Czytałem ostatnio artykuł w takim jednym piśmie, co to się Pismo nazywa dla niepoznaki. W tymże artykule jego autorka pochyla się zatroskana nad dzisiejszą młodzieżą. Że ma nos przyklejony do ekranu smartfona. Że komunikuje się przez portale społecznościowe, a nie na żywo. Że gra w gry, zamiast wychodzić na dwór i coś tam robić. I że, to jest najważniejsze, wszystkie te zachowania prowadza do tego, że ta młodzież jest dziś mniej szczęśliwa, niż młodzież dawniej bywała. Tutaj autorka powołuje się na różne książki i badania, które wykazują, że faktycznie, zdecydowanie więcej młodych ludzi ma dziś problemy z depresją i myślami samobójczymi niż dawniej. Z tym kłócić się nie wypada. Jeśli nauka to potwierdza, to nie ma dyskusji. Młodzi ludzie są nieszczęśliwi. To fakt. Tylko coś mi nie gra w tym, że się za ten stan obarcza winą smartfony, gry i fejsbuki.
Na jednej z liczących sobie cztery tysiące lat glinianych tabliczek, zapisanych pismem klinowym przez jakiegoś anonimowego Sumera, ojciec narzeka na swojego syna, że ten jest leniwy, że nie szanuje autorytetów, że się nie uczy i tak dalej. Brzmi znajomo, nie? W każdym pokoleniu od zarania dziejów mamy ten konflikt typu „ta dzisiejsza młodzież”. Nic nowego. Tak samo jak niczym nowym nie jest narzekanie na dzieciaki, które grają w gry zamiast wyjść na dwór i pokopać piłkę czy coś. Na mnie też pewnie ktoś tak narzekał, bo tak się nieszczęśliwie złożyło, że moje dzieciństwo właśnie tak wyglądało mniej więcej. A było to już prawie trzy dekady temu, więc nie jakoś przedwczoraj. Też wolałem siedzieć w domu niż wychodzić. Jasne, nie grałem cały czas, bo jeszcze książki czytałem, modele sklejałem i malowałem a także nałogowo oglądałem filmy na VHS i MTV oraz Sky One na kablówce, które zresztą lepiej mnie nauczyły angielskiego niż dowolne lekcje w szkole. Inne czasy. Ale nie uprawiałem sportów, nie brałem udziału prawie wcale w różnych czynnościach społecznych i tak dalej. Może nawet byłem nieszczęśliwy i miałem myśli samobójcze, ale tutaj pewności nie mam, bo nie pamiętam, żeby tak było. A nawet jeśli było, to nie mogło być tak źle, skoro nadal żyję.
Jasne, nie mogę stawiać tezy, że dzieci przyklejone do smartfonów to nic złego i popierać jej dowodem anegdotycznym wyciągniętym z własnego życiorysu. To mało naukowe jest. Tylko czy uznawanie smartfona za przyczynę depresji u młodzieży jest naukowe? Też nie jest, oczywiście. Od kiedy to kawał plastiku, metalu i szkła niby to odpornego na zarysowanie, ale wcale nie odpornego, może wywołać myśli samobójcze? No właśnie. To nie smartfon. Gry na smartfonie też nie, bo zasadniczo już dawno temu udowodniono, że gry nie czynią nikogo nieszczęśliwym, a nawet wręcz przeciwnie. Ale skoro to nie sam telefon, to może to wszystko wina internetu, który w nim jest? Tych wszystkich fejsbuków, tłiterów, instagramów, snapczatów i innych riki tiki toków, czy jak to się tam to nowe nazywa. Szczeniaki łykają to wszystko jak młode pelikany, nie? Nie to co my, dorośli. My to nawet konta na fejsie nie mamy, a na Tinderze tym bardziej, i z internetu to nie korzystamy w ogóle przecież, prawda? Wcale. Nigdy. Ani trochę. Tylko cały czas.
Oczywiście, różnica między nami a nimi jest oczywista. My mamy więcej lat, to po pierwsze. A po drugie, my się urodziliśmy w czasach, gdy tego jeszcze nie było. I dopiero nauczyliśmy się tych wszystkich nowych rzeczy używać, gdy już byliśmy jako tako ukształtowani. Oni natomiast urodzili się w takiej nowej rzeczywistości. I teraz mamy do nich pretensje, że się w niej czują jak ryby w wodzie, a nie tak jak my. Gdyby tylko byli tacy jak my, nie? A nie tacy jak oni. Oni co prawda nie uważają, że bycie takimi jak oni jest gorsze, niż bycie takimi jak my. Przecież gdyby to było dla nich takie oczywiste, to by byli, nie? Na tym polega konflikt pokoleń właśnie. Oni żyją w nowych czasach, a my dalej w tych starych. Tak było zawsze, tylko mamy akurat takiego pecha, że dziś postęp dokonuje się w tak lawinowym tempie, że te nowe czasy są naprawdę nowe. I dla nas, starych, to nowe jest straszne, jak każde nowe. Ale dla nich nie. Dla nich normalne jest. I słusznie.
Nawet gdyby to całe załamywanie rąk nad wpływem nowoczesnych technologii na młodzież miało sens, nawet gdyby one rzeczywiście sprawiały, że dzieci mają gorzej, niż my mieliśmy, to… i tak by to nie miało sensu. Z jednego prostego powodu. Kijem rzeki nie zawrócisz. Smartfony już są. Internet też. Nawet Instagram jest i będzie, niestety. Wypuściliśmy dżina z butelki, wypowiedzieliśmy życzenia i mamy cośmy chcieli. A jeśli jest źle, to generalnie wina naszych głupich życzeń, a nie biednego dżina. Tego się już nie zmieni. Nie ma szans. Nastąpiła cyfrowa rewolucja i jedyne co możemy zrobić, to narzekać, że za naszych czasów było lepiej. Czyli robić dokładnie to samo, co rodzice robili zawsze i wszędzie, także cztery tysiące lat temu w dzisiejszym Iraku.
Tylko, psia mać, znów ta nauka. Te badania. Te fakty. Dzieciaki są mniej szczęśliwe i mają częściej myśli samobójcze. Tego cholera podważyć się nie da. I bez różnicy, czy to jest wina ich uzależnienia od tych szatańskich wynalazków współczesności (nie jest), czy też tego, że świat dziś po prostu już taki jest i tyle (właśnie tak), mamy problem. Bo dzieci nie powinny być nieszczęśliwe. Generalnie nikt nie powinien być, nie? Ale szczeniaki w szczególności. Tylko… nie wiem jak wam, ale mnie się wydaje, że one maja naprawdę niezłe wytłumaczenie na to, że wpadają w depresje. To przez internet. Tak, a jednak. To wina internetu.
A dokładniej, tego, czym internet jest. Czyli natychmiastowym dostępem do wszelakiej wiedzy. Dawniej można było o tym tylko pomarzyć. Co nam daje pełny dostęp do całej wiedzy ludzkości? Cóż, na pewno nie daje nam szczęścia. I to nie tylko dlatego, że kiedyś, żeby dowiedzieć się, jak bardzo jeden człowiek potrafi potwornie skrzywdzić drugiego, trzeba było słuchać na lekcji historii albo przeczytać ze zrozumieniem Nałkowską na polskim, a dziś wystarczy dwa razy kliknąć. Nie. Ogólnie wiedza, i powiązana z nią mocno inteligencja, szczęścia nie dają po prostu. Wiele badań na to wskazuje. I jest to nawet dobrze wytłumaczone, ale nie będę teraz wchodził w dygresje czy wspinał się na piramidę Maslowa. Fakt jest faktem. Ludzie, którzy wiedzą więcej, są mniej szczęśliwi. Mamy więc już jedno wytłumaczenie, nie? Ale są też inne, jeszcze lepsze nawet.
Czy młodzi ludzie mają prawo mieć myśli samobójcze i popadać w depresję? To znaczy, większe, niż mieli dawniej? Uważam, że tak. I to pełne prawo. Od lat trąbi się o tym, że młode pokolenie, po raz pierwszy od nie wiadomo kiedy, będzie miało gorzej, niż poprzednie. W sensie ekonomicznym. Droższe mieszkania, kurczący się rynek pracy, takie tam. Kasa misiu, kasa. Młodzież ma fatalne perspektywy na przyszłość, te krótkoterminowe. Czy wypada się więc dziwić, że nie tryskają radością? A już zwłaszcza, gdy sobie uświadomimy, jakie mają perspektywy długoterminowe.
Klimat się zmienia. Już pominę kwestię, czy przez nas, czy nie. Zmienia się. Drastycznie. Ale dość powoli. My, ludzie kiedyś młodzi, ale dziś już nie bardzo, trochę to odczujemy nieprzyjemnie. Ale zdążymy umrzeć, zanim wszystko na dobre się spie… ekhm, katastrofalnie popsuje. A oni? Cóż, oni będą żyć w tym świecie. Przerąbane. Wyobrażacie sobie jak to jest, mieć naście lat, dostęp do wszystkich informacji na świecie, i we wszystkich tych informacjach czytać tylko jedno – będzie gorzej? I to nie trochę gorzej, tylko gorzej na pełnej ku... Brak wody. Potworne upały. Olbrzymie pożary. Masowe migracje. Wojny. Mad Max. Fallout. Serio, gdybym w moich licealnych czasach wiedział, że to jest jedyna przyszłość, na którą mogę liczyć, to też bym się pewnie pociął. A wy? No właśnie. A tu jeszcze na dodatek, jakby tych wszystkich powodów do depresji było mało, różni dziwni ludzie gadają jak potłuczeni, że to wina gier, fejsbuka i jutiuba. Czyli jedynych rzeczy, które pozwalają na chwilę zapomnieć, jaki porąbany świat ci młodzi ludzie odziedziczą po swoich rodzicach i dziadkach. Ktoś tu się naprawdę zabrał za analizę sytuacji od du… od tylnej strony.
Howgh.