Z drobnym poślizgiem prezentujemy kolejną odsłonę cyklu "Gra tygodnia". Tym razem wybór pada na nową produkcję studia Danger Close, Medal of Honor: Warfighter.
Z drobnym poślizgiem prezentujemy kolejną odsłonę cyklu "Gra tygodnia". Tym razem wybór pada na nową produkcję studia Danger Close, Medal of Honor: Warfighter.
Koncepcja jest więc w gruncie rzeczy taka sama, jak w przypadku Medal of Honor z 2010 roku. Tytuł ten nie bez przyczyny padł już drugi raz. Niedawno miałem okazję przetestować tryb dla pojedynczego gracza i to, co zastałem, nie było może obrazem nędzy i rozpaczy, ale w pełni rozumiem wszelkie głosy krytyki, jakie tuż po premierze spadły na tę grę. Co ciekawe, uchybienia w rozgrywce zostały wówczas nieco przyćmione przez pamiętną aferę z talibami, którymi mieliśmy mieć okazję sterować w multiplayerze. Twórcy MoH-a po licznych protestach ostatecznie wymiękli tuż przed premierą i przemienili nazwę frakcji na bardziej nijaką, czyli wrogie siły operacyjne. Z tej sprawy wynikło tyle zamieszania, że grze tak jakby udało się przemknąć ze swoją bijącą na wskroś bezpłciowością pod warstwą kontrowersji, jakie wokół niej narosły.
Dlaczego rozgrzebuję tak stare dzieje? Ponieważ mam nadzieję, że w okolicach premiery Medal of Honor: Warfighter będziemy mogli skupić się wyłącznie na tym, co naprawdę ważne, czyli jakości końcowego produktu, a nie burzliwych wymianach zdań i wątpliwościach politycznych czy moralnych. Medal of Honor z 2010 roku niewiele miał wspólnego ze swoim znamienitym poprzednikiem. Tym większy żal, że tak zasłużona seria doczekała się nieudanej reaktywacji. Zresztą, Danger Close nie jest raczej znane z dzieł wybitnych, dlatego tym większe jest moje zdziwienie, że właśnie na tę ekipę stawiają władze Electronic Arts w walce o koronę króla FPS-ów, o chęci pozyskania której tak głośno i zdecydowanie mówił drzewiej John Riccitiello.
Nie ulega bowiem wątpliwości, że "Elektronicy" wzorując się na Activision Blizzard postawili na dwuletni cykl produkcji. Po jednej stronie barykady na sukces pracują DICE i właśnie Danger Close, a po drugiej Infinity Ward i Treyarch. Mam tylko wrażenie, że EA postawiło nie na tego konia co trzeba. Wyniki sprzedaży Medal of Honor zadają rzecz jasna temu kłam, ale zrzucę to na garb wskrzeszenia uwielbianej przed laty marki, świetnego marketingu (czyt. mydlenia ludziom oczu) i wspomnianej już afery z talibami. Rozczarowanych poziomem tamtej produkcji było wielu, powstaje zatem pytanie, ilu z nich jeszcze raz da się nabrać zaufa EA i Danger Close na tyle, by kupić Medal of Honor: Warfighter w edycji premierowej.
W komentarzach do informacji o szczegółach wyciągniętych z łamów OXM zauważyłem patriotyczną tęsknotę naszych Czytelników za możliwością gry rodzimymi wojakami. Polacy mają bowiem być dostępni w multiplayerze Warfightera, co zrodziło na forum pozytywne emocje. Rozumiem podniecenie, ale gdy chemia w organizmie się uspokoi, należałoby zadać sobie pytanie, czy tylko z tego jednego powodu warto kupować tegoroczną edycję Medal of Honor? Po swoich doświadczeniach z poprzednią częścią śmiem przypuszczać, że nie. Na ferowanie ostatecznych wyroków jest jednak zdecydowanie za wcześnie, zatem, gwoli podsumowania, napiszę tak: Medal of Honor: Warfighter przed ewentualnym zakupem obejrzę dwa razy dokładniej niż robię to zwykle. I wszystkim rozczarowanym poprzednią odsłoną zalecam to samo.
Zobacz też: Gra tygodnia #7: Far Cry 3