Wstąpił do piekieł, po drodze mu było
Specjalne edycje zwykły w podtytule mieć nazwę kruszcu (srebrna, złota, platynowa) lub kamienia szlachetnego (na przykład diamentowa). W przypadku Painkillera ta, jak i kilka innych zasad, została złamana. Otóż na pudełku ze zmaksymalizowaną wersją gry widnieje nazwa Czarna Edycja. Jego zawartość podobna jest do swoich odpowiedników, ale trzeba przyznać, że dystrybutor w ten sposób zadbał o podtrzymanie wszechobecnego w grze piekielnego klimatu.
Najważniejszą różnicą pomiędzy regularnym wydaniem Painkillera a Czarną Edycją jest dołączony do podstawki dodatek o nazwie Battle out of Hell. Na płycie można też znaleźć bardzo fajny film o powstawaniu gry, teledysk oraz trailer wersji na XBoksa. Painkiller, jako jedna z niewielu naszych rodzimych produkcji (deweloperem jest warszawski devteam People Can Fly) przebiła się do czołówki sieciowych FPSów i była grana na wielu znanych i popularnych turniejach na świecie.
Stara szkoła – nowe opakowanie
Mówiąc pokrótce, Painkiller to oldschoolowy shooter z grafiką, która, pomimo że gra ukazała się w roku 2004, nadal może powalić na kolana. Gdyby chcieć porównać Painkillera do innych głośnych tytułów, to jako pierwsze na myśl nasuwają się takie nazwy jak Doom oraz Serious Sam. Wszystkie te pozycje mają wspólną cechę, a mianowicie niesamowicie wartką akcję. O ile Serious Sam posiadał momenty tryskające humorem, to Painkiller jest raczej smutny i w aspekcie fabularnym o wiele mroczniejszy niż przygody Poważnego Sama i bardziej podobny do serii Doom.
Niebiosa najęły płatnego zabójcę
Gdzieś na górze pojawił się problem. Otóż Lucyfer nie poprzestał na niepodzielnych rządach w piekle i postanowił wziąć dla siebie o wiele więcej. W tym celu zaczął wysyłać swoje sługi w zakątki świata opanowane dotychczas przez drugą stronę, czyli siły niebiańskie. Jednakże los pokrzyżował jego plany uśmiercając pewnego człowieka. Zabity w wypadku samochodowym dostał wybór: zatrzyma hordy piekielne lub już nigdy nie ujrzy swojej ukochanej, na marginesie ofiary tej samej kraksy. „Love conquers all”, jak mawiają w Albionie, więc Daniel Garner rusza w nienawistną krucjatę wymierzoną w przeklętych. Tak prawdę mówiąc, to wymierzoną w każdego kto pokaże się na linii ognia, gdyż grając w Painkillera nie spotkasz istot, które chciałyby spokojnie porozmawiać przy filiżance herbaty.
Piekielne klimaty
Brawa należą się People Can Fly za podejście do tematu monumentalnych bitew jeden versus tłumy pomagierów Rogatego. Armia piekielna opanowała sporo oddalonych od siebie przyczółków, co zaowocowało odmiennymi sceneriami w każdym z poziomów przez które przyjdzie graczowi się przebić. A tych jest sporo. Sama podstawka oferuje ich 24, a w Battle out of Hell dodano kolejnych 10. Rozgrywka rozpoczyna się, jak przystało na mrocznego shootera, na równie mrocznym cmentarzu. Wystarczy się ruszyć z miejsca, a gracz zaczyna być atakowany przez tłumy nieumarłych, nie przebierających w środkach aby udowodnić swojemu szefowi - czyli samemu Panu Ciemności - swoją przydatność. W drodze do celu przyjdzie Danielowi przedrzeć się między innymi przez budynek opery, bagno, zamek, miasto na wodzie, aby wreszcie skończyć w, nomen omen, piekle. Po ostatecznym starciu okazuje się, wraz z uruchomieniem dodatku, że trzeba jeszcze wrócić. Znaczy to, że czeka cię podróż zaczynająca się w sierocińcu, w którym raczej powinno się postawić na resocjalizację, niż zwykle stosowane w takich miejscach środki wychowawcze. Dalej jest równie zabawnie. W drodze do krainy cieni przyjdzie ci odwiedzić między innymi Koloseum czy Leningrad. Poziomy skonstruowane są z pomysłem. Umieszczono na nich wiele sekretnych miejsc, z których część ukryto tak zręcznie, iż naprawdę trzeba się namęczyć, żeby je wszystkie odnaleźć.
Każdy z leveli ma własny klimat, a niektóre wręcz przytłaczają rozmachem. Dodatkowo monstra „zaludniające” je rzadko powtarzają się w innych lokacjach, co bezspornie dodaje grze atrakcyjności. Oponenci nie grzeszą inteligencją, jednak z reguły atakują masowo i potyczka, która często rozpoczyna się dość niewinnie, po opadnięciu kurzu i przyschnięciu krwi, okazuje się rzezią na skalę przemysłową. Wśród adwersarzy natkniesz się na różnej maści martwiaki, czyli między innymi upiory, kostuchy i duchy. Są także złowrodzy mnisi, groźni ninja, wiedźmy i upadłe zakonnice. Większość z potworów ma jakieś specjalne właściwości. Niektóre atakują na odległość, inne po śmierci eksplodują. Na brak różnorodności nie można narzekać. Potępieńcy zostawiają po sobie dusze, które wyglądają jak wirujące obłoki energii. Zebranie odpowiedniej ich ilości owocuje przemianą w prawdziwego demona zniszczenia. W tej postaci radykalnie zmienia się sytuacja. Gracz jest nieśmiertelny, jego ataki są iście dewastujące a hordy wrogów padają jak muchy.
Gra została podzielona na rozdziały. Brnąc jak jednoosobowa armia przez zgraję przeciwników co jakiś czas trafisz na poziom, na którym czeka tak zwany boss. Jest to najczęściej ogromne monstrum, przy spotkaniu z którym należy zastosować specyficzną taktykę, aby je uśmiercić. Przykładowo podczas pojedynku mającym miejsce na bagnie, początkowo nie można zranić oponenta i aby uczynić go podatnym na ataki należy strzelać w wydobywające się z mokradeł bąble. Dopiero gdy twardziel osłabnie można przejść do zmasowanego ataku.
Czarny tarot
Czarny tarot to zestaw kart, które ułatwiają grę, ale jednocześnie, paradoksalnie, bardzo ją utrudniają. Karty dzielą się na srebrne i złote. Te pierwsze działają automatycznie cały czas, natomiast te drugie wywierają efekt czasowy. Oba rodzaje można kupować za monety zbierane podczas gry. Zakupu kart dokonuje się pomiędzy poszczególnymi poziomami… i tu zaczynają się kłopoty. Otóż nie dość, że jednocześnie można ich mieć ograniczoną ilość, to jeszcze aby zdobyć te potężniejsze musisz wykonać specjalne zadania postawione przez twórców. Przykładowo, aby móc zakupić kartę o nazwie „Furia” - powodującą, iż zadawane przez bohatera obrażenia są podwajane - musisz ukończyć level mający miejsce w domu wariatów używając tylko podstawowej broni, tytułowego Painkillera. Zadania owe nie są łatwe i niejednokrotnie trzeba podchodzić do nich po kilka raz złorzecząc na pomysłowość autorów gry.
Infernalne pejzaże i piekielne wycia
Grafika, jak już wcześniej zostało wspomniane, jest na bardzo wysokim poziomie. W dniu premiery wrażenie było oczywiście jeszcze lepsze. Twórcy postanowili urzec graczy mnogością efektów graficznych, z naciskiem na wybuchy. Niejednokrotnie zdarzy ci się trafić w coś co eksploduje i ekran zaczyna się zmieniać jak w kalejdoskopie. Latają butle z gazem, szczątki bestii piekielnych, a nawet sztuczne ognie. W Battle out of Hell jeszcze podkręcono grafikę, więc szczęśliwi posiadacze starszych kart graficznych z serii GeForce FX i im odpowiednich powinni pogrzebać w opcjach, jeżeli chcą osiągnąć zadowalającą szybkość działania Painkillera.
Rozwałce towarzyszy ostra muzyka. Idealnie pasuje ona do klimatu rozgrywki, jednakże szczerze trzeba przyznać, że metalowe brzmienia nie każdemu melomanowi przypadną do gustu. Dodajmy do tego odgłosy broni, wybuchów oraz wycia piekielnej zgrai i można spodziewać się wizyty zaniepokojonych sąsiadów. W spokojniejszych fragmentach, a tych jest naprawdę niewiele, słychać spokojne, ambientowe odgłosy.
Arsenał krzyżowca
W czasach, gdy twórcy shooterów prześcigali się w upakowaniu w swoich grach jak największej ilości broni, ludzie z People Can Fly postawili na oryginalność. W całej grze, włączając w to dodatek, jest siedem narzędzi do utylizacji wrogów, czyli razem czternaście. Już tłumaczymy skąd ten dziwny rachunek: każda ze spluw ma dwa tryby działania. Najczęściej różnią się one od siebie, więc można prowadzić skuteczny ogień nie tracąc czasu na zmianę giwery, co jest niebywale ważne szczególnie w przypadku gry wieloosobowej.
Podstawową bronią jest tytułowy Painkiller. Pierwszy tryb działania pozwala przedzierać się przez oponentów niczym kombajn do ziemniaków przez kartoflisko, tnąc ich cielska na kawałki, drugi zaś umożliwia wystrzeliwanie ostrza na odległość. Dodatkowo po takim wystrzale pojawia się świetlisty promień, który rani każdego, kto się do niego dotknie. Można także miotać na odległość wirujące ostrze, które słabszych przeciwników kładzie jak kosa łany zboża. Kolejna pukawka to połączenie tradycyjnego shotguna z zamrażaczem. Kombinacja ta jest piekielnie skuteczna, albowiem zamrożony wróg rozpada się na kawałki po jednej poprawce z shotguna. Można korzystać także z granatnika działającego również jako kołkownica. Szczególnie ten drugi tryb potrafi być nad wyraz śmiercionośny, gdyż przybitemu do ściany przeciwnikowi nie pozostaje nic innego, jak wydawanie z siebie agonalnych wyć i przedśmiertnych wrzasków. Dostępne są także konfiguracje w stylu minigun/rakietnica i electrogun/wyrzutnia shurikenów. W dodatku wprowadzono dwa kolejne oręża. Niestety jedno z nich daje możliwość zbliżenia, co w grze tego typu nie jest – naszym skromnym zdaniem - najlepszym pomysłem.
Jest nas legion
Painkiller to także, a dla wielu przede wszystkim, rozgrywka wieloosobowa. Nieszczęśliwie początkowe wersje gry pozostawiały w tej kwestii wiele do życzenia, co skutecznie zniechęciło niemałą część graczy. Niemniej do dzisiaj wprowadzono niezbędne poprawki i można się świetnie bawić. Rozgrywka jest niesamowicie dynamiczna. Wielbiciele taktycznych shooterów i zwolennicy skomplikowanych planów działania raczej nie będą czuli się w tej konwencji dobrze. Można grać w tradycyjne free for all, team deathmatch, capture the flag oraz last man standing. Z trybów właściwych dla Painkillera są People Can Fly - kiedy to można zranić przeciwnika tylko wtedy gdy jest on w powietrzu, Voosh – wszyscy mają takie same bronie cyklicznie się zmieniające oraz Light Bearer – zwycięża ten, kto ma quad damage pod koniec meczu. Mówiąc w skrócie: zabawa jest niesamowita, tylko że trzeba opanować do perfekcji tak zwany bunny hopping, czyli rozpędzanie się za pomocą powtarzających się skoków.
Ostra rzeźnia bez trzymanki
Painkiller, pomimo kilku lat na karku, nadal jest grą rewelacyjną. Bardzo przyzwoita grafika, niezła oprawa dźwiękowa i genialna wprost grywalność powoduje, że każdy szanujący się miłośnik FPS’ów powinien się z tą pozycją zapoznać. W Painkillerze nie liczy się finezja. Tu rządzi czysta, nieskrępowana rzeźnia.