Wyżej wspomniana członkini klanu Coppola zadebiutowała jako reżyserka produkcją Palo Alto, której głównym motywem było wchodzenie nastolatków w dorosłość połączone z poczuciem pustki i pragnieniem jej zapełnienia – uzyskania poczucia sensu i sukcesu, akceptacji i bezpieczeństwa. Oryginalny tytuł filmu, który na naszym rynku prezentowany jest jako Król Internetu, brzmi Mainstream i jako taki nieco lepiej oddaje przesłanie i rozmaite niuanse recenzowanej opowieści. Zawiera ona elementy satyry społecznej, wyśmiewając idolizowanie medialnych gwiazd, mówiąc o tym, jak „ideał sięga bruku”, szczytne idee ulegają komercjalizacji albo od początku stanowią jedynie pozę umożliwiającą oderwanie się od przyziemnych spraw i życie bez obowiązków. A wszystko to w oprawie uzależnienia od internetu, wśród osób z trudem odrywających nos od smartfona. Scenariusz współtworzony przez Gię Coppolę i Toma Stuarta koncentruje się na dorosłych ludziach, którzy mają w sobie coś z nastolatków – zagubionych i niepewnych, zawieszonych w próżni; bez poczucia kompetencji i sprawstwa, konkretnych planów na przyszłość, zaplecza finansowego, a także bez widoków na realną satysfakcję z pracy czy innych dokonań. Ba, nawet bez ukonstytuowanych marzeń. Ale za to z potrzebą, aby zacząć żyć pełną piersią, żeby wreszcie zacząć coś znaczyć, nie tylko w oczach innych, ale przede wszystkim własnych. A przynajmniej tak jest w przypadku Frankie...
Kiedy Link poznał Frankie
Frankie (Maya Hawke), pomimo tytułu postać centralna w obrazie Coppoli, to dziewczyna pracująca w podrzędnym hollywoodzkim przybytku z występami magików, komików i muzyków. W wolnych chwilach wypatruje czegoś, co przykuje jej uwagę, i nagrywa filmiki na YouTube, które jednak nie cieszą się zbyt wielką popularnością. Bohaterka nie do końca potrafi odnaleźć się w czasach, gdy – aby osiągnąć sukces (albo to, co ludzie zwykle uznają za sukces) – trzeba patrzeć głównie w przyszłość, szybko biec (zaliczając kolejne „achievementy”, niczym w grze, z której można wypaść) i zamieniać marzenia w czyn, wykorzystując każdą sprzyjającą okazję, by nie zostać w tyle. A czasami zdobyć się na to, żeby nie oglądać się za siebie – na tych, co odpadli i których wykończyła rzeczywistość. Czuje się samotna, tęskni za ojcem, a własna matka uważa ją za chodzącą porażkę. Ma w sobie coś dziwacznie niezgrabnego i staromodnego, pewien naznaczony pesymizmem urok, wrażliwość, ale i drażniącą bierność, tak jakby otoczenie z dnia na dzień wysysało z niej siły i nadzieję. Jałową wegetację pozwala jej znieść towarzystwo kumpla i współpracownika Jake’a (Nat Wolff), który łączy w sobie ciepło i ironiczne spojrzenie na świat. Pewnego dnia jednak coś się zmienia, napełniając dziewczynę nową energią. Spotyka ona ekscentrycznego Linka (Andrew Garfield), który budzi jej fascynację. Młody mężczyzna niczym Szalony Kapelusznik pokazuje jej świat, w którym nawet herbatka może okazać się wysoce nietypowym przeżyciem... Chwila, gdy Frankie udaje się namówić Linka na współpracę, kładzie podwaliny pod jej brutalnie przyśpieszone psychiczne dojrzewanie, nabycie doświadczenia i wiedzy, bez których byłaby o wiele szczęśliwsza, oraz jego karierę jako totalnego króla internetu – a przy tym wywołuje cały szereg paskudnych problemów.
Scena, jak Frankie i Link się poznają, okazuje się bardzo symboliczna. Barmankę, a po godzinach filmowczynię hobbystkę, intryguje człowiek w przebraniu gryzonia, który w ramach reklamy zachęca mijających go obojętnie klientów hipermarketu do skosztowania sera. Dziewczyna filmuje go, a potem studiuje wzrokiem, dumając dla zabawy, czy to mysz, czy też książę z bajki czekający na pocałunek. Czy może jednak szczur... Jako że szczur wiąże się z bogatą i dwuznaczną symboliką, wyszedł dobry, przewrotny przekaz mający drugie dno – tak w sensie artystycznym, jak i czysto prozaicznym – i to nawet jeśli Gia Coppola chciała „tylko” zaznaczyć odklejenie bohaterki od twardej rzeczywistości, pewną niezdolność do pragmatycznego podejścia oraz jej tęsknotę za byciem zrozumianą, baśniowym przeznaczeniem i romantycznym uczuciem. Motyw szczura często pojawia się przy okazji rozkładu, zdrady, choroby i śmierci, ale (według leksykografów) stworzenie to, prócz groźby, zła, wrogości, zniszczenia, zarazy, głodu i kłopotów, symbolizuje także mądrość, wytrzymałość, samowiedzę, a nawet szczęście. Powyższe, włącznie z motywem „księcia” (który po odczarowaniu pocałunkiem prezentuje się już nieco inaczej, nie mając zbyt wiele wspólnego ani z poczciwą szarą myszką, ani walentynkowym ideałem), okazuje się nader prorocze. Znamienny jest także sugestywny kostium karalucha, w którym Link paraduje przy następnym spotkaniu – w powszechnym odbiorze, poza zdolnością do przetrwania, nie kojarzy się on z niczym pozytywnym, wieszcząc za to zgniliznę i upadek.
Nim jednak oglądający Króla Internetu zyskają pełny obraz sytuacji – w której można dojrzeć przewrotną analogię do słynnej komedii Kiedy Harry poznał Sally – Coppola zdąży w barwny sposób zaprezentować kilka spostrzeżeń na temat psychologicznego uwikłania nie tylko w skomplikowaną relację z człowiekiem, który pewnie nie jest szczery nawet sam ze sobą, ale także we własne pragnienia kreujące fałszywy ogląd wydarzeń i jego osoby. Jak również odnieść się do manipulacji ze strony bezdusznych, łasych na zarobek i obojętnych na los konsumentów i konsumentek internetowych treści trybików w machinie show-biznesu oraz omamienia przez samą jej strukturę, która uzależnia od poklasku jak od twardych narkotyków, wpędza w pychę, a zarazem w destrukcyjny strach przed utratą popularności, co to „potwierdza” wysokie mniemanie o sobie. I wreszcie przyucza, by – dosłownie i w przenośni – po trupach dążyć do kariery królowej czy króla internetu. Oczywiście twórczyni Króla Internetu nie mówi nam nic nowego, zdążyliśmy już przyjrzeć się działalności jadących na kontrowersjach influencerów i utrwalających nierealistyczne wzorce influencerek (albo odwrotnie), od których nawet „grzeczna” treść może okazać się patologiczna w skutkach, doprowadzając do tragedii; wiemy o zakłamaniu, hipokryzji i skandalach w gronie celebrytów. Można by rzec, że jej ostrzeżenie jest mocno spóźnione i przez to warstwa fabularna traci część sensu, a przesłanie, wyjąwszy aspekt życia na jałowym biegu i toksycznej relacji, traci na znaczeniu. Ale czy aby na pewno?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!