Jako miłośnik gry w pokera musiałem sięgnąć po Hazardzistę. Problem w tym, że ten film tylko pozornie jest o kartach. O czym w takim razie? Do teraz nie wiem, ale twórcy chyba też nie wiedzieli.
Jako miłośnik gry w pokera musiałem sięgnąć po Hazardzistę. Problem w tym, że ten film tylko pozornie jest o kartach. O czym w takim razie? Do teraz nie wiem, ale twórcy chyba też nie wiedzieli.
Tytułowy Hazardzista (w oryginale „The Card Counter”, czyli liczący karty) to William Tell, były wojskowy, który zachował się dosyć haniebnie, za co musiał odpokutować w miejscu odosobnienia o umiarkowanie przyjemnym obliczu. Nie wchodząc w szczegóły, po tych wydarzeniach zmienił swoje życie i wyruszył w drogę po amerykańskich kasynach, gdzie zarabia grając w karty. Głównie blackjacka, co robi zresztą nie do końca uczciwie, bo licząc karty. Jeżeli nie wiecie o co chodzi, nie bójcie się, bo na samym początku twórcy w przystępny sposób tłumaczą widzowi mechanikę stojącą za tym sposobem na wygrywanie z kasynem. William radzi sobie dobrze również z innymi karcianymi grami, więc w pewnym momencie zaczyna grać w pokera, a dokładnie jego turniejową odmianę czyli „no-limit Texas hold’em”. W tak zwanym międzyczasie przyłącza się do niego młody Cirk, któremu stary wyga stara się pomóc wyjść na prostą.
Za scenariusz odpowiada Paul Schrader, twórca między innymi Taksówkarza czy Ostatniego kuszenia Chrystusa, wobec czego można spodziewać się, że przynajmniej fabularnie Hazardzista się broni. Niestety, historia niespecjalnie mocno porusza, niespecjalnie wzrusza, wcale nie trzyma w napięciu (za wyjątkiem jednej sceny), ani nie zaskakuje. Nienajgorsze są dialogi, ale słuchanie jak bohaterowie ciekawie mówią o niczym, to wciąż nienajlepsza rozrywka. Sporym negatywnym zaskoczeniem jest też fakt, że sama gra w karty tak naprawdę potraktowana jest bardzo po macoszemu, wobec czego widzowie którzy sięgnęli po ten obraz mając nadzieję na porządną prezentację ekscytującej, skomplikowanej, taktycznej strony gry w pokera, poczują się bardzo rozczarowani. Jest to tym gorsze, że początek, a nawet środek filmu, w tym względzie obiecuje bardzo dużo.
Sporym problemem Hazardzisty jest fakt, że film rozkręca się i rozkręca… i rozkręcić nie może, bo po dwóch godzinach nagle się kończy, bez jakiejkolwiek sensownej puenty, bez trzymającego w napięciu finału, a co gorsza niemalże bez związku ze snutą przez prawie dwie godziny historią. Przez jakiś czas zastanawiałem się czy to może jakaś forma gry z widzem, sposób na przełamanie schematu, ale nawet jeżeli było to zamierzone, to wyszło bardzo słabo, bo efekt jest wręcz irytujący. Hazardzista pełen jest urwanych wątków, pseudointelektualnych frazesów, które okazują się być nijak powiązane z prezentowaną historią, a wisienką na torcie jest bolesny brak rozwoju wewnętrznego wszystkich, ale to wszystkich bohaterów (a to już się zdarza naprawdę rzadko, wobec czego zasługuje na szczególne potępienie).
Poczułem pewne rozczarowanie gdy zrozumiałem, że Hazardzista traktuje o hazardzie tylko pozornie, ale byłbym w stanie to zrozumieć, gdyby film był czymkolwiek innym. Czymkolwiek. Niestety, ciężko jest mi zrozumieć czym twórcy chcieli mi ten film sprzedać. Oglądam historię traktującą o traumie po działania wojennych, albo „w stanie wyższej konieczności”? O poszukiwaniu nowego pomysłu na siebie? O ukrywaniu się przed światem i wspomnieniami? O zemście? O sprawiedliwości? Może jednak o hazardzie? Każde z tych pytań znajduje zaczepienie w jednej, maksymalnie w dwóch scenach w firmie, który trwa przecież prawie dwie godziny. Nie kupuję tego.
Aktorstwo oceniam jako średnie z dużym wskazaniem na kiepskie. Oscar Isaac stara się Hazardzistę wyciągnąć za uszy i okazjonalne mu się to nawet udaje, ale wobec pozbawionej sensu historii i mając oparcie tylko w bardzo przeciętnym partnerze w postaci Tye’a Sheridana (w roli młodego Cirka) i Tiffany Haddish która sprawia wrażenie, jakby zapomniała że gra w produkcji z pierwszej, albo ewentualnie drugiej ligi, i zachowuje się jak statystka na planie pomijalnego filmu telewizyjnego. Kiedy na ekranie zobaczyłem Willema Dafoe nabrałem nieco nadziei na poprawę, ale niestety dostaje on dosłownie parędziesiąt sekund czasu.
Hazardzista mi się nie podobał, a na dodatek mnie zirytował. Przede wszystkim dlatego, że na jakiejś płaszczyźnie dostrzegam, albo może raczej mogę się domyślać, co chcieli osiągnąć twórcy. Niestety to czego mogę się domyślać i sobie dopowiadam, nie może mieć żadnego wpływu na ocenę. Po filmie czułem się oszukany, jakby ktoś podłożył mi znaczone karty… chwila moment… nie, nie, nie... Nie sądzę, żeby o to w tym chodziło. O nic nie chodziło.