Który to już dodatek do The Sims 4? Co do tego, że zawartości do wspomnianego symulatora życia nie brakuje, chyba nie ma żadnych wątpliwości. Ba, wielu może wydawać się, że tego wszystkiego jest po prostu za dużo – i ja to w pełni rozumiem. Sama momentami się gubię, a nawet, gdy moje Simy nie muszą spać, to i tak nie wystarcza im czasu na wszystko, do czego ich zmuszam. Ba, The Sims 4: Życie Eko dodaje do gry mnóstwo nowej zawartości, jedynie komplikując sprawę – co wcale nie oznacza, że jest to cokolwiek złego! Ale dobrze. Zacznijmy jednak od samego początku, czyli podstawowych informacji.The Sims 4: Życie Eko to kolejne pełnoprawne rozszerzenie (mam tutaj na myśli takie porządne, duże i bogate w nową zawartość, a nie coś pokroju Wielkiego Prania) do prawdopodobnie najpopularniejszego aktualnie symulatora życia od firmy Electronic Arts. Dodatek zadebiutował 5 czerwca, więc nietrudno się domyślić, że od tego czasu zdążyłam zapoznać się praktycznie ze wszystkim (choć nie myślałam, że tyle mi to zajmie). Głównym założeniem DLC jest dokładnie to, co sugeruje jego – prowadzenie ekologicznego trybu życia. Nie zapominajmy jednak, że wciąż mamy do czynienia z Simsami, więc równie dobrze możemy robić całemu światu na złość i przejść z jednej skrajności w drugą, prowadząc całkowicie nieekologiczny tryb życia. To zależy od nas.
Grając w The Sims 4 po zainstalowaniu nowego dodatku nieustannie miałam wrażenie, że coś ominęłam. Tu mogłam zrobić jakąś rzecz inaczej, zagłosować na inny lokalny plan działania, raz jeszcze poszperać w śmietniku (może trafiłby się prawdziwy skarb?), podjąć inne działania, inaczej postawić panele słoneczne. Jedno jest pewne: twórcy zadbali o to, abyśmy się nie nudzili. Ba, śmiem twierdzić, że nieświadomie zadbali również o to, abyśmy w pewnym sensie na samym początku nowej rozgrywki poczuli się tak, jakby ktoś nas postawił na środku wielkiego parkietu podczas wielkiej imprezy z udziałem ludzi, których nigdy wcześniej nie widzieliśmy na oczy. Prawda jest taka, że w Życiu Eko bardzo łatwo się zgubić. I w żadnym wypadku nie jest to czymś złym – wręcz przeciwnie.