Długo oczekiwana adaptacja kultowego anime w końcu zadebiutowała na Netflixie. Oceniamy, czy to lepsza propozycja od nieudanego Cowboy Bebop.
Słomkowy kapelusz
Netflix ma dużo do udowodnienia fanom japońskich animacji. Poprzednie dwie głośne amerykańskie ekranizacje popularnych serii nie wyszły najlepiej. Gdy o filmowym Death Note na szczęście mało kto już pamięta, tak przykład Cowboya Bebopa sprzed dwóch lat jest jeszcze całkiem świeży. To właśnie ten serial miał przekonać widzów do aktorskich wersji kultowych anime, ale produkcja zaprzepaściła cały swój potencjał. Oglądalność była na tyle niska, że platformie nie pozostało nic innego, jak skasować „kosmicznego kowboja” po pierwszym sezonie. Na horyzoncie znajdują się jednak kolejne adaptacje, dlatego na barkach One Piece spoczywa los przyszłych produkcji. Można dać drugą szansę, a nawet trzecią, ale gdy jej również się nie wykorzysta, ciężko oczekiwać kolejnego zaufania od widzów. Na szczęście One Piece pokazuje, że przy odpowiednich twórcach da się przełamać klątwę aktorskich ekranizacji, nawet jeżeli na ten efekt musimy poczekać do drugiej połowy sezonu.
Gold D. Roger (Michael Dorman) zostaje złapany przez marynarkę po wielu długich latach poszukiwań. Podczas egzekucji wyjawia, że gdzieś na świecie ukryty jest skarb – One Piece. Tak rozpoczyna się wielka era piratów, którzy za wszelką cenę chcą odkryć lokalizację wielkiego bogactwa Rogera. Wiele lat później do wyścigu dołącza Monkey D. Luffy (Iñaki Godoy), który nadal wierzy, że legendarny skarb istnieje i zamierza zrobić wszystko, aby go zdobyć, przy okazji zostając królem piratów. Ale do tego celu potrzebuje porządnego statku i wiernej załogi. Podróżując po kolejnych portach i miastach, zdobywa przychylność ukrywającej mroczną przeszłość Nami, wojowniczego Roronoa Zoro (Mackenyu), potrafiącego walczyć trzema mieczami jednocześnie, strachliwego, ale lojalnego Usoppa (Jacob Gibson), a także równie skutecznego w kuchni, jak i w walce Sanjiego. Razem wyruszają w przygodę, która na zawsze odmieni ich życie.
GramTV przedstawia:
Przełożyć animę lub mangę na tradycyjny język aktorskiego filmu nie jest proste. Dlatego tak wielu twórców wykładało się już na początku, dokonując licznych zmian w swojej wersji względem oryginału, lub wręcz przeciwnie, zbyt kurczowo trzymając się pierwowzoru. Ale prawdopodobnie żaden z nich nie był fanem anime, a przynajmniej nie tak wielkim jak Steven Maeda, który jako jedyny zadbał, aby jego ekranizacja była jak najwierniejsza anime, jednocześnie zmieniając niezbędne elementy, zachowująć spójność całości, by nie wyszła z tego karykatura lub parodia. Przez to próg wejścia w One Piece wcale nie jest tak niski, jak mogłoby się wydawać. Wielu widzów już w pierwszym odcinku odrzuci projekt postaci z kolorowymi, bujnymi fryzurami, ekstrawaganckimi charakteryzacjami i krzykliwymi, kolorowymi strojami. Reszta z pewnością uszanuje, jak bardzo przypomina to anime i doceni fakt, że z każdym kolejnym odcinkiem sprawia to coraz więcej frajdy, pozwalając serialowi wyróżnić się na tle pozostałych produkcji.
Początki z One Piece mogą więc przynieść trochę trudności, szczególnie że w pierwszej połowie sezonu przede wszystkim poznajemy bohaterów, dowiadujemy się o ich tragicznej przeszłości, patrzymy jak kształtują się ich wzajemne relacje, a przy tym wszystkim właściwa historia dopiero się rozwija z majaczącą na horyzoncie obietnicą, że dalej będzie tylko lepiej. I rzeczywiście jest. Po pierwszych czterech odcinkach nie byłem za bardzo przekonany do aktorskiego One Piece. Serial wiele elementów robił lepiej od Cowboy Bebop, więc byłem spokojny, że nie będzie powtórki z rozrywki, ale dopiero kolejne cztery epizody udowadniają, z jak dobrą produkcją, pełną potencjału na kolejne sezony, mamy do czynienia.
To co najbardziej mi się spodobało to jak Zeff stracił nogę. W mandze ją zjadł by przeżyć ,a w anime że kotwica mu ja odcięła i przetrwał bez jedzenia. Fajnie że wzięto to z mangi. Co roszczarowuje trochę to postać Usopa jest za mało śmieszny w porównaniu do tego gościa z mangi i anime. W walce z Chew liczyłem na kilka śmiesznych momentów i nie było żadnego 😭😭😭😭😭 mimika twarzy Usopa powinna być często pokazana w stylu takim jak w filmie maska z Jim carreyem, ale to pewnie były by dodatkowe koszty. Dobrze że chociaż oda nad tym trzyma piecze nie będziemy mieć tu żadnych romansów lufy Zorro z czego słynie netflix.