Po tym, co zobaczyłem w trakcie tegorocznego Dreamhack Stockholm doszedłem do wniosku, jak bardzo brakuje mi typowego dla kafejkowych LAN Party stylu, którym Szwedzi nadal żyją po dziś dzień.
Niby podobieństwa są, ale…
Zdj. Michał “Muradin” Grabowski
Poranek, kilka minut po godzinie ósmej i nadal ciemno, jakby człowiek obudził się delikatnie przed świtem. Łatwo jest zapomnieć, że położenie geograficzne Szwecji na kilka chwil przed zimą to gwarancja bardzo krótkiego dnia. Nie mniej jednak biorąc pod uwagę nasze położenie względem hal, na których odbywał się Dreamhack Stockholm to ewentualne podróże nie były aż tak wielkim problemem, bo i jakby wszyscy przewoźnicy byli „przygotowani” na to, że większa niż zazwyczaj liczba osób będzie stamtąd podróżowała po całym mieście.
To, co najciekawsze w przypadku Dreamhack to bardzo dobra organizacja samego wydarzenia na wielu płaszczyznach. Począwszy od tak prozaicznych czynności jak kontrola na bramkach (jakby nie patrzeć – Szwecja ten stopień związany z zagrożeniem terrorystycznym ma zdecydowanie wyższy niż Polska), ale również jeśli chodzi o układ stref w ramach expo, czy nawet obszaru LANowego. I nawet biorąc pod uwagę fakt, iż powierzchnia całej imprezy jest nieco mniejsza niż Poznań Game Arena, a ludzi również jest o tych kilkanaście tysięcy mniej (jakieś 70 tysięcy w Poznaniu do ponad 50 tysięcy w Sztokholmie podczas sold out w sobotę), to tych tłumów w trakcie Dreamhacku w Sztokholmie nie było aż tak czuć. Nawet podczas imprezy otwarcia, gdzie oczy wszystkich widzów skupione są na głównej scenie tak szybko, jak wszyscy się pojawili, tak również sprawnie bez większych problemów opuścili teren.
I gdyby spojrzeć na to wszystko z zewnątrz, to z łatwością można powiedzieć: „Ej, stary, ale przecież tutaj jest praktycznie tak samo jak u nas!”. No właśnie nie do końca.
Zdj. Michał “Muradin” Grabowski
Tutaj przychodzą mi na myśl porównania z niemieckim Gamescomem, który co prawda jest objętościowo kilka razy większy niż nasze PGA… ale pod względem pewnego straganowego podejścia wypada niezwykle podobnie. Bowiem o ile gier jako takich może jest i więcej (choć powiedzmy sobie to szczerze – w tym roku więcej było oglądania niż grania), to również i przeróżnych stoisk z licencjonowanym bądź nie licencjonowanym towarem jest bez liku. Ceny zresztą również są bardzo podobne, bo kilkukrotnie zawyżone. Tutaj z kolei tego wszystkiego tak jakby nie ma. Piszę nie bez powodu „tak jakby”, ponieważ była tu co prawda strefa sklepowa (dużo sprzętu, sporo gadżetów), ale udało się znaleźć tylko i wyłącznie jedno miejsce, w którym ktoś sprzedawał samoróbki z anime oraz pseudokatany. Cała reszta to była również strefa, w której twórcy prezentowali swoje dzieła np. dziewczyna, która robiła przepiękne obrazy z postaciami z gier czy małżeństwo tworzące bransoletki kolorystycznie nawiązujące do ulubionych bohaterów.
Zdj. Michał “Muradin” Grabowski
GramTV przedstawia:
Podobnie jest w przypadku strefy gastronomicznej, która właściwie usytuowana była w kilku miejscach, ale nie było mowy o jakichś upchanych pod dachem foodtruckach czy walającym się wszędzie popcornie. Jedynym wyjątkiem, w którym faktycznie można byłoby powiedzieć, że możliwe było właściwie wszystko była strefa LAN… ale o tym opowiem za chwilę. Mimo wszystko jednak miejsc, gdzie można było coś zjeść lub czegoś się napić było kilka i ceny wbrew pozorom również nie były wystrzelone w kosmos. Powiedzmy, że około 5 zł z automatu za wodę, gdzie w Kolonii płaci się około 12 zł (bo szkło, bo cło, bo impreza pro-eko) nie jest wygórowaną kwotą.
Największa różnicą natomiast były strefy poszczególnych partnerów imprezy oraz sceny, na których odbywały się wszelkie turnieje. Można było mieć bowiem wrażenie, że jak na kraj Aviciiego przystało powinno być tu niesamowicie głośno, ale ostatecznie ten cały hałas był niesamowicie wyważony. Do tego stopnia, że jeśli rzeczywiście było głośno, to oznaczało, że coś się faktycznie na scenie działo. Z kolei raczej trudno było tutaj usłyszeć gromkie okrzyki tłumów graczy czekających na rzucane z wysokości smyczki czy baloniki producenta kart graficznych czy gier komputerowych. Można było za to wziąć udział w ciekawych konkursach, wykonywać zadania jak chociażby w strefie Microsoftu i Monster Energy, a jak kogoś zmogło, to zawsze mógł się walnąć na łóżko w strefie IKEA z wyciszającymi słuchawkami w stylu „silent party”.
Zdj. Michał “Muradin” Grabowski
Dlatego też mimo poczucia, iż jest tutaj nieco skromniej niż w przypadku wielu innych imprez growych, to całość ma niesamowitą aurę growego festiwalu połączonego z esportowymi zawodami na wysokim poziomie. Czy to lokalnym, czy to globalnym. Głównie dlatego, że jednak jeśli spojrzymy na to wszystko z pewnej perspektywy, to połączenie amatorskiego grania z tym bardziej profesjonalnym/stoiskowym wypada bardzo różnie. Najczęściej wszystko kończy się na wybieraniu “albo albo” i ten drugi styl przechodzi w większości przypadków. Z kolei te mniejsze, amatorskie zawody niestety potrafią umknąć oczom graczy zwłaszcza w czasach, gdy grać w gry można z powodzeniem przez sieć w domu i ten element społecznościowy coraz częściej schodzi na boczny plan.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!