Recenzja serialu Y: The Last Man. Bez szans na cokolwiek dobrego

Kamil Ostrowski
2021/11/18 17:00
0
0

Jeżeli liczyliście na porządną apokalipsę na kanwie porządnego komiksu, to się przeliczyliście. Dostaliśmy absolutny gniot w którym nic się nie klei.

Recenzja serialu Y: The Last Man. Bez szans na cokolwiek dobrego

Rzadko kiedy zdarza mi się, zwłaszcza ostatnimi czasy, żebym miał okazję naprawdę solidnie poznęcać się nad jakimś serialem. Ostatnie lata przyniosły zasadniczo podniesienie się poziomu prezentowanego nawet przez produkcje zmierzające prosto na platformy VOD, wobec czego rzadko kiedy zdarza się tytuł, któremu mogę wystawić mniej niż 5.0/10. Natomiast w przypadku Y: The Last Man mogę, chcę i wystawię ocenę zdecydowanie niższą. A co gorsza, wcale nie miałem oczekiwań w stosunku do tego serialu, to nie jest tak że się zawiodłem i chcę się zemścić. On jest po prostu tak zły.

Serial skupia się wokół dramatycznego wydarzenia w historii ludzkości. Oto bowiem wszystkie ssaki w który zawarty był (niemalże tytułowy) chromosom Y, zostały starte z powierzchni ziemi. Jak to wyglądało możemy zobaczyć już w pierwszym odcinku – krótki, ale obfity krwotok i cyk, nie ma faceta/samca. Co się stało? Wirus, bakteria, broń biologiczna, fale radiowe, promieniowanie słoneczne? Na tym etapie diabli wiedzą co się wydarzyło, natomiast z pewnością dało solidnie popalić całemu światu, który błyskawicznie pogrąża się w chaosie i bezprawiu. Powiedziałbym wręcz, że dzieje się to podejrzanie szybko. A pośrodku tego społeczeństwa w trybie przyspieszonego rozkładu grający pierwsze skrzypce Yorick, ostatni żywy mężczyzna na Ziemi.

Nie urągając niczym kobietom, sądzę bowiem, że mężczyźni nie poradziliby sobie w analogicznej sytuacji dużo lepiej, trzeba przyznać że sytuacja „postwydarzeniowa” została koncertowo wręcz położona przez kobiety u władzy, które starają się przejąć kontrolę nad społeczeństwem pogrążającym się w chaosie. Anarchia postępuje na tyle szybko, że wspomniane przeze mnie chwilę temu „wydarzenie” staje się „postapokalipsą” w niewiarygodnie ekspresowym tempie. Aż ciężko jest uwierzyć, że Ameryka w ciągu paru tygodni pogrążyła się w aż takim chaosie. Co robi z tym na szybko ukonstytuowany rząd? Zajmuje się rzeczami które trudno nazwać inaczej jak pierdołami, nie potrafi podejmować trudnych decyzji, jest niewiarygodnie mało decyzyjny. Albo ja mam skłonności psychopatyczne, albo krajem naprawdę nie rządzi się przez empatię i rozmawianie o uczuciach. Tak czy inaczej, efekt jest taki, że Yorick wraz ze specjalną agentką desygnowaną przez panią prezydent, przemierzają kontynent wyglądający jakby świat skończył się nie parę tygodni, ale parę lat temu. Brakowało już tylko, żeby szabrownicy nosili naramienniki ze szpikulcami.

GramTV przedstawia:

Żeby było jeszcze gorzej, serial stworzony jest wedle wszystkich najgorszych wzorców tworzenia „politycznie poprawnych” (nienawidzę tego sformułowania, ale ono pasuje tutaj najbardziej) produkcji serialowych czy filmowych. Skoro ma tapecie mamy śmierć całego gatunku męskiego/samczego, to nie należy przecież ignorować istnienia trans-mężczyzn, co samo w sobie nie jest złe, ale wsadzanie w usta rozmaitych bohaterów po odcinek sformułowań w rodzaju „hej, ale przecież to nie jest tak że wszyscy mężczyźni umarli!” zakrawa na jakąś parodię. Tak, wiemy że trans-mężczyźni to też mężczyźni, ale tutaj stajemy w obliczu wymierania całego szeregu gatunków, to naprawdę nie jest czas na to, żeby chodzić na palcach i starać się nie obrazić niczyich uczuć. Tym bardziej, że akurat trans-mężczyzna to jedna z bardziej przyzwoitych postaci w tym serialu, kiedy tylko udaje mu się uciec od bycia „tokenem”, który ma za zadanie po prostu zaspokoić potrzebę twórców do poczucia się najlepszymi ludźmi na świecie.

To nie jest też tak, że nawet pomimo przegięcia pod względem forsowania reprezentacji czy fetyszyzowania pewnych wątków nie jestem w stanie cieszyć się z dobrego (albo chociażby przyzwoitego) serialu. Jednym z najbardziej jaskrawych przykładów niech będzie Chilling Advntures of Sabrina, który za wyjątkiem ostatniego sezonu (albo dwóch) bardzo mi się podobał. Sęk w tym, że w przypadku Y: The Last Man naprawdę nie dostajemy niczego więcej, ponad dumnie wypięte piersi scenarzystek i reżyserki, które obwieszczają „ha! Teraz to wam pokazaliśmy patriarchacie!”. Akcja jest mizerna, dialogi zwyczajnie głupie, postaci źle zarysowane, a chemia między aktorami tak mało wyraźna, że momentami dopiero wsadzanie w usta poszczególnych postaci rozmaitych kwestii (w stylu „hej, X chyba Ci się podoba, co?”), sprawiało że orientowałem się co autorzy mieli na myśli. Po prostu jedna wielka nuda, brak ładu, składu i polotu.

Mógłbym jeszcze chwilę wymieniać wady serialu, wspomnieć o idiotycznych, nieciekawych wątkach, zmarnowanych szansach czy fatalnej grze aktorskiej, tylko czy to ma sens? Po co męczyć trupa, bo przecież serial został już wycofany. Spróbujmy zatem z drugiej strony. Czy Y: The Last Man ma jakieś zalety? Otóż całkiem niezły jest odcinek ze szturmem na placówkę rządową, w którym następuje kulminacja intrygi politycznej i chyba jedyny moment, w którym serial przyciągnął w 100% moją uwagę. Jakieś pozostałe zalety? Oglądanie go jest nieobowiązkowe. I z tej fantastycznej możliwości nieoglądania go szczerze radzę Wam skorzystać.

1,5
Jeden z najgorszych seriali jakie widziałem w ostatnich latach. Cud, że ten paździerz dotrwał do końca pierwszego sezonu
Plusy
  • Poł dobrego odcinka
Minusy
  • Wszystkie pozostałe są koszmarnie złe
  • Nachalna "tokenizacja" rozmaitych postaci
  • Zwyczajnie głupi
  • Zwyczajnie nudny
  • Zwyczajnie źle nakręcony
  • I zwyczajnie źle zagrany
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!