Japońskie produkcje by mieć szanse powodzenia na globalnym rynku gier wideo, muszą być bardziej „zachodnie”. Taką mniej więcej tezę wygłosił niedawno Keiji Inafune, ojciec takich gier jak Mega Man, Onimusha czy Dead Rising. Ze swego twierdzenia prędko pragnął się odżegnać, wszak takie wypowiedzi nie pozostają w eterze bez echa, ale słowo się rzekło. Inafune umyślnie czy nie, poruszył problem, z którym Kraj Kwitnącej Wiśni boryka się od dawna. Większość japońskich produkcji jest bowiem zbyt odrębna kulturowo by zaistnieć na szeroką skalę w świadomości zachodniej cywilizacji. Jednakże jego rozwiązanie tego kryzysu paradoksalnie może Azjatom bardziej zaszkodzić niż pomóc. Świadczą o tym chociażby reakcje fanów Devil May Cry na prezentację piątej części uznanej serii.
Japońskie produkcje by mieć szanse powodzenia na globalnym rynku gier wideo, muszą być bardziej „zachodnie”. Taką mniej więcej tezę wygłosił niedawno Keiji Inafune, ojciec takich gier jak Mega Man, Onimusha czy Dead Rising. Ze swego twierdzenia prędko pragnął się odżegnać, wszak takie wypowiedzi nie pozostają w eterze bez echa, ale słowo się rzekło. Inafune umyślnie czy nie, poruszył problem, z którym Kraj Kwitnącej Wiśni boryka się od dawna. Większość japońskich produkcji jest bowiem zbyt odrębna kulturowo by zaistnieć na szeroką skalę w świadomości zachodniej cywilizacji. Jednakże jego rozwiązanie tego kryzysu paradoksalnie może Azjatom bardziej zaszkodzić niż pomóc. Świadczą o tym chociażby reakcje fanów Devil May Cry na prezentację piątej części uznanej serii.
Dogodzić masom
Jeśli ktoś za parę lat zapyta mnie z czym kojarzy mi się edycja Tokio Game Show anno Domini 2010 bez wątpienia będzie to oficjalna zapowiedź DmC. Już wcześniej krążyły pogłoski, że piąta część przygód Dantego jest w produkcji, odpowiadać za nią ma utalentowane studio Ninja Theory, a światowym wydawcą po raz kolejny będzie Capcom. Wszystko to uzyskało potwierdzenie w Tokio, ale nikt nie spodziewał się, że brytyjskie studio w swej siedzibie pracuje nad restartem serii do momentu, w którym zaprezentowano pierwszy filmowy zwiastun nadchodzącej produkcji.
Oto na zmontowanym klipie zamiast białowłosego pogromcy demonów jawi się młody chłoptaś, który swym „imidżem” bardziej przypomina podstarzałego nastolatka, aspirującego do nazywania się ostrym punkiem, ale jak przychodzi mu wypić taniego jabola to aż go skręca w środku. Daleko mu do twardego współczesnego samuraja posiadającego w głębokim poważaniu białą farbę nałożoną na włosy. Jest płaszcz, są pistolety, finezyjne akrobacje i wielgaśny miecz, ale to w zasadzie wszystko co łączy nowego Dantego z Dantem, do jakiego przyzwyczaili się fani serii. DmC to towar robiony pod zachodnią publiczkę, z nadzieją, że przyniesie milionowe zyski. Droga Japonio, przepraszam za stereotyp obywateli Ameryki i Unii Europejskiej, ale wbrew pozorom nie jesteśmy aż tak tępi, żeby nie zrozumieć, że ktoś tu goni za kasą i wciska plebsowi grę, która „na pewno” mu się spodoba.
Dante nie jest już cool
Fala oburzenia jaka przeszła przez Internet po ogłoszeniu rewelacji o restarcie Devil May Cry wymusiła na autorach komentarze usprawiedliwiające nagły zwrot akcji w serii. Tameem Antoniades, jeden z szefów Ninja Theory, który współtworzy DmC, całe to zamieszanie ze zmianą wizerunku Dantego tłumaczy w ten sposób: - Esencją Devil May Cry 5 jest bycie cool. Chodzi o to, by Dante był cool i Ty też masz być cool, kiedy grasz. Wszystko ma na to wpływ, także wygląd albo system walki. Jednak to, co było fajne 9 lat temu, kiedy wyszedł pierwszy Devil May Cry, nie jest modne teraz. Gdyby Dante, w stroju z pierwszej części, wszedłby do pierwszej lepszej knajpy w Tokio, zostałby wyśmiany. Kiedy pojawił się Devil May Cry, był fantastycznym połączeniem tego, co dobre w kinie akcji, muzyce i modzie. Jeśli chcemy, by Devil May Cry 5 budził podobne uczucia, musimy umieścić w nim nowe rzeczy. Nowe kino, nową muzykę, nową modę.
Sęk w tym, że Dante nigdy nie był cool. Od pierwszej części ten facet wyglądał jak metroseksualista, a z każdą kolejną odsłoną było coraz gorzej. Najlepszym tego przykładem była trzecia część, w której paradował w swym sięgającym do kostek płaszczu, wojskowych butach i świecił niemal nagim torsem. Takiej stylizacji nie powstydziłby się zapewne nawet Tomasz Jacyków. Nie dziwi mnie zatem, że w tokijskiej knajpie by go dziś wyśmiano. W podwarszawskiej pewnie by jeszcze dostał od lokalnej klienteli za „twarzowe”... Jako zwolennika tzw. street fashion, czyli tak, żeby było i modnie, ale zarazem praktycznie oraz wygodnie, cieszy mnie fakt, że w nowej odsłonie Dante będzie miał chociaż podkoszulek z dużym dekoltem, który „jakoś” na nim wygląda. Przynajmniej chłopina aż tak bardzo nie zmarznie.
Fenomen japońskiej oryginalności
Choć Dante od samego początku, czyli 2001 roku, kiedy to pojawił się oryginalny Devil May Cry, nijak się miał do napakowanych mięśniaków z zachodnich produkcji i wyglądał przy nich jak mięczak z przydługą grzywką opadającą na oczy, to właśnie swym designem zaskarbił sobie sympatię graczy. Na tamte czasy to była nowość w grach wideo, wcześniej nie mieliśmy do czynienia z tego typu bohaterem. Jego styl, jakże odrębny od lansowanego w naszym regionie, fascynował. Oto pojawił się ktoś na tyle charyzmatyczny i oryginalny, że potrafił się wybić spośród innych pogromców demonów czy innego rodzaju szatańskiego pomiotu. Tymczasem młodemu Dantemu z DmC daleko do tej świeżości, jaką prezentował 9 lat temu. Patrząc na pierwsze screeny czy wspomniany już zwiastun widzę jednego z modeli prezentujących kolekcję jesień-zima 2010/11, których można oglądać na światowych wybiegach mody. Twórcy uważają to za swój atut i mają do tego pełne prawo, ale odnoszę wrażenie, że akurat tej serii wzorowanie się na zachodniej modzie jest zupełnie zbędne. Już wolałbym by Dante dalej wyglądał jak młodszy, zbuntowany brat Geralta z Rivii.
GramTV przedstawia:
Japońskie produkcje naprawdę nie potrzebują czerpać wzorców przy kreowaniu bohaterów od swych kolegów z lewej półkuli. Słabe wyniki finansowe Capcomu udowadniają jedynie, że problem leży po stronie mechaniki rozgrywki, która nie odpowiada dzisiejszym standardom. Utarło się, że wschodnie tytuły są trudne, posiadają archaiczne rozwiązania, ale dzięki temu mają ogromną rzeszę oddanych fanów, którzy w zalewie gier, które niemal przechodzą się same, upatrują w nich ostatni bastion hardcore gamingu. Doskonałym przykładem jest Bayonetta, która jest szalenie grywalnym tytułem. Jej klimat może odstraszać, ale bohaterka wykreowana przez Hideki Kamiye (notabene ojca pierwszego Devil May Cry), za której projekt odpowiada Mari Shimazaki, to absolutny symbol seksu w grach wideo, na który musieliśmy czekać od czasów pojawienia się pani archeolog w Tomb Raider. Bayonetta jest postacią o absurdalnych kształtach; lateksowy kombinezon w jednej chwili zmienia na ściśle oplatające jej ciało włosy potrafiące zmienić się w potwora, by za chwilą pofrunąć na motylich skrzydłach. W tej grze, w której wszystkie elementy są tak kiczowate, gdzie biblijne motywy łączą się z estetyką fetyszowych filmów sadomasochistycznych kryje się coś, za co można Bayonettę wyłącznie pokochać bądź znienawidzić. I to jest ta japońska oryginalność! Wizerunek nowego Dantego prezentuje się tak, jakby Bayonettę wystylizować na grzeczną pannę Croft.
Skok na kasę
Dlaczego zatem włodarze Capcomu zamiast na oryginalność wolą inspirować się zachodnimi bohaterami? Ano dlatego, że taka Bayonneta według VGChartz na obie platformy sprzedała się w zaledwie 1.41 mln egzemplarzy. Dla porównania ekskluzywny tytuł dla PlayStation 3 jakim jest God of War III na przebicie takiego wyniku potrzebował niecałych dwóch tygodni. Stąd nie dziwi wypowiedź Motohide Eshiro, producenta z Capcomu, na temat odświeżenia serii DMC: - Weźmy jako przykład Devil May Cry 4, które łącznie z wersją PC sprzedało się w 2,7 milionach egzemplarzy. Ale obserwując rynek zauważyliśmy, że inne gry akcji sprzedawały się znacznie lepiej - w czterech lub nawet pięciu milionach kopii. Naszym celem jest sprawić, aby nowe DmC zatrzymało starych fanów, ale zarazem "złapało" nowych. To wszystko już przerabialiśmy przy okazji Resident Evil 5. Wtedy to gracze również podzielili się na tych, którzy do dziś twierdzą, że seria skończyła się na trzeciej części, a piąta odsłona to czysta herezja oraz tych, którym polowanie za zarażonych za dnia w niczym nie przeszkadzało. Gra odniosła sukces, a ponad 6 milionów sprzedanych konsolowych egzemplarzy musiało cieszyć kieszenie wydawców.
Z DmC czy, jak kto woli, Devil May Cry 5 może być podobnie. Może nie uda się złapać dwóch srok za jeden ogon, jakby sobie tego życzył Eshiro-san, ale możemy liczyć na solidną porcję dobrego kodu. Ninja Theory udowodnili już przy Heavenly Sword, że mają talent, a ich najnowsza produkcja Enslaved, która lada moment trafi u nas na półki sklepowe, także zbiera pozytywne oceny. Żal mi tylko tego, że Japończycy zatracają swą oryginalność na rzecz przystosowania się do brutalnych praw rynku. I żal mi też Hideki Kamiyi, który na pytanie czy nowy DMC rozwinie standardy ustanowione w Bayonettcie, odpowiada chyba za wszystkich fanów oryginalnego Dantego smutnym, zrezygnowanym, krótkim - „whatever”.
Szkoda jednym słowem stary Dante miał to coś czego tu widocznie brakuje...
Usunięty
Usunięty
09/10/2010 19:11
Tak dodajmy na marginesie, że na podstawie przygód naszego "niecool" i "lamerskiego" blond Dante zrobiono serial Anime co jest chyba największym wyróżnieniem u Japońców, który na dodatek dostał całkiem niezłe oceny na CAŁYM świecie choć był - szczerze mówiąc - ciut niedorobiony.
Usunięty
Usunięty
09/10/2010 14:28
I właśnie z tego powodu zaopatrzyłem się w DMC 3.Dopóki nie przejdę DMC4 i DMC 3 wszystkimi postaciami na wszystkich poziomach trudności i wszystkiego nie odblokuję, nie ma mowy żebym się nowym DMC zainteresował. A wszyscy wiemy jak takie próby się kończą na klawiaturze.Pozostaje mieć nadzieję że sprzedaż będzie kiepska, Capcom się wkurzy na Ninja Theory/ktoś ruszy tyłek i zrobi normalne DMC 5, a nie jakiś "Restart serii" przeznaczony dla fanów Twilight, Biebera, i czego tam jeszcze.