Resident Evil Village - recenzja - w rumuńskiej wiosce dziś nie zaśnie nikt...

Poprzednia odsłona Resident Evil podniosła bardzo wysoko poprzeczkę. W Resident Evil Village warto zagrać, ale mimo wszystko widać, że Capcom znów zaczął skręcać w dobrze znane graczom strony.

Resident Evil Village - recenzja - w rumuńskiej wiosce dziś nie zaśnie nikt...

Najgorsze w ocenianiu Resident Evil: Village jest to, że poprzednia odsłona, czyli Biohazard: Resident Evil była aż tak dobra. Po kilku dość dyskusyjnych odsłonach oraz eksperymencie z odcinkowym podejściem do sprzedawania zawartości “siódemka” ze swoim dość gęstym klimatem oraz widokiem z oczu głównego bohatera wprowadziła trochę świeżości (czy aby na pewno?) w tym pokręconym świecie Residenta. Tym samym, w którym Chris Redfield siłował się z kamieniem w wulkanie w trakcie walki z Weskerem w piątce.

Do pewnych sytuacji, przedziwnych zwrotów akcji oraz zawieszania swojej niewiary przyzwyczaiłem się już od dawna, więc myślałem, że Resident Evil: Village raczej mnie nie zaskoczy. Oj jak bardzo się myliłem…

Chciałbym jednak zaznaczyć jedną rzecz - postaram się jak najbardziej omijać spoilery oraz kluczowe wydarzenia fabularne. Głównie po to, aby wiernym fanom serii oraz wszystkim tym, którzy nie mogą się doczekać spotkania z Lady D… premiery Resident Evil: Village nie odbierać zabawy. Zdaję sobie jednak sprawę, że w sieci od bardzo dawna hulają radośnie spoilery i chciałbym, aby tutaj nie było. Ani w tekście, ani w komentarzach.

Dlatego też bardzo proszę - nie psujcie innym zabawy, nikt tego nie lubi. Bo jak nie, to przyjdzie pani z zamku i będzie straszyła po nocach!

Chodź, opowiem ci bajkę…

Resident Evil: Village zaczyna się dość nietypowo, bo od… bajki opowiadanej przez Mię Winters córce Rose. Niby normalny wieczór gdzieś na wiosce w Europie, gdzie Chris Redfield wywiózł Ethana wraz z rodziną kilka lat po wydarzeniach z Luizjany, ale jednak nie do końca. Chris wraz z drużyną wpadają do domu, Mia zostaje zastrzelona, a Ethan wraz z dzieckiem zabrani do bliżej nieznanego miejsca. Dochodzi jednak do wypadku, w którym załoga samochodu ginie, a dziecko znika. Ethan trafia do tajemniczej wioski w Rumunii, w której od samego początku dzieją się rzeczy dziwne i trudne do wyjaśnienia. Mieszkańcy walczą o przetrwanie, w okolicy grasują wilkołaki, a całości dopełnia historia czterech domów - Dimitrescu, Heisenberg, Moreau oraz Beneviento. Co ich łączy? Dlaczego Rose została porwana? I czy Chris Redfield musiał aż tyle kulek władować w panią Winters? Ethan ma naprawdę dość trudny orzech do zgryzienia, a z każdą kolejną mijającą godziną historia nabiera barw, ale również staje się coraz bardziej pokręcona.

To, co się rzuca w oczy właściwie już na starcie to to, że Resident Evil: Village ma bardzo podobną strukturę do “siódemki”. Bowiem tytułowa wioska jest miejscem, do którego wracamy najczęściej, a wraz z postępami otwierają się również nowe ścieżki, miejsca do eksploracji oraz przedmioty do zgarnięcia. I podobnie jak w poprzedniej części o ile na samym wstępie można się nieźle pogubić, tak po godzinie łatwo jest zrozumieć zasady tej zabawy. Warto sprawdzać wszystkie kąty, czytać notatki, oglądać zdjęcia i okazuje się, że wszystko układa się w dość logiczną całość. Podobnie sprawa ma się z zagadkami logicznymi - o ile na samym wstępie można utknąć, tak jak już jeden element ruszy, to rozwiązanie ich jest kwestią czasu.

GramTV przedstawia:

Resident Evil: Village potrafi zaskoczyć. Nie tylko fabularnie, ale również w kwestii tego, co czeka głównego bohatera w kolejnych miejscach. Wszystko po to, aby jak najlepiej wyeksponować różnice oraz charakterystykę poszczególnych domów. Czy się udało? Jak najbardziej, choć w jednym miejscu miałem poczucie sporego niedosytu, bo i potencjał tkwiący w lokacji oraz historii wydawał się o wiele większy. Miałem jednak wrażenie, że Capcom w RE: Village postanowiło zagrać dobrze znane i lubiane przez graczy melodie w nieco innej aranżacji. Jest i opuszczona posiadłość, jest Lady Alcina Dimitrescu i jej trzy córki wędrujące po korytarzach zamku, jest wioska gdzieś w Europie. Jest i kupiec, który pojawia się w różnych miejscach i niejako towarzyszy Ethanowi w trakcie tej całej podróży. Wszystko to brzmi znajomo, prawda?

Mimo wszystko czasami trzeba na pewne wydarzenia przymknąć oko. Nawet, jeśli aż na usta ciśnie się słynne “cóż za przypadek”. Koniec końców do pewnych rozwiązań oraz kiczowatości w tej serii już się przyzwyczaiłem i nie szokują one tak, jak w poprzednich odsłonach Resident Evil. O ile jednak “siódemkę” ceniłem sobie właśnie za to, że tych elementów było zaskakująco mało (zostawiam z boku walkę z mutantami na pięści w dodatku End of Zoe), tak tutaj Capcom wraca momentami “do formy”. Może nie jest to tak spektakularne i nie przypomina tego, co działo się w RE5, ale jednak daleko temu do nieco bardziej przyziemnego charakteru poprzedniej części.

Jak nie zwiedzać rumuńskiej prowincji?

A jak jest od strony samej rozgrywki? Ci którzy grali w Biohazard: Resident Evil odnajdą się bez problemu czy to w feelingu strzelania, czy też zasadach craftingu. Cały czas jednak miałem wrażenie, że Capcom poszedł w proste rozwiązanie - to samo, ale więcej. Jest więcej broni - każdy typ posiada kilka różnych odmian, a do tego dołożyć trzeba możliwość ich ulepszania (modyfikacji oraz statystyk). W kwestii craftingu jest nieco więcej różnych odczynników potrzebnych do stworzenia danego typu amunicji lub też innych materiałów. Dokładamy do tego jeszcze zbieranie pieniędzy i błyskotek rozrzuconych po lokacjach, a także… zbieranie mięsa z niektórych zwierząt w jednym celu. Robi się dość gęsto, prawda? Nie mniej jednak zbieranie wszystkiego co popadnie się opłaca i warto odwiedzać Duke’a, bo nie wiadomo kiedy będzie miał coś nowego na stanie.

Właściwie można powiedzieć, że Resident Evil Village będzie rajem dla wszystkich tych, którzy lubią przeczesywać wszystkie kąty w poszukiwaniu wszystkiego, co przydatne. A przy okazji koszmarem dla tych, którzy niekoniecznie lubią zarządzać ekwipunkiem, chociaż w porównaniu do Resident Evil 7 miałem wrażenie, że całość jest o wiele bardziej przyjazna dla tych, którzy lubią trzymać kilka paczek amunicji więcej na wszelki wypadek. Zwłaszcza, na poziomie łatwym, który sporo wybacza, ale również wymaga o wiele mniej amunicji do przedzierania się przez hordy wroga.

Tutaj słowo “horda” jest użyte nieprzypadkowo, ponieważ momentami w RE: Village przeciwników pojawia się naprawdę sporo na ekranie. Do tego stopnia, że całość przypomina raczej te typowo FPSowe serie niż survival horror z krwi i kości, co może wpędzić nieświadomego gracza w pułapkę. Zarządzanie amunicją, mimo że jest jej nieco więcej, nadal jest kluczowe, a nie każde starcie jest warte używania strzelby… przynajmniej na początku. Nawet, jeśli korzystanie z pada DualSense do PlayStation 5 świetnie odwzorowuje pociągnięcia spustu w każdym z typów broni. Później, wraz z postępami fabularnymi to uczucie dbania o każdy pocisk ucieka i o ile są momenty, gdy amunicji do konkretnego typu broni może brakować, tak te kilka zapasowych sztuk do innego typu pozwala na duży komfort psychiczny.

Rzuciło mi się w oczy również to, że momentami gra wręcz wymusza na graczu przechodzenie obok przeciwników. Nie chodzi nawet o to, że czasami trzeba uciekać czy zmieniać strategię, ale w sytuacjach jeden na jednego w wąskich pomieszczeniach trzeba iść na żywioł i liczyć na szczęście. Dokładając do tego fakt, iż z niektórymi przeciwnikami trzeba walczyć w konkretny sposób np. rozbijając pancerz, to całość się komplikuje. Liczyłem na to, że starcia z bossami będą nieco bardziej urozmaicone i będą wymagały czegoś więcej. Może to przyzwyczajenie z innych gier bierze górę, ale jednak w niektórych tytułach dało się stworzyć naprawdę ciekawe walki, które potrafiły zapaść w pamięć. Tu natomiast ekscytacja mieszała się czasami z małymi rozczarowaniami. Było w miarę dobrze, ale liczyłem na zdecydowanie więcej rozgryzania poszczególnych starć.

Komentarze
6
MisioKGB napisał:

Oho, a więc czas się wybrać do Rumunii. Świetne recenzja dzięki Muradin, kolejny tytuł do zagrania. Gdyby tylko człowiek tak na przykład nie musiał spać, ehh.. :) 

Gorzej, jak chciałby zasnąć, a po jednej ze scen zasnąć nie może... :D

MisioKGB
Gramowicz
05/05/2021 23:05

Oho, a więc czas się wybrać do Rumunii. Świetne recenzja dzięki Muradin, kolejny tytuł do zagrania. Gdyby tylko człowiek tak na przykład nie musiał spać, ehh.. :) 

Sanders-sama napisał:

Heh, tego się spodziewałem. Dziwne że uparcie nie chcą pokazywać jego twarzy, mimo że i tak pokazywali ją na artach.

Powiem więcej - jest kilka momentów, w których spokojnie mogliby ją pokazać, ale nie. Jednak zasłania się ręką, kurtką, czymkolwiek czym można się zakryć :D 




Trwa Wczytywanie