Lód kontra ogień
Czy tego chcemy, czy nie, jako widzowie musimy przygotować się na prawdziwe tsunami ekranizacji gier. Gdy czytacie te słowa, w tej samej chwili trwają prace nad ponad dwudziestoma filmami i serialami będącymi adaptacjami słynnych growych serii. Poprzedni boom na ekranizacje gier, który miał miejsce na początku tego wieku, trwał przez kilka lat i nie zakończył się dobrze. Wydaje się jednak, że teraz Hollywood jest lepiej przygotowane na powitanie graczy, czego dowodem jest najnowsza filmowa wersja Mortal Kombat. Produkcji Warner Bros. daleko do ideału, ba, nawet do dobrego filmu, ale obraz może okazać się spełnieniem marzeń fanów, którzy przekładają efekciarskie walki nad rozwój fabuły czy logikę świata. Twórcy zrozumieli, jak swoją produkcją odnieść sukces, dlatego Mortal Kombat jest tak przyjemnym widowiskiem.
Historia rozpoczyna się od długiego prologu, w którym poznajemy Hanzo Hasashiego (Hiroyuki Sanada), jednego z najważniejszych członków japońskiego klanu, który w spokoju żyje wraz z żoną oraz córką w niewielkiej chacie w lesie. Pewnego dnia zostają zaatakowani przez Bi-Hana (Joe Taslim) i jego armię zabójców. Pojedynek nie kończy się dobrze dla Hanzo, który zostaje uśmiercony przez Sub-Zero. Ponad trzysta lat później poznajemy Cole’a Younga (Lewis Tan), podrzędnego wojownika MMA, który najlepsze lata kariery ma już dawno za sobą. Po kolejnej przegranej walce spotyka na swojej drodze Jaxa (Mehcad Brooks), który ratuje go przed nasłanym z Pozaświatów Sub-Zero. Kriomanta otrzymał zadanie od samego Shang Tsunga (Chin Han), aby tuż przed rozpoczęciem legendarnego turnieju Mortal Kombat zabić wszystkich obrońców Ziemi. Jax zleca Cole’owi odszukanie Sonyi Blade (Jessica McNamee), która może doprowadzić go do świątyni Raidena (Tadanobu Asano), jednego z Bogów, któremu przypadła ochrona naszej rzeczywistości. Cole okazuje się kluczem do wygrania z przeważającymi siłami Pozaświatów i odwrócenia losów Ziemi. Rozpoczyna się pojedynek o losy całego świata.
Nie oszukujmy się, ale fabuła w Mortal Kombat nie ma większego znaczenia. Nie jest ona pozbawiona sensu, ale jest tak pretekstowa, jak się tylko da. Mamy więc jasno zarysowane dwie strony konfliktu, znamy stawkę pojedynków, a wielkiej tajemnicy dotyczącej głównego bohatera można się domyślić już na samym początku. Film nie ma absolutnie czym zaskoczyć i wszystko toczy się według utartego wzorca z obowiązkowym wybrańcem, pobocznymi bohaterami, którzy pomogą mu odnaleźć własną drogą i ramię w ramię walczyć ze złem. Dlatego szkoda, że twórcy nie pokusili się o pojedynki w ramach tytułowego turnieju. Dla niektórych widzów może to stanowić spory minus, szczególnie gdy mają w pamięci poprzednią ekranizację, ale ten film wyraźnie nie chciał podążyć tą samą drogą, przez co jego akcja rozgrywa się jeszcze przed samym turniejem.Historia w ogóle nie potrafi zaangażować. Wszystkie wątki oparte są o mało angażujące klisze, a twórcom nie udało się stworzyć odpowiedniego napięcia w walkach, przez co z góry wiemy, jak każdy z pojedynków musi się zakończyć. Wpływa to na brak ogólnej stawki i emocji związanych z losem świata. Zupełnie nie czuć zagrożenia, a już tym bardziej, gdy któryś z pozytywnych bohaterów mógłby polec w walce, chociaż początkowo to zbieranina przypadkowych osób. Nie tworzą też ciekawej grupy, która w jakiś sposób by się uzupełniała. Największy potencjał w fabule widać na początku i końcu, gdy otrzymujemy osobistą historię Skorpiona i Sub-Zero. Tkwił w tym ogromny potencjał, który mógłby być świetnym początkiem dla całej serii. Szkoda, że twórcy nie uwierzyli, że taka produkcja mogłaby zadowolić fanów marki, bo jestem przekonany, że otrzymalibyśmy o wiele lepszy film.