Wydawcy boją się podejmować ryzyko wprowadzając na rynek nowe marki, a twórcom gier brakuje kreatywności - te dwa stwierdzenia powtarzane są niczym mantra. Czy jedynym ratunkiem są gry niezależne?
Wydawcy boją się podejmować ryzyko wprowadzając na rynek nowe marki, a twórcom gier brakuje kreatywności - te dwa stwierdzenia powtarzane są niczym mantra. Czy jedynym ratunkiem są gry niezależne?
Najpierw potwierdzenie tego, że rzeczywiście z tą innowacyjnością i nowymi markami nie dzieje się najlepiej. I o tym bowiem na przestrzeni ostatnich siedmiu dni pisaliśmy. Ostatnie badania grupy Nielsen uświadamiają nam, w jak niewielkim stopniu wydawcy są skorzy do wypuszczania świeżynek. Jej wyniki wskazują co prawda, że to gracze w największym stopniu czekają na kontynuacje najbardziej znanych serii (z Halo 4, Call of Duty: Black Ops II, Just Dance 4, Assassin's Creed III i grami sportowymi na czele), ale tak naprawdę na co mają czekać, skoro wśród mocno reklamowanych tytułów - pamiętajmy, że ankieta była przeprowadzana wśród aktywnych graczy, co nie oznacza jeszcze, że pilnie śledzą oni doniesienia branżowe - które zadebiutują w okresie przedświątecznym jest raptem jedna nowa marka (Dishonored)? Błędne koło? Przypadek Dear Esther pokazuje, że niekoniecznie. Problem jednak w tym, że dla dużego wydawcy sprzedaż 250 tys. egzemplarzy produkcji, której stworzenie kosztuje kilkadziesiąt milionów dolarów, to potężna klapa. Nasuwa się zatem kolejne pytanie: czy jedynym ratunkiem dla graczy poszukujących czegoś niesztampowego są gry niezależne? Znów odpowiedź brzmi: niekoniecznie.
Portal 2, który wyraźnie wykracza poza ramy, nie dość, że sprzedał się w kilku milionach kopii, to jeszcze zdobył wiele nagród i nominacji w rozmaitych przeglądach. Gracze docenili, krytycy docenili, a gra była wysokobudżetowa, robiła ją duża firma z dużym doświadczeniem. Czyli czasem warto zaryzykować, zamiast szósty rok z rzędu męczyć ten sam tytuł. Może i czasem jest tak, jak mówi Alex Hutchinson z Ubisoftu, który obecnie pełni rolę dyrektora działu kreacji Assassin's Creed III. - Panuje błędne przekonanie, że kontynuacja, albo marka nie jest z definicji wystarczająco świeża lub innowacyjna. To kompletny nonsens. Jest mnóstwo marek w świecie gier, które dokonały wyraźnego skoku w obrębie spójnego uniwersum. Szufladkowanie gier tego typu definicjami nie jest moim zdaniem fair - mówił na łamach Eurogamera. I pewnie trochę racji w tym jest, ale nawet jego Assassin's Creed w przypadku dwóch ostatnich odsłon (a zwłaszcza Revelations) spotykał się z zarzutem, że nowością powiało zdecydowanie za słabo.
Znamienna jest ponadto ocena Viktora Antonova z Arkane Studios, który obecnie pracuje nad wywołanym już Dishonored, a wcześniej zdążył na swoje konto zapisać m.in. Half-Life'a 2. - To było bardzo kiepskie pięć lat dla fikcji w przemyśle gier wideo - komentował dla Eurogamera. - Pojawia się zbyt wiele kontynuacji, zbyt wiele marek o ustabilizowanej pozycji rządzi rynkiem. Co więcej, gro z nich to produkcje wojenne. To świetne projekty, które oferują znakomitą rozrywkę, ale brakuje w nich różnorodności. (...) Tymczasem miejsca wystarczy na tysiące gatunków i podgatunków. (...) Jestem niezwykle dumny z tego, dokąd zabrnęła technologia. Tym niemniej artyści i dyrektorzy artystyczni powinni nieco bardziej naciskać na zarządy w celu podejmowania większego ryzyka artystycznego, a także używać technologii w lepszy sposób. Sam to robiłem i sporo się przez to wycierpiałem - na tworzeniu gier spędziłem równie wiele czasu, co na przekonywaniu ludzi, którzy finansują te gry, jak ważna to kwestia. Gry powinny się tak jakby podzielić i wyspecjalizować. Nie powinny zadowolić wszystkich za jednym zamachem, stając się uproszczonymi projektami. Stawiajmy na intensywność i jakość - dodawał.
Utopia? Oby nie. Nie chcemy przecież utonąć w świecie produkcji CoDo- i NfSopodobnych.
Zobacz też: Gra tygodnia #27: Ultima Forever