Po zdemolowaniu kilku tras i wygraniu kilkudziesięciu zawodów, z tumanów kurzu wyłonił się Myszasty, który podzieli się dziś swoimi wrażeniami z rozgrywki w Split/Second: Velocity.
Split/Second: Velocity, to niezwykle grywalna i potrafiąca dać sporo radości, zręcznościowa ścigałka. Dla osób, których nie zraża ewidentnie arcade’owy model jazdy, a mają ochotę na szalenie efektowną i dynamiczną rozgrywkę, dodatkowo okraszoną eksplozjami, jest to ze wszech miar pozycja godna polecenia. Przyznam się, że rzadko zdarza mi się pozostawać na dłużej przy tego typu tytułach, jednak gra studia Black Rock ma w sobie coś, co praktycznie każdego dnia zmusza mnie do odpalenia choćby kilku wyścigów.
Wielki Brat czuwa
Całość rozgrywki wepchnięto w quasi-fabularne ramy reality show, w którym bierzemy udział, jako jeden z kierowców. Poszczególne wyścigi mają tutaj status „odcinków”, a kilka z nich łączy się w „sezony”. Oczywiście każdy kolejny sezon, to nowe trasy, odblokowywanie lepszych pojazdów, czy wreszcie dostęp do wszystkich trybów zabawy. I choć gra tę swoją niby fabułę posiada, to tak naprawdę szybko przestajemy na to zwracać uwagę.
Twórcy – moim zdaniem słusznie – nie rozbudowywali tego wątku zbyt mocno, stawiając na absolutny minimalizm. Ot, taka klamra, która daje jakiś tam pretekst do odpalenia kolejnej serii wyścigów. Nie ma tu żadnych nadętych frazesów, historii miłosnych, zdrady, czy rozterek nieszczęsnego kierowcy. Są po prostu kolejne odcinki i radosna rozwałka na kilku torach. Jedyne, czego natomiast nieco mi brakuje, a co doskonale wpasowałoby się w konwencję, to jakiś charyzmatyczny wodzirej, dosadnie i dowcipnie komentujący nasze dokonania na torze. To akurat mogłoby świetnie zagrać.
Wróćmy jednak do samej rozgrywki, która jest esencją tejże produkcji. Split/Second: Velocity, to przede wszystkim wyścigi, w których – zgodnie ze wszelkimi regułami – wygrywa ten, komu uda się najszybciej przekroczyć linię mety. Zasada prosta i zarazem stara, jak nasza cywilizacja. Jednak gdyby jej nieco nie urozmaicić, mielibyśmy do czynienia z kolejnymi, zwyczajnymi, zręcznościowymi wyścigami. Ekipa Black Rock najwyraźniej to wyczuła.
Oczywiście wciąż liczy się to, kto pierwszy przejedzie przez linię mety, jednak aby tego dokonać będziemy musieli wykazać się nie tylko umiejętnościami i doskonałym opanowaniem pojazdu, ale również zmysłem taktycznym. W grze zaimplementowano bowiem system specjalnych akcji, nazwanych „Power Plays”, które w niesamowity sposób urozmaicają rozgrywkę, a najnudniejszy z pozoru wyścig na doskonale znanej trasie czynią czymś absolutnie nieprzewidywalnym. Jak działa tenże system?
Niech Power Play będzie z tobą, Luke
Otóż driftując (wykonując kontrolowane poślizgi), draftując (jadąc w cieniu aerodynamicznym konkurenta) i wykonując skoki, zapełniamy podzielony na trzy sekcje pasek. Wypełnienie każdej z nich pozwala nam na odpalenie (o czym informuje nas specjalna ikonka nad pojazdami adwersarzy) jednej z przygotowanych przez twórców niespodzianek. Może to być zrzucony z helikoptera płonący wrak samochodu, czy eksplodująca beczka, może to być przesunięcie jakiegoś elementu otoczenia. Cała zabawa polega na tym, by użyć tego w chwili, gdy w pobliżu znajduje się samochód przeciwnika.
Przy przemyślanym wykorzystaniu tych specjalnych „mocy”, jesteśmy w stanie w ciągu kilku sekund przystopować nawet kilku konkurentów jednocześnie, tym samym przesuwając się ku czołowym miejscom. Należy oczywiście zachować ostrożność, ponieważ nasi przeciwnicy dysponują dokładnie takimi samymi zagrywkami i trzeba przyznać, że nawet w przypadku SI, korzystają z nich dość często. Dodatkowe atrakcje zapewnia nam napełnienie wszystkich trzech sekcji paska. Wtedy, na wybranych fragmentach trasy możemy przeprowadzić dużo bardziej spektakularną akcję, obejmująca znacznie większy obszar i często... zmieniającą jej przebieg.
Co najważniejsze, wszystko to dzieje się w iście zawrotnym tempie. Na decyzje mamy często tytułowe ułamki sekund, a sytuacja na torze zmienia się niczym w wirującym kalejdoskopie. To, że przez całe okrążenie utrzymaliśmy się na pierwszej pozycji, wcale nie oznacza naszej wygranej, choć SI tutaj na szczęście nie „oszukuje”. Wystarczy jedna chwila nieuwagi i dobrze zainwestowane przez innego gracza punkty „Power Play”, by nasz pojazd wyłączony został z zabawy na kilka drogocennych sekund. I właśnie to, owa nieprzewidywalność sytuacji, jest największa siłą Split/Second: Velocity.
Gnamy przed siebie w zawrotnym tempie, wykonujemy efektowne poślizgi, by napełnić pasek „Power Play”, wyłączyć trzech wyprzedzających nas przeciwników i... po chwili paść ofiarą sabotażu, przeprowadzonego przez siedzącego nam na ogonie oponenta. Niewiele jest wyścigów, w których tak wysoki poziom adrenaliny utrzymuje się w naszych żyłach aż do ostatnich metrów wyścigu.
Zabili go i uciekł
Samych trybów zabawy mamy sześć. Począwszy od klasycznego wyścigu, poprzez eliminację, w której co kilkanaście sekund odpada ostatni zawodnik w stawce, a skończywszy na walce z wojskowym śmigłowcem. Właśnie Air Strike i Air Revenge są najbardziej oryginalnymi trybami rozgrywki, choć moim zdaniem nie dostarczają aż takich emocji, jak zwykłe wyścigi. Po pierwsze bowiem, w trybach tych jeździmy samotnie, a naszym przeciwnikiem jest jedynie rzeczony śmigłowiec, atakujący nas rakietami. Musimy unikać bezpośrednich trafień i dojechać jak najdalej, a w Air Revenge dodatkowo dochodzi możliwość zestrzelenia brzęczącego natręta.
Przez pewien czas potrafi to bawić, jednak po ukończeniu kampanii raczej rzadko wracałem z własnej woli do tego typu zabawy. Dużo ciekawszy jest moim zdaniem Survival, w którym pędzimy kanałami burzowymi, unikając zrzucanych z ciężarówek, eksplodujących beczek. Ostatnim z dostępnych trybów jest Detonator, kolejna solowa forma zabawy, w której pędzimy po trasach, na których skrypty uruchamiają po kolei różnorodne pułapki.
Do dyspozycji mamy tylko jeden poziom trudności, który dla wielu graczy może się okazać zbyt łatwy. Owszem, nie zawsze uda nam się dojechać na pierwszym miejscu, jednak zazwyczaj nie ma najmniejszych problemów z ukończeniem wyścigu na medalowej pozycji. Kampanię połyka się przez to w tempie podobnym do samych wyścigów – zawzięty i zdeterminowany gracz jest w stanie dojść do końca w ciągu kilku zaledwie godzin.
Same trasy przygotowane zostały w naprawdę bardzo przemyślany sposób, mimo pozornych podobieństw (królują tereny miejskie i industrialne) szybko uczymy się rozpoznawać poszczególne lokacje.
Uczymy się również samych tras, tego gdzie znajdują się skróty, ukryte przejazdy oraz poszczególne pułapki. Początkowo obawiałem się, czy oparcie systemu na ściśle określonych interakcjach nie doprowadzi do dość szybkiego znużenia grą, gdy poznamy wszystkie tego typu możliwości. Okazało się, że jest inaczej, szczególnie, jeśli zdecydujemy się na rozgrywkę w sieci. Tutaj doskonała znajomość tras i ukrytych na nich pułapek jest kluczem do zwycięstwa. Oczywiście można wygrywać i bez tego, jednak bez wątpienia gracze, którzy poznali każdy zakamarek drogi będą dysponować sporą przewagą.
W trybie dla wielu graczy mechanika gry ulega bowiem niewielkim zmianom. Dotyczy to szybkości, z jaką zapełniamy nasz pasek Power Play, który w kampanii mogliśmy „wymaksować” w ciągu ledwie pół okrążenia. W trybie multi nie jest to już tak łatwe, więc mocy używać musimy z rozwagą i wyczuciem, a wiedza o miejscach, gdzie możemy w szczególnie skuteczny sposób zatrzymać kilku przeciwników jest wręcz bezcenna. Rozgrywka sieciowa wymaga więc od nas jeszcze bardziej „taktycznego” podejścia do gry i mimo zawrotnego tempa zabawy, dokładnej analizy sytuacji. Narzekać można tu jedynie na dość długie czasy ładowania map i oczekiwania w lobby na nową rozgrywkę.
Warto również wspomnieć o tym, że gra zarówno w wersji na konsole, jak i pecety, posiada opcję rozgrywki na podzielonym ekranie. Wszystko zaś zgodnie z zasadami bycia przyjaznym dla użytkownika, gdyż ekran możemy podzielić w zależności od upodobań – w pionie lub poziomie.
Doczytywanie asfaltu
Grafika robi przy pierwszym kontakcie z grą bardzo dobre wrażenie. Niezłe, choć mało szczegółowe modele pojazdów, ciekawie zaprojektowane i malownicze trasy (przejazd po tamie robi spore wrażenie), eksplozje niczym z wysokobudżetowego filmu sensacyjnego. Po pewnym czasie zaczynamy dostrzegać niedoskonałości, takie jak miejscami słabej jakości tekstury, czy klasyczne już fanaberie silnika odpowiadającego za fizykę. Jednak na szczęście, bardzo szybko o tym zapominamy – gra jest tak szybka i dynamiczna, ze na przyglądanie się szczegółom po prostu nie ma czasu. Dużo ważniejsze jest to, ze gra działa bardzo płynnie i nawet podczas największego chaosu nie doświadczyłem odczuwalnego spadku liczby wyświetlanych klatek. Niekiedy pojawiają się natomiast typowe dla Xboksa 360 problemy w wczytywaniem tekstur. Zdarzało się, że przejeżdżałem nawet kilkaset metrów po wielkich pikselach, zanim maszynka doczytała sobie odpowiednią teksturę drogi.
Udźwiękowienie stoi na całkiem wysokim poziomie, choć dotyczy to wyłącznie odgłosów pracy silników i efektów tła. Muzyka jest niestety nijaka. Na tyle, że po pewnym czasie albo ją odruchowo wyłączamy, albo po prostu przestajemy zwracać na nią uwagę.
Na końcu warto również wspomnieć o sterowaniu. Miałem okazję pograć zarówno w wersję pecetową, jak konsolową i w tym miejscu jednoznacznie stwierdzam, iż najwygodniejszym kontrolerem jest xboksowy gamepad. Maksymalnie uproszczony model jazdy, czy choćby brak zmiany biegów, sprawiają, że najlepiej sprawdzają się tu najprostsze rozwiązania. Całkiem nieźle gra się również na klawiaturze. Miałem też okazję przetestować grę na kierownicy Logitech G27 i przyznam, że o ile w trybie multi sprawdza się ona całkiem nieźle, o tyle w kampanii dużo lepiej jeździ się chociażby właśnie na klawiaturze. Używanie do Split/Second: Velocity „potworów” typu G27, to zdecydowany przerost formy nad treścią.
Gra kupiła mnie jeszcze na etapie wersji beta i kontakt z pełną jej wersją nie przyniósł rozczarowania. Co więcej, jak już wspomniałem na początku, do rozgrywki w Split/Second: Velocity wracam z ochotą dość regularnie. Niesamowita dynamika, diabelnie efektowna rozgrywka, adrenalina i napięcie towarzyszące nam do ostatnich sekund wyścigu – to potrafi uzależnić. Po zapowiedziach spodziewałem się produktu solidnego i grywalnego, jednak nowe dzieło ekipy Black Rock i tak mnie pozytywnie zaskoczyło. Gra ma swoje niewielkie, wymienione w tekście wady, jednak nadrabia to niebywałą grywalnością. I moim zdaniem w pełni zasługuje na wysoką ocenę.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!