Tegoroczna odsłona Call of Duty łatwo nie miała, ale ostatecznie nie jest źle – widać, że Sledgehammer Games miało pomysł na Vanguard, ale być może zabrakło… czasu.
Tegoroczna odsłona Call of Duty łatwo nie miała, ale ostatecznie nie jest źle – widać, że Sledgehammer Games miało pomysł na Vanguard, ale być może zabrakło… czasu.
Rozmawiając z wieloma osobami prywatnie nie sposób nie było mieć wrażenia, że o Call of Duty: Vanguard było zdecydowanie za cicho. Do tego stopnia, że myślami wiele osób już wybiegało w przyszłość do kolejnej odsłony, która według wszelkich plotek ma być powrotem do świata znanego z Modern Warfare. Sam zresztą nie planowałem jakichś dłuższych posiedzeń przy najnowszej odsłonie serii Activision patrząc na to, ile gier w tym roku jeszcze czeka do ogrania.
Nie dziwi mnie więc fakt, że tegoroczna edycja Call of Duty na papierze prezentuje się tak, jakby był to tylko przystanek przed tym, co czeka nas w przyszłym roku. Ekipa Sledgehammer Games oraz kilka innych zespołów zrzeszonych pod egidą Activision dumnie walczyło o to, aby dowieźć Vanguard do premiery. Wyszło to z mieszanym skutkiem, ale zdecydowanie jest lepiej niż wszyscy chyba się spodziewaliśmy. Zwłaszcza, jeśli nie miało się większych oczekiwań.
Gdy pojawiły się pierwsze zwiastuny Call of Duty: Vanguard to pierwsze skojarzenie, które było związane z motywem przewodnim gry poprowadziło mnie w stronę filmu „Bękarty Wojny” czy „Suicide Squad”. Jest oddział do zadań specjalnych, którego celem jest zdobycie informacji na temat tajnego projektu nazistów o nazwie Project Phoenix. Każdy żołdak z innego kraju, z inną przeszłością i swoimi przywarami – chciałoby się powiedzieć, że zespół „idealny”. Taki, który znajdzie rozwiązanie z każdej sytuacji. Tej nawet pozornie niemożliwej.
Problem w tym, że Sledgehammer Games w dużym stopniu skupiło się na tym, aby przedstawić przeszłość bohaterów oraz to, jaki wkład mieli oni w wydarzenia drugiej wojny światowej niż na samej misji, którą mieli wykonania. Trudno jest również wyciągnąć z kontekstu to, jak poszczególni członkowie trafili do tego oddziału. O ile w przypadku jednego jest to łatwe do wywnioskowania, tak reszta… no nie, tych informacji praktycznie nie ma. Gdyby było odwrotnie, a całość rozgrywki byłaby podobna do efektownej sekwencji finałowej, to można byłoby powiedzieć, że jest to Call of Duty w najlepszym wydaniu. Są pościgi i wybuchy, są sceny z iście hollywoodzkim rozmachem. A tak kampania Vanguard to pewnego rodzaju origin story bohaterskiej ekipy w klimacie wojennym, które tempem rozgrywki skacze miejscami ze skrajności w skrajność.
Koniec końców, gdyby te około 5-6 godzin kampanii rozłożono inaczej pod względem akcji, to prawdopodobnie całość nie dłużyłaby się tak bardzo, a zakończenie nie uderzałoby w twarz mocnym „tylko tyle?”. Oczywiście, podchodząc do tematu tak, jak w przypadku uniwersum filmowego, to taki ruch miałby nawet sens (nawiązania do trybu Zombies i poniekąd multiplayera odkładam na razie na bok), ale i tak można byłoby mówić o sporym niedosycie. O ile w przypadku poprzednich dwóch odsłon wszystko można byłoby mówić o satysfakcji, tak tutaj mam wrażenie, że pomysł na kampanię Vanguard trochę minął się z ostatecznym wykonaniem.
Natomiast chciałbym zobaczyć Vanguard 2 w podobnym stylu jak finałowa misja w kampanii – z przejściami między bohaterami, z akcją charakterystyczną dla serii Call of Duty. Może nawet z elementami podobnymi do serii Commandos, gdzie kilku bohaterów w ramach jednego miejsca musi wykonać kilka różnych zadań. Nawet z pełnym oskryptowaniem tych momentów byłoby to na pewno coś świeżego w serii i na tyle efektownego, że duch serii nie zostałby zachwiany. Trochę więcej odwagi!