Nowe media w jednym worku
Gia Coppola przyznaje, że pomysł na fabułę Króla Internetu pośrednio bazuje na filmach Twarz w tłumie (Elia Kazan), Sieć (Sidney Lumet) i Telepasja (James L. Brooks). Produkcje te eksponują specyficzne działania mediów na ludzi. Swego czasu telewizja poprzez szereg transmitowanych programów i filmów opanowała wyobraźnię masowego odbiorcy, przykuwając do ekranu, generując u wielu osób pragnienie rozpoznawalności i sławy, których osiągnięcie stało się bardziej realne. Łatwiej dostać się do teleturnieju czy innego programu rozrywkowego niż zostać gwiazdą kina. Podczas seansu filmu Król Internetu przychodzi na myśl również produkcja George’a Clooneya pod tytułem Niebezpieczny umysł, tym bardziej że zgodnie z zamysłem reżyserki livestreamy bijącego rekordy popularności Linka, a raczej Nikogo Ważnego, jak głosi obrany przezeń (auto)ironiczny pseudonim, stanowią uderzające kolorową i błyszczącą tandetą połączenie talk show Potyczki Jerry’ego Springera i pokręconych kiczowatych teleturniejów z lat 70. Nieszczęśnicy mający parcie na szkło, czyli w tym wypadku wyświetlacz smartfona lub monitor komputera, dają się upokarzać ku uciesze gawiedzi, choć mogą wybrać godność. Telefon czy godność? – pyta Link. Niestety, oklaski tłumu, okrzyki zachęcające, by podjąć wyzwanie, świadomość komentarzy widzów robią swoje. Jak na ironię wszystko to zostało rozkręcone w imię walki z konsumpcjonizmem i uzależnieniem od mediów społecznościowych.

Król Internetu Coppoli przekazuje prostą lekcję w stylu Jeśli jest idealny, to pewnie seryjny morderca, a także wskazuje aspekty cansel culture. Oto uwielbiany Nikt Ważny zaczyna być (słusznie) krytykowany i atakowany (można się domyślać, że tym mocniej, im większy uprzednio budził zachwyt, im chętniej dana osoba chłonęła to, jak upokarza uczestników swych programów). Youtuberzy, zaniepokojeni utratą swej pozycji, odstawiają spektakl hipokryzji i zaczynają się kajać przed widzami za to, że mieli kontakt z inkryminowanym. A sam „król Internetu”, pozornie chcąc zretuszować wizerunek i wzbudzić współczucie, drwi sobie ze wszystkich, co więcej wiele wskazuje na to, że mu się upiecze...

Generalnie trudno się oprzeć wrażeniu swoistego podobieństwa Króla Internetu do filmu Piętnaście milionów (Fifteen Million Merits), czyli drugiego odcinka pierwszego sezonu Czarnego lustra (Black Mirror). Paralela między walką z konsumpcjonizmem, która przechodzi w zarabianie na tęsknocie publiki do kontestacji i fascynacją „buntownikiem”, jest bardzo wyraźna. Natomiast życie bohaterów ulotnie kojarzy się z Tajemnicami Silver Lake (David Robert Mitchell), których główny bohater, również grany przez Andrew Garfielda, zastanawia się z niepokojem: Nie masz czasem wrażenia, że twoje życie miało wyglądać inaczej, że przeżywasz jakąś kiepską wersję tego, co było ci przeznaczone? Garfield zresztą, wcielając się w Linka, obrazuje wariację na temat poprzedniej kreacji, tyle że wręcz na sterydach. I co tu kryć, najnowszy film Gii Coppoli warto obejrzeć przede wszystkim dla jego gry. Niestety, Maya Hawke nie przykuwa tak uwagi, Nat Wolff wypada zupełnie blado na tle tych dwojga, a Jason Schwartzman w roli cwanego agenta nie wychodzi poza stereotyp. Jeśli chodzi o formę, Król Internetu nie króluje – brak wyraźnej obecności Facebooka, Instagram potraktowany po macoszemu, ani śladu TikToka, nie pomaga cameo znanych youtuberów ani fruwające emotikony, ogólnie wszystko wydaje się trochę wysilone i staromodne (mimo psychodelicznego montażu). To ostatnie stanowi częściowo przemyślany zabieg – bohaterka nie pasuje, nie idzie zgodnie z duchem czasu (co uwypuklają tablice rodem z niemego kina). Ponadto reżyserka podkreśla, że mamy do czynienia z tym samym mechanizmem co w przypadku rozkwitu telewizji. Niestety, udaje jej się przedobrzyć. Abstrahując od szczegółowych ocen jakości, samą grozę skali wpływu mediów społecznościowych lepiej pokazuje The Circle. Krąg Jamesa Ponsoldta, a także Nerve Henry’ego Joosta i Ariela Schulmana, tylko że eksponują różne aspekty oddziaływania i władzy. Obie te produkcje również zręczniej oddają świat internetu w sensie wizualnym, choć za pomocą odmiennych technik ekspozycji. Podsumowując: Czy warto? Można, dzięki Garfieldowi seans dostarczy niezłych wrażeń, ale nie jest to niezbędne do szczęścia.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!