Pełna kontrastu, wypełniona humorem i niepokojąca - taka jest gra Cult of the Lamb. Musicie w nią zagrać!
Wymarzony debiut!
To, co mogłoby się wydawać największą wadą Cult of the Lamb, tak naprawdę stanowi o sile debiutanckiej produkcji autorstwa niezależnego studia Massive Monster. Chodzi oczywiście o kontrast pomiędzy niesamowicie uroczymi zwierzątkami, a tym, czym zajmują się one na co dzień. Kanibalizm, składanie swoich towarzyszy w ofierze, wskrzeszanie umarłych, rytualne zabójstwa i wiele, wiele innych. W połączeniu z sadzeniem i podlewaniem roślin, wydobywaniem surowców, czy stawianiem nowych budynków mamy tutaj coś, co de facto działać nie powinno. A jednak działa i to jak!
Cult of the Lamb to gra, w której na pierwszy rzut oka nic nie trzyma się kupy. A skoro o kupie mowa, to do powyższych atrakcji dodam jeszcze, że pewnego dnia jeden z moich podopiecznych zażyczył sobie, by… ugotować mu kupę. Mogłem odmówić, ale wówczas nie byłoby to zbyt dobrze odebrane przez społeczność. Bo w recenzowanej produkcji niezwykle ważna jest również wiara, przecież już na samym początku, gdy jako opętany baranek idziemy na ścięcie i zostajemy w ostatniej chwili uratowani przez demonicznego znajomego dowiadujemy się, że musimy spłacić dług, zakładając sektę i pozyskiwać nowych wyznawców.
Jak w to się gra?
Rozgrywka dzieli się tu na dwa zasadnicze elementy. Zajmujemy się rozbudowywaniem własnej osady, coś na wzór klasycznych city-builderów, jednocześnie zaspokajając najważniejsze potrzeby mieszkańców, a więc dbając o to, by mieli co jeść, a także… gdzie (lub do czego) się modlić. Z czasem nie chcemy już zbierać kup czy też wymiocin, więc stawiamy w okolicy toalety, jednocześnie serwując podopiecznym wyższej jakości jedzenie. Jest to niezbędne, bo kiedy “upichcimy” coś ze starych ryb, to niewykluczone, że najzwyczajniej w świecie doprowadzimy do śmierci tego, kto pokusi się o zjedzenie takiego posiłku.
Śmierć nie jest jednak ostateczna - może głosić jedna z wybranych przez nas doktryn. Codziennie zbieramy się wszyscy w świątyni, gdzie - mówiąc brzydko - nabijamy współczynnik wiary, tak samo zresztą jak przy pobliskich ołtarzykach. Z czasem zwierzątka uwierzą, że da się wskrzesić zmarłych, w efekcie czego zaczniemy przeprowadzać odpowiedni rytuał. Wówczas na ziemi pojawi się pentagram, a my wszyscy staniemy w kółko, przywołując staruszka, który jakiś czas temu odszedł na tamten świat. A co, jeśli jednak nie chcemy nikogo wskrzeszać? Możemy zapewnić mu godny pochówek lub…, jak w pewnym momencie poinformowała mnie gra, ugotować z niego zupę. Po co ma się tyle mięsa zmarnować!
GramTV przedstawia:
Pomiędzy tym wszystkim staramy się sprowadzić niewiernych na właściwą drogę, a jeśli taka sztuka nam się nie uda, to możemy takiego delikwenta pozbawić życia. Wydajemy rozkazy podopiecznym, którzy ścinają drzewa lub zajmują się wykonywaniem innych czynności, jednocześnie samemu właśnie gotując, podlewając rośliny czy też planując, w jaki sposób możemy zadbać o wyższy współczynnik wiary. To konieczne, bo może zdarzyć się tak, że z czasem nastąpi bunt wśród wiernych i zaczną oni nas opuszczać, a tego byśmy przecież nie chcieli.
Tak, to rogue-like, ale…
W związku z powyższym w Cult of the Lamb wielokrotnie organizujemy liczne wyprawy, głównie do pobliskich lochów, by tam zbierać surowce i walczyć z przeciwnikami, docierając w każdej z kilku unikatowych krain do mniejszych bossów oraz głównego, silnego przeciwnika. Nie trzeba jednak obawiać się za bardzo tego, że gra jest rogue-like’em, bo po śmierci tracimy raptem 15 procent pozyskanych zasobów i możemy spróbować swoich sił raz jeszcze, bez żadnych innych konsekwencji.
Należy jednak zaznaczyć, że owe lokacje w podziemiach generowane są losowo, lecz po dłuższym czasie ewidentnie da się zauważyć pewną powtarzalność. Tym bardziej, że sami wybieramy z mapki kolejne obszary. Chcemy walczyć? Proszę bardzo. Znaleźć kogoś, kogo można zrekrutować? Nie ma sprawy. Potrzebujemy surowców? Idziemy w innym kierunku. I tak dalej, i tak dalej.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.