Knights Contract - recenzja

Rafał Dziduch
2011/03/10 21:02
7
0

Jeśli lubicie shlashery, a mashowanie przycisków to wasz chleb powszedni, powinniście zainteresować się Knights Contract. Bohater gry, Heinrich to twardy koleś, którego nie chcielibyście spotkać w ciemnym zaułku.

Jeśli lubicie shlashery, a mashowanie przycisków to wasz chleb powszedni, powinniście zainteresować się Knights Contract. Bohater gry, Heinrich to twardy koleś, którego nie chcielibyście spotkać w ciemnym zaułku.

Nie czekałem na tę grę jakoś specjalnie i może właśnie dlatego zostałem miło zaskoczony. Nie ma się co nastawiać na to, że Knights Contract wyznacza jakieś nowe trendy, czy serwuje jakieś nowe rozwiązania w zakresie gameplaya. Bo nie wyznacza, ani nie serwuje. Proste! W zasadzie nie znalazłem w tej grze niczego, czego nie widziałbym już wcześniej. Podąża ścieżką przetartą przez dziesiątki innych slasherów, więc wielbiciele gatunku poczują się jak w domu. Mamy więc bohatera z ogromną kosą u boku, który od samego początku umie wyprowadzać liczne kombosy. Te polegają na mashowaniu przycisków, a z czasem zostają udoskonalone o specjalne umiejętności.

Rozwój Heinricha, bo tak nazywa się nasz podopieczny, to zresztą jeden z najfajniejszych elementów Knights Contract. Wśród zdolności znalazły się np. atak wyłaniającymi się spod ziemi ogromnymi ostrzami, cięcie przeciwników na pół kosą długą niczym szyja żyrafy, splątanie długimi cierniami, czy zakleszczenie w czymś przypominającym skorupę. Zdolności te można rozwijać na kilku poziomach, ale aby stać się ekspertem, trzeba zainwestować dużo specjalnych punktów (tak – uzyskuje się je z dusz poległych przeciwników). W czasie jednej sesji może nie udać się wam wcale wszystkiego odblokować. Knights Contract - recenzja

Samych kombosów trzeba nauczyć się oczywiście na pamięć, ale zaprawionemu w bojach graczowi wejdą do głowy dość łatwo. Używa się do nich klawiszy (grałem na X360 – a więc literek) oraz gałki, której wychylenie w określonym kierunku również bywa wykorzystywane. Z kolei zdolności specjalne wykonujemy wduszając RT i dopiero wówczas wciskając jeden z przycisków kolorowego kwartetu (A,B,X,Y). Jak zatem łatwo wywnioskować, w danej chwili dysponujemy czterema zdolnościami spośród maksymalnie sześciu. Jednak autorzy Knights Contract byli na tyle łaskawi, że można w dowolnym momencie wejść w ekran ustawień i zmienić zdolność, aby następnie z niej skorzystać. Nawet w czasie najbardziej zaciekłej walki. Przydaje się, jeśli jakieś poczwary są zbyt odporne na niektóre zastosowane czary.

Aha – ważne jest również to, że zastosowanie w sposób precyzyjny – a więc z dokładnie wymaganej odległości i kierunku danej zdolności, daje nam dodatkowo możliwość wyprowadzenia specjalnego finiszera. Te ostatnie wyglądają bardzo fajnie, zresztą całe walki w Knights Contract prezentują się efektownie. Zazwyczaj walczymy z kilkoma przeciwnikami równocześnie, pomijając starcia z bossami i w sposób sympatyczny sieczemy ich niczym wielkanocną sałatkę. Wielbiciele klimatów gore powinni być więc usatysfakcjonowani, bo autorzy nie stosowali autocenzury.

Wrogowie zresztą bardzo mi się w tej grze podobali. Pod względem stylistycznym to jakby miks potworów, jakie widzieliśmy w Dead Space, Sillent Hill, czy Dante’s Inferno. Są wśród nich jakieś wynaturzone pokraczne stwory, przypominające zombie, są ogniste poczwary, albo kolosy, których ciała składają się z lawy, a także latające wiedźmy, skaczące zwierzaki przypominające wilki i jeszcze wiele innych. Miło się to towarzystwo dekapituje – ot co!

Najlepsi są jednak bossowie i to kolejny plus Knights Contract. Widać, że pod tym względem twórcy zapatrzyli się na serię God of War. I chociaż – rzecz jasna – daleko im do poziomu twórców z Santa Monica Studios, to jednak jeśli kopiować to przecież od najlepszych. Nawet dziwne, że ekipa Game Republic nie obawiała się posądzenia o plagiat, wszak boss na ognistym rydwanie jako żywo przypomina jednego z olimpijskich bogów. Zostawmy to jednak prawnikom. Najważniejsze, że – a to akurat bardzo lubię w tego typu grach – bossowie kilkukrotnie zmieniają swą postać. Żeby za bardzo nie spoilować, napiszę tylko o dość efektownie rozwijającej się walce z pewnym ogromnym wężem. Finał tego starcia zobaczcie już sami. No i ten z rydwanem. Ciężki był ziomal!

GramTV przedstawia:

Bossów zaliczam na plus także pod tym względem, że jest ich sporo. I co ciekawe, wiele wśród nich kobiet, bo ze względu na fabułę koniec każdego epizodu to starcie z jakąś bardzo utalentowaną wiedźmą (słówko o fabule zostawiam na koniec, bo ona akurat jest tylko pretekstem dla sieczki). Ale jest też pewien słaby aspekt związany z walkami. Będzie uciążliwy dla mniej cierpliwych graczy. Starcia są zawsze kilkufazowe, a na końcu czeka nas krótkie QTE. Sęk w tym, że kiedy zawali się jakąś kombinację, trzeba zaczynać zmagania z bossem od nowa. Nie ma zmiłuj. Knights Contract to gra dla hardcore’owców.

Dobra – było sporo miodu, pora na kilka łyżek dziegciu. W Knights Contract zastosowano patent, który tym razem autorzy podpatrzyli u twórców Enslaved (a do tego wcześniej użyli go także w słabym Majin and the Forsaken Kingdom). Naszej postaci bezustannie towarzyszy jedna z wiedźm, niejaka Gretchen. Sam pomysł jest oczywiście dobry, ale już wykonanie dobre niestety nie jest. Gretchen ma słaby iloraz inteligencji i po prostu w większych zadymach sobie nie radzi. Niby wspiera Heinricha jakimiś czarami, ale, do diaska, praktycznie wcale nie potrafi unikać ataków przeciwników. A bywa tak, całkiem zresztą często, że nasz heros na skutek obrażeń mocno osłabnie, albo nawet zginie. Nie martwcie się jednak, bo za sprawą klątwy Heinrich jest nieśmiertelny. Trzeba jednak mashować przycisk, żeby przywrócić go do życia. Problem w tym, że trochę to trwa, a w tym czasie Gretchen beztrosko przyjmuje na klatę łomot od całej watahy. I dopóki się nie odrodzimy, nic nie można na to poradzić. W efekcie możemy nie zdążyć jej uratować i trzeba zaczynać od ostatniego checkpointu. Całkowity brak kontroli nad drugą postacią przeszkadza. I to znacznie!

Druga sprawa, która niestety daje się we znaki, to liniowość i w zasadzie całkowita sterylność lokacji. Ja wiem, że dziś to standard, ale irytują mnie gry, w których próbuje się oszukać gracza, dając krótką odnogę korytarza, która ma sprawiać wrażenie, że można tam pobiec. Biegnę, a potem wbiegam na ścianę i jak głupi muszę wracać, nie robiąc przy tym dosłownie nic sensownego. Podobnie ze sterylnością. Te wszystkie beczki, które dziwnym trafem zawsze stoją w tych samych ilościach pod ścianami, czy jakieś wozy z dyszlami (skąd oni tego tam tyle wzięli?) już trochę męczą. I na dobrą sprawę nie ma sensu ich rozwalać, (a niektórych i tak się nie da), bo ilość dusz z tego minimalna.

Wielu graczy powie zapewne również, że grafika w Knights Contract jest słaba i będą mieli rację. Nie jest to z pewnością oprawa godna współczesnych hitów. Chociaż z drugiej strony, gdy całość potraktować jako pewną konwencję, można nieco na tę kwestię przymknąć oko. Oprawa jest bowiem mało slasherowa i ponura, ale utrzymana w pastelowych, kolorowych barwach. Do tego wszystko niemiłosiernie połyskuje, więc jeśli ktoś nie lubi takich klimatów z miejsca uzna, że to cepelia. To jednak kwestia estetyki.

Nie miałem za to problemów z odbiorem audio. Dialogów, jak na shlasher, jest w Knights Contract bardzo dużo, bo też i co chwilę wyświetlane są przerywniki filmowe. Gra nie została zlokalizowana i wszyscy mówią językiem Szekspira, ale jakoś nie zauważyłem, aby głosy zostały źle dobrane. Wszystko brzmi tak, jak brzmieć powinno, fajne są odgłosy walki i dźwięki środowiskowe.

Miałem jeszcze napisać trzy słowa o fabule, ale nie czarujmy się – w tego typu grach jest ona jedynie tłem dla ekranowej rzeźni. I tak jest właśnie tutaj, choć trzeba przyznać, że wyjściowy koncept był nawet niezły. Otóż Gretchen i Heinrich spotkali się przed laty. Ona była czarownicą, która rzuciła na niego czar nieśmiertelności, który jak się okazało stał się dla niego trudny do zniesienia. On był katem, który wykonał na niej wyrok śmierci. Dziewczyna, jak na wiedźmę przystało, powróciła po latach, by wypowiedzieć wojnę innym wiedźmom, które starają się doprowadzić do unicestwienia świata ludzi. Pomaga im w tym niejaki doktor Faust, czarny charakter całego zamieszania. Teraz Heinrich ma pomóc Gretchen rozprawić się z doktorem, za co ona w nagrodę zdejmie z niego klątwę.

W podsumowaniu napiszę krótko: Knights Contract nie jest z pewnością hitem, na miarę największych współczesnych slasherów. Nie dorasta do pięt God of War III, ale też i zestawianie tych dwóch tytułów byłoby nadużyciem. Nie powalczy też jak równy z równym z Darksiders, czy Bayonettą. Nie ta liga. Dzieło Game Republic to raczej kawał dobrej, rzemieślniczej roboty, która ma swoje lepsze i gorsze strony. Na szczęście tych pierwszych jest trochę więcej.

6,7
Knights Contract nie jest doskonała, ale serwuje wszystko, czego wymaga się od slasherów
Plusy
  • fajni bossowie
  • zacna młócka
  • wysoki poziom trudności
  • dużo filmików
Minusy
  • długie loadingi
  • zero innowacyjności
  • średnia, a miejscami słaba grafika
Komentarze
7
Moooras
Gramowicz
11/03/2011 15:11

"Gry Heinrich opadnie z sił, Gretchen może pomóc mu je odzyskać." - Chyba autor był troche rozkojarzony jak to pisał :P

Usunięty
Usunięty
11/03/2011 13:39

Ocena rzeczywiście powyżej średniej.BTW. Przecież jest też wersja PS3.

Usunięty
Usunięty
11/03/2011 09:27

czy tylko mi obrazek zachęcający do obejrzenia artykułu i pierwszy screen w artykule przypomina Borderlands? (głównie facjata tego gościa jest bardzo podobna).




Trwa Wczytywanie