometa z jednej z amerykańskich świątyń spod znaku odwróconego krzyża i pentagramu. Czczenie diabła, serious business.
Gdybym miał się do czegoś przyczepić, to nieco nachalna propaganda. Nie zrozumcie mnie źle, uważam że serial o wiedźmach to świetna okazja, aby powiedzieć trochę o silnych kobietach, problemach tych słabszych czy generalnej niesprawiedliwości tego świata. Tylko czy to musi być takie… toporne? Momentami czułem się, jakbym oglądał naprawdę fajnie zrobioną, ale jednak ordynarną reklamówkę, wyreżyserowaną na zlecenie rządowej agencji do spraw równego traktowania. Aktorstwo momentami też pozostawia nieco do życzenia, głównie w przypadku drugoplanowych nastolatków i nastolatek.
Chilling Adventures of Sabrina to dotychczas jedna z moich przyjemniejszych jesiennych niespodzianek. Włączyłem bez jakichkolwiek nadziei, licząc się z tym, że po jednym, góra dwóch odcinkach serial wyłączę. Okazało się, że całość „wciągnąłem” w kilka dni i pomimo pewnych niedoróbek polubiłem. Jeżeli jesteście gotowi na pewną umowność w grze aktorskiej, trochę uproszczeń, a z drugiej strony kręci Was wizja teenage-drama w specyficznych okolicznościach, to zapraszam do Greendale.