Książe Kasacji powrócił. Pytanie tylko czy ma on się tak dobrze jak w 1996 r.?
Książe Kasacji powrócił. Pytanie tylko czy ma on się tak dobrze jak w 1996 r.?
Książe Kasacji powrócił. Pytanie tylko czy ma on się tak dobrze jak w 1996 r.?
Książe Kasacji powrócił. Pytanie tylko czy ma on się tak dobrze jak w 1996 r.?
Pierwszy kontakt z Duke Nukem Forever sprawia, że czujesz się jak archeolog, któremu udało się dotrzeć do mitycznej Atlantydy. Przez kilka minut ciężko jest wydobyć z siebie jakiekolwiek słowa. W końcu jak obejść się z czymś, co właściwie nie ma prawa istnieć?!
Duke jest facetem, a jak wszyscy doskonale wiemy brzydsza płeć to wzrokowcy, dlatego też zacznę od grafiki. Nie oszukujmy się – produkcja Gearbox jest po prostu brzydka. Nienajlepsze tekstury, słabe, momentami bardzo słabe, animacje oraz niespecjalne efekty specjalne. To jak wyglądają poziomy bardzo przypomina poziom tytułów startowych Xboksa 360. Chciałbym, aby był to żart, ale nie jest mi z tym do śmiechu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że koncept gry pojawił się jeszcze w XX wieku, ale na litość boską! Dobrze, że chociaż niektóre elementy otoczenia są zniszczalne, ale nie jest to nawet poziom pierwszego Battlefield: Bad Company. Te 12 lat i dwie generacje sprzętu później Duke Nukem Forever powinien wyglądać lepiej. Księciu po prostu się to należy. Na całe szczęście nie zawodzą fizyka obiektów i... ścieżka dźwiękowa. O tej pierwszej warto wspomnieć z tego względu, że nie jest ona wyłącznie bajerem, a integralnym elementem gry. Co ciekawe, nawet w wersji demonstracyjnej znalazła się „zagadka” z nią związana. Miła odmiana od przełączania dźwigni do czego przyzwyczaiły nas współczesne FPSy. Duke nie jest współczesny. I bardzo dobrze! Wspomniałem o dźwiękach - z głośników lecą hardrockowe utwory przeplatane niezwykle „kwiecistymi” i pełnymi „dobrych rad” odzywkami naszego umięśnionego głównego bohatera. Co zrobić gdy jedyne przejście zabite jest grubymi deskami? Duke ma na to radę, a w dodatku będzie to dla niego świetna okazja do pośmiania się ze sztandarowego oręża Gordona Freemana z serii Half-Life. Pozostając przy ogólnie pojętym poczuciu humoru – gra co chwilę atakuje nas najróżniejszymi żartami. Już w samym demie zdarzyło mi się ryknąć śmiechem i myślę, że to dobra podstawa, aby sądzić, że pełna wersja jest wypchana po brzegi prześmiewczymi momentami.
A jak w Duke Nukem Forever się gra? W tym momencie przychodzi mi udzielić odpowiedzi na najtrudniejsze pytanie. O stylu i mechanice rozgrywki nie mogę napisać „rewelacyjna”. Po skończeniu dema nie klęknąłem przed telewizorem i nie zwróciłem się do niebios: „Warto było czekać ponad dekadę, mogę umierać!” - obyło się bez takich scen. Gra od - uwaga, uwaga - ekip 3D Realms, Triptych Games, Gearbox Software i Pirahna Games jest po prostu przyjemna i przede wszystkim na swój sposób oryginalna. Owszem, to FPS i nie stara się on zrewolucjonizować gatunku, ale w jakiej innej grze przejedziemy się Monster Truckiem oraz wagonikiem w opuszczonej kopalni? Znacie jakiś tytuł, w którym można nabazgrać coś na szkolnej tablicy będącej z pozoru zwykłym i nic nie znaczącym obiektem na którymś z poziomów? Aha, nie zapomnijmy o tym, że już w tutaj, w próbce, przyszło mi walczyć z ogromnym bossem! No właśnie - różnorodność to ogromna zaleta nowych przygód Duke’a. Udostępnione etapy może nie były szczytem myśli projektanckiej, ale coś mi podpowiada, że autorzy nie pokazali nam jeszcze najlepszego.
Powróćmy do samego strzelania. Jest sycące, choć czasami odnosiłem wrażenie, że moje kule w jakiś sposób imają się przeciwników, tych samych „świń” ubijanych w Duke Nukem 3D. Dziwne, choć zrzucam to na karb tego, że wersja demonstracyjna to kod sprzed roku – ten, który studio Gearbox zaprezentowało graczom na imprezie PAX 2010. Mam ogromną nadzieję, że to, co napisałem wcześniej o wizualiach również zawdzięczam temu, że nie miałem do czynienia z ostateczną wersją produktu jaki trafi na sklepowe półki już za tydzień. Czym broni się Książę? Klasycznym, ale wciąż świeżym arsenałem, w skład którego wchodzą ukochane przez fanów giwery: Ripper, Rail Gun, Zmniejszacz, złoty Desert Eagle oraz niezastąpiony w ciasnych pomieszczeniach Shotgun. Naprawdę czuć moc dzierżonych przez napakowanego testosteronem blondyna zabawek. Co najlepsze, w pełnej wersji będzie ich jeszcze więcej!
Niestety, samo ogranie dema nie upoważnia mnie do wypowiedzenia się o fabule gry. Zagrałem w dwa wyrwane z szerszego kontekstu poziomy i jedynym śladem jakiegokolwiek wątku fabularnego był tekst rzucony przez któregoś z NPCów: Duke, znowu chcesz ratować świat w pojedynkę?!. Tego właśnie oczekiwałem! I myślę, że ze mną jest kilka milionów innych graczy. Duke Nukem Forever nie stara się być poważną grą, nawet przez sekundę. Jeśli nigdy nie mieliście okazji zagrać we wspomnianego już przeze Duke Nukem 3D to pomyślcie o nowej produkcji jako o Bulletstormie, przy tworzeniu którego pozwolono sobie na jeszcze więcej.
Przyznam, że demo zaczęło podobać mi się dopiero po tym, jak ukończyłem je chyba po raz szósty. Przy okazji zdałem sobie sprawę z tego, czego oduczyło mnie granie w „nowoczesne” shootery – próbowania nowych rozwiązań, szperania po mapach większych niż kilka długich korytarzy, w których nie sposób się zgubić oraz samego bawienia się grą. Duke Nukem Forever to powrót tego, co faktycznie było dobre w latach 90-tych. Czasami warto spojrzeć w przeszłość, zwłaszcza w takim stylu. Wracam do kopania tyłków kosmitom i żucia gumy. Za tydzień zapragniecie robić dokładnie to samo.