Obraza prawa
Aaron Sorkin przez trzynaście lat starał się doprowadzić do nakręcenia Procesu Siódemki z Chicago. Prawdziwa sprawa, o której usłyszał cały świat, od początku była doskonałym materiałem dla filmowej adaptacji. Pomimo przejścia scenariusza przez wiele rąk, zarówno reżyserskich, jak i aktorskich, kolejne osoby rezygnowały z projektu. Sorkin po wielu niepowodzeniach ze swoim scenariuszem, postanowił sam go wyreżyserować. Pomocną dłoń udzielił twórcy Netflix, który dał zielonego światło do nakręcenia długo oczekiwanego filmu. Platforma wyczuła pismo nosem, bo już za kilka miesięcy mogą cieszyć się z Oscarów dla ich oryginalnej produkcji.
Proces Siódemki z Chicago opowiada historię ośmiu mężczyzn oskarżonych o wszczęcie zamieszek w Chicago podczas Krajowej Konwencji Demokratycznej w 1968 roku. Tuż przed wyborami prezydenckimi, na ulicach i w parkach odbywały się protesty wobec polityki urzędującego prezydenta Lyndona B. Johnsona, który wysyłał amerykańskich żołnierzy do Wietnamu. Demonstracje zorganizowane zostały przez różne grupy, którymi przewodzili Tom Hayden (Eddie Redmayne), Jerry Rubin (Jeremy Strong), Abbie Hoffman (Sacha Baron Cohen), Rennie Davis (Alex Sharp) i David Dellinger (John Carroll Lynch). Pozostała trojka została dołączona do oskarżonych w ramach przynęty, w tym lider Czarnych Panter Bobby Seale (Yahya Abdul-Mateen II). Adwokatem całej grupy został William Kunstler (Mark Rylance), który stanął naprzeciw prokuratora Richarda Schultza (Joseph Gordon-Levitt) i sędziego Juliusa Hoffmana (Frank Langella). Oskarżeni od samego początku musieli walczyć z wadliwym wymiarem sprawiedliwości, ale również kontynuować swoją misję, która zaprowadził ich wprost na salę sądową.
Nikt w Hollywood nie potrafi pisać takich scenariuszy jak Aaron Sorkin. Autor skryptów do The Social Network, Moneyball i Steve’a Jobsa z każdej prawdziwej historii potrafi ulepić niesamowicie emocjonalny, trzymający w napięciu i dostarczający rozrywki, przy tym nie gubiąc głębi i morałów tekst, który w rękach utalentowanego reżysera jest gotowym materiałem do zdobywania nagród. Można było mieć obawy, czy po tylko niezłej Grze o wszystko, którą Sorkin napisał i wyreżyserował, Proces Siódemki z Chicago go nie przerośnie. Na całe szczęście twórca wyciągnął wnioski ze swojego poprzedniego filmu i tym razem nie popełnił tych samych błędów.
Już sam początek, pokazuje pełnię możliwości Sorkina. Twórca w dynamicznej sekwencji przedstawia wszystkich najważniejszych bohaterów, wobec których będzie toczyć się późniejsza postępowanie. Widzimy, jak liderzy grup demonstracyjnych przygotowują się do protestów, a widz ostrzy sobie zęby na pokaz osławionych zamieszek, które wstrząsnęły Chicago w końcówce lat 60. Ale to byłoby za proste i zamiast przenieść akcję na ulicę, reżyser zaprasza nas do gabinetu prokuratora generalnego, który każe podlegającemu mu młodemu prokuratorowi skazać wszystkich oskarżonych za wszelką cenę. Jeżeli ktoś idealistycznie zakładał, że zobaczy na ekranie kolejny amerykański proces, oparty na sprawiedliwości i równości wobec prawa, ten szybko zostanie sprowadzony na ziemię.
Zgodnie z tytułem Sorkina interesuje sam proces oraz jego szerszy kontekst, nie zaś samo tragiczne wydarzenie. Kto nie zna tej historii, może przez większość filmu zastanawiać się, po której stronie leży prawda. Szybko okazuje się, że oskarżeni, a przynajmniej większość z nich, nie jest krystalicznie czysta i mają swoje za uszami. Czy to jednak wystarczający powód, aby ich skazać? Właściwie to od samego początku procesu, który trwał przez ponad 150 dni, rezultat mógł być tylko jeden. Reżyser skrupulatnie pokazuje najbardziej skrajne patologie, które towarzyszyły całej sprawie. Od stronniczego sędziego, potrafiącego jedynie nakładać kary za obrazę sądu, przez niewiarygodnych świadków, po matactwa przy składzie ławy przysięgłych i uprzedzeniach rasowych.