W pogoni za marzeniami
Nieco później od reszty świata, ale w końcu najnowsza produkcja Pixara zadebiutuje w polskich kinach. Niestety Co w duszy gra nie obejrzymy na ekranach multipleksów, ale intymna i kameralna atmosfera kina studyjnego może jedynie przysłużyć się odbiorowi filmu Pete’a Doctera. W odróżnieniu od poprzednich dzieł Pixara, tym razem mamy do czynienia ze spokojniejszą, kontemplacyjną i pozbawioną dynamicznej oraz widowiskowej akcji historią. Paradoksalnie doskonale wpisującą się w pandemiczną erą. Z jednej strony podnoszący na duchu hymn dla życia, a z drugiej refleksyjna opowieść dla starszych widzów. Tym właśnie jest Co w duszy gra.
Joe Gardner jest zmęczonym życiem mężczyzną w średnim wieku i z niewielką nadwagą. Od kiedy ojciec pokazał mu świat jazzu, Joe marzy o wielkiej karierze muzycznej. Aby związać koniec z końcem, pracuje na niepełny etat w szkole jako nauczyciel muzyki. Gdy wreszcie pojawia się szansa, którą mężczyzna nie może zmarnować, wpada do studzienki, nieomal ginąc. Jego dni są jednak policzone, dlatego budzi się jako dusza zmierzająca do nieba. Joe nie zamierza tak łatwo się poddać i dostaje się do strefy dusz nienarodzonych, gdzie zostaje mentorem niesfornej 22. Dusza ani myśli narodzić się w ciele i robi wszystko, aby Joe nie wypełnił swojego zadania. W zbiegu nieoczekiwanych zdarzeń oboje trafiają na Ziemię – 22 w ciele Joe, a mężczyzna w skórze kota. Joe ma niewiele czasu, aby wrócić do swojego ciała i spełnić życiowe marzenie. Ale czy rzeczywiście to jego jedyny cel?
Krótki, ale treściwy początek pozwala nam poznać Joe, który nie jest zadowolony ze swojego życia. Zdaje sobie sprawę, że ziemska egzystencja przecieka mu przez dłonie, ale mimo to nadal marnuje czas na zrealizowanie swojego marzenia. Choć jest oddanym nauczycielem, który inspiruje młodzież, a przynajmniej te bardziej uzdolnione jednostki, to nie jest przekonany, że to właśnie jest jego życiowa ścieżka. Wydaje się ona zbyt prosta, męcząca, nudna i pozbawiona dawki ekscytacji, którą bez wątpienia miałby, grając na scenie przed tłumem ludzi. Joe został w końcu stworzony do dużo większych celów, podążając za dziedzictwem swojego ojca, pomimo sprzeciwu matki.
Co w duszy gra świetnie ogrywa utarty motyw mentora, mającego prowadzić młode umysły, ale również rodziców, jako podstawową i główną jednostkę kształtującą najmłodszych. W filmie rola nauczyciel – uczeń wielokrotnie zostaje odwrócona, gdzie każdy uczy się odmiennych wartości od innych. Idą za tym również osobne motywacje i filozofie poszczególnych postaci. I tak matka Joe strofuje dorosłego mężczyznę, że ten woli podążać za mrzonką, zamiast zająć się własnym życiem i przyjąć ofertę pełnego etatu nauczyciela muzyki z pełnymi świadczeniami. Joe, pomimo wieku, jest jeszcze młody duchem, dlatego jak na pokolenie milenialsów przystało, woli przede wszystkim zadbać o samorealizację i rozwój osobisty, niż przejmować się planem emerytalnym czy ubezpieczeniem zdrowotnym.
Jest jeszcze 22, która niczym najmłodsze pokolenie, ma w gruncie rzeczy wszystko gdzieś. W świecie tak wielu możliwości, staje się obojętna, nie lubiąc i nie interesując się niczym. Gdy inni odkrywają swoje pasje w gotowaniu, sporcie czy tańcu, 22 jest konformistką, niemającą zamiaru zmieniać statusu quo, usamodzielnić się i zaryzykować. Prostymi środkami i z pozoru schematycznymi bohaterami Pixar rysuje nam współczesny świat z wyraźnym podziałem międzypokoleniowym, w którym jedynie szczera chęć wsłuchania się w drugą stronę może prowadzić do zdrowych relacji i wzajemnej pomocy.
Ale Co w duszy gra to również odda do samego życia, niekoniecznie czy ktoś ma wielkie aspiracje, realizuje marzenia czy też żyje z dnia na dzień. Każdy sposób jest dobry, o ile potrafimy zauważyć te niewielkie momenty i czerpać z nich radość. Szczególnie że realizacja naszych celów może się nie udać, dlatego zawsze warto mieć w zanadrzu coś jeszcze, co nie pozwoli nam się poddać. Co z tego, że weterynaria nie była w naszym zasięgu, skoro możemy realizować się jako fryzjerzy. Życie muzyka niekoniecznie musi dawać wystarczająco dużo endorfin, aby robić to przez wiele lat, skoro więcej szczęścia czerpiemy z uczenia młodych osób. A może w ogóle jesteśmy pozbawieni większego celu, a sensem życia jest samo życie i cieszenie się z każdej chwili, dostrzegając różne mikroelementy codzienności, które z łatwością umykają naszej uwadze.