Nie będzie napadów na banki, lekceważenia praw fizyki i Vina Diesela. Będą emocje, droga ze - zdawałoby się - dna na szczyt oraz przekaz, że najważniejsza w życiu jest pasja. Filmowe Gran Turismo będzie bowiem historią Lucasa Ordoneza, na pozór zwyczajnego gracza, który dzięki grze został najprawdziwszym kierowca wyścigowym.
Piękna historia. W sam raz do przeniesienia na srebrny ekran, prawda? Tak też się stanie, bo to własnie życiorys Ordoneza jest kanwą powstającego powoli filmu Gran Turismo. Moglibyśmy obejrzeć go dużo wcześniej, bo scenariusze spływały do Yamauchiego od siedmiu lat. Ten jednak należy do wybrednych i zainteresowała go dopiero wizja Mike'a De Luci i Dana Brunettiego. Wygląda na to, że dobrze się stało. Produkcja nie ma jeszcze choćby orientacyjnej daty premiery, ale Yamauchi podzielił się wizją jej początku i zakończenia.
Historię otwiera matka martwiąca się o spędzającego zbyt wiele czasu z grami syna. Kończy ją scena, w której syn zostaje mistrzem.
Pieniądze z mojego biletu już mają. A z Waszych?