Z całą pewnością jesteśmy wyżsi od nich, tutaj nie ma żadnych wątpliwości. Oczywiście, zdarzały się abnormalne jednostki, takie jak fryzyjski rebeliant i pirat Greate Pier, który żył na przełomie XV i XVI wieku i podobno mierzył sobie ponad dwa metry wzrostu. Ale większość ludzi w starożytności i średniowieczu była uznawana za wysokich, jeśli mieli więcej niż metr sześćdziesiąt. Przyczyną była inna, dużo uboższa dieta, między innymi. Tym więc różnimy się od nich na pewno. Ale pod innymi względami? Już niekoniecznie.
Ostatnio, po wyjściu z kina, gdzie oglądaliśmy Jokera, zastanawialiśmy się, który z aktorów najlepiej wcielił się w tę postać. Nie, nie będę tutaj podejmował tej dyskusji. Przede wszystkim dlatego, że ja się zastanawiałem, tak na własny rachunek, czy kilka wieków temu podobne dyskusje toczyli widzowie po wyjściu z teatru. Kto lepiej oddał rozdarcie Hamleta? Kto lepiej odwagę Henryka Piątego? Kto lepiej zbrodniczy charakter żony Makbeta? I idąc dalej też. Czy dwa tysiące lat temu Grecy w Atenach też się zastanawiali, kto lepiej zagrał Edypa? Albo Heraklesa? Czy tam innego Tezeusza? Jak myślicie? Mnie się wydaje, że tak samo jak my dziś, rozprawiali i kłócili się, kto ich zdaniem lepiej oddał mityczną postać. A raczej ich wyobrażenie o mitycznej postaci. I żeby nie było – Joker też jest kimś takim. Mitycznym bohaterem.
Popkultura była zawsze. Mówi się o niej tak, jakby była dzieckiem współczesności, jakby narodziła się wraz z mediami masowymi. Ale to nie jest tak. Media masowe ją odmieniły, to fakt. Istniała jednak wcześniej, w formie mitów chociażby. To one, przenoszone dowolnymi środkami komunikacji, trafiały pod strzechy. I nie ma znaczenia, czy był to mit o Gilgameszu, Mojżeszu, Heraklesie, Makbecie czy Batmanie. Znali je wszyscy, mniej lub bardziej pobieżnie, bo wszyscy potrzebują bohaterów. A dokładniej idei, które oni reprezentują, które ucieleśniają. Dla których są zmyślonymi personifikacjami. Oczywiście, mit nie musi być tak całkowicie wyssany z palca. Wręcz przeciwnie, te mity, które są zakorzenione w rzeczywistości, są najlepsze, tak samo jak najlepsze są kłamstwa, które kryją w sobie ziarno prawdy. Stąd się biorą bohaterowie historyczni przeróżni, którym w lata po ich śmierci buduje się często całkowicie fałszywe, pełne przemilczeń i przeinaczeń narracje. Których się wykorzystuje jako nośniki jakichś idei, bo my ludzie, zwierzaki społeczne bardzo, już tak mamy, że łatwiej nam jest przyjąć jakąś myśl gdy jest ona podczepiona pod konkretną osobę, niż jak jest jakimś tam abstraktem. I ta osoba może być zupełnie zmyślona, o czym wiedzieli już twórcy wielkich eposów kilka tysięcy lat temu. A raczej intuicyjnie przeczuwali.
Dziś mity powstają inaczej niż dawniej. A przynajmniej tak by się wydawało. Jak się bowiem zastanowić, to czym różni się taki Ajschylos czy Szekspir od Jossa Whedona piszącego scenariusz do Avengersów? Jasne, można powiedzieć, że tamci swoje dramaty tworzyli, a Whedon i ekipa Disney’a ten nowy wyprodukowali. Inne metody, inna skala, nie da się ukryć. Ale sam mit? Czy rzeczywiście powstał w jakiś inny sposób? A skądże. W dokładnie ten sam. Narodził się w czyjejś głowie. Ale nie znikąd. Nic się nie bierze znikąd. I nikt nie ma oryginalnej myśli. Owszem, potencjalnie jest taka możliwość, że ktoś coś wymyśli zupełnie sam z siebie, bez żadnego wpływu i pomocy środowiska, społeczeństwa, wychowania, otoczenia i tak dalej. Ale to tylko przy założeniu, że ów osobnik od najmłodszych lat będzie wychowywał się w zupełnej dziczy, na bezludnej wyspie, bez jakiekolwiek kontaktu nie tylko z innymi ludźmi, ale też i zwierzętami. Zachowanie tych ostatnich też może podsunąć jakieś pomysły, jakieś idee. Sorry Mowgli, przykro mi Tarzanie, nie doszliście do wszystkiego sami.
Superman, pierwszy ikoniczy komiksowy bohater i nośnik mitu, też nie powstał w próżni. Niby był pierwszy, ale wcale nie był. Jest tylko nową wersją mitu heroicznego, obecnego we wszystkich kulturach świata od tysięcy lat. Bohaterski potomek nadludzkich istot, imigrant ze zniszczonego świata, dokonujący wielkich czynów w nowej ojczyźnie? Witaj Eneaszu z Troi, synu Wenus i pociotku Zeusa, założycielu Rzymu. Nihil novi sub sole, nie? Ale tak jest przecież. Nie tylko mamy współczesną mitologię, jak starożytni. Często jest to ta sama mitologia, te same mity, tylko w trykotach i pelerynach zamiast togi i sandałów. Cała nasza ludzka kultura to zbiór archetypów i toposów, które funkcjonują w niej od zawsze. Od zawsze, bo i my jesteśmy zawsze, a one opierają się na nas samych, na naszych pragnieniach, marzeniach i lękach. Tak, lękach też.
Dziś jednak wygląda to trochę inaczej. Nie dlatego, że mity wymyśla nam Disney. Nie wymyśla. Komitety korporacyjnych scenarzystów nic nie wymyślają. Oni tylko przerabiają to, co już było. Tak samo jak robili to wielcy starożytni dramaturdzy z Aten czy różne Szekspiry, Mickiewicze i nawet Remigiusz Mróz, o zgrozo. I ktoś mógłby powiedzieć, że przerabiają to na swoją modłę, że tworzą te mity na nowo wedle własnego uznania, serwując nam czarnoskórego Kapitana Amerykę czy Thora, który jest dziewczyną. Tylko to nie jest prawda. Mity zawsze były tylko zwierciadłem, odbiciem tego, co myśli zbiorowość. I nie inaczej jest teraz, zwłaszcza, że współcześnie scenarzyści i producenci mają o wiele lepszy wgląd właśnie w to, co myśli i czego oczekuje społeczeństwo, dzięki nowoczesnym technologiom i technikom. Mity tworzą nas, jasne. Ale to my tworzymy mity. Wszyscy razem. I każde z nas z osobna też.
Każde z nas ma bowiem swoją perspektywę, swoje wyobrażenie na temat. W tym przypadku tym tematem jest mityczna postać. Taka jak Joker. Dzięki temu możemy się właśnie spierać o to, który z aktorów naszym zdaniem najlepiej tego Jokera zagrał. Tak jak to robili dwa tysiące lat temu Ateńczycy po wyjściu z amfiteatru. I bez różnicy, kto jest naszym faworytem, będziemy mieć rację jeśli rzeczywiście uważamy, że on pasuje najlepiej do naszego Jokera, naszego osobistego, nasze własne wyobrażenie, nasze ujęcie tego mitu. Każdy ma swoje. I każde jest prawidłowe. To jest uniwersalna prawda. To jest prawo. I jest od niego tylko jeden wyjątek. Najlepszym Robin Hoodem był, jest i zawsze będzie Michael Praed z serialu BBC Robin z Sherwood. A najlepszym Wołodyjowskim był Łomnicki. Wiem, to dwa wyjątki. Darujcie, jestem humanistą, nie matematykiem.